LISA GOLDSTEIN
Alfred


Stary mężczyzna siedział na ławeczce, z zamkniętymi oczami i twarzą zwróconą ku słońcu.

Przechodząc obok, Alison dostrzegła, że twarz i dłonie mężczyzny są bardzo blade, niemal przezroczyste. W tym momencie starzec otworzył oczy i powiedział:

- Przepraszam, czy mogłabyś podać mi czas?

Mówił po angielsku z niemieckim akcentem, podobnie jak jej rodzice.

- Jest piąta - odpowiedziała.

- Tak. A rok?

To było zbyt dziwne; facet musiał mieć nie po kolei w głowie.

Alison rozejrzała się, udając spokój, ale jednocześnie szukała wzrokiem kogoś, do kogo mogłaby uciec w razie niebezpieczeństwa. Wiedziała, że nie powinno się rozmawiać z nieznajomymi. Matka wciąż jej o tym przypominała. Ale co ów mężczyzna mógł jej tutaj zrobić, w obecności tylu ludzi?

- Mamy rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty siódmy - odparła. W jakiś sposób dziwne pytanie staruszka upoważniało ją do zadania własnego. - Dlaczego chce pan wiedzieć?

- Och, wiesz, jak to jest. My, starzy ludzie, nigdy niczego nie pamiętamy.

Starzec podwinął rękawy. Alison zobaczyła numery na przedramieniu i odwróciła wzrok. Jej rodzice mieli takie same.

- Jak się nazywasz? zapytał.

Potrząsnęła głową; nie miała zamiaru się na to złapać.

- Mama mówi mi, żebym nigdy nie rozmawiała z nieznajomymi - rzekła.

- Twoja mama jest bardzo rozsądną kobietą. Moja nigdy mi tego nie mówiła. Mam na imię Alfred.

- Czy nie powinien mi pan teraz zaproponować cukierka? - zapytała Alison.

- Cukierka? Dlaczego?

- To też mówi mi mama. Nieznajomi będą próbowali częstować cukierkami.

Sięgnął do kieszeni, jakby czegoś szukał. Alison poczuła ulgę, kiedy rękawy płaszcza zsunęły się, zakrywając tatuaż.

- Nie mam cukierków. Mam tylko kieszonkowy zegarek. Co powiedziałaby na to twoja mama?

Wydobył okrągły złoty zegarek. Była na nim wygrawerowana litera "A" pełna ozdobnych zawijasów. Jej inicjał, jego inicjał.

Otworzył wieczko i pokazał jej fotografię dwójki dzieci o ciemnych oczach, wyglądających trochę jak ona i jej brat Joey.

- Zabrałem kiedyś zegarek nad rzekę. Miałem tam swoje sekretne miejsce, gdzie nikt nie mógł mnie znaleźć, gdzie mogłem siedzieć, myśleć i marzyć.

Umilkł. Refleksy słońca tańczyły na zegarku w jego dłoni.

- I wtedy pojawił się anioł - powiedział. - Zapytał, czy jest coś, czego pragnę. Czułem się tak oszołomiony, że nie potrafiłem nic wymyślić. Więc odszedł. Spojrzałem na zegarek. Wskazówki były nieruchome. I od tamtego momentu nikt na świecie nie potrafi go naprawić.

Alison myślała tylko o tym - że jej pierwsze spostrzeżenie było słuszne: naprawdę miała do czynienia z wariatem.

- Sądzę, że anioł spełnił moje życzenie - powiedział. - Wiesz, naprawdę tak sądzę.

Cienie drzew wydłużyły się w czasie ich rozmowy; było później, niż myślała.

- Muszę już iść - powiedziała z wahaniem. - Czekają na mnie rodzice.

- Wróć jeszcze - odparł. - Jestem tu codziennie.

W domu wszyscy siadali do obiadu. Matka zmarszczyła brwi - według rodzinnej zasady nie wolno było spóźniać się na obiad.

Rodzice zaczęli jeść. Joey spoglądał niepewnie to na jedno, to na drugie. Wreszcie powiedział:

- Co się dzieje z samolotami, kiedy się roztrzaskują?

Alison widziała, że Joey próbuje zachować spokój, ale pytanie najwyraźniej męczyło go przez cały dzień.

Matka westchnęła. Joey miał sześć lat i bał się wszystkiego. Czasami w nocy Alison słyszała, jak budzi się zmęczony jakimś sennym koszmarem i krzyczy.

- Dziś w nocy znowu śnił mu się koszmar - powiedziała cicho matka.

- Nie wiem, na czym to polega - odparł ojciec. Był psychologiem i bardzo cierpiał, że nie potrafi uleczyć lęków Joeya. - Staramy się, by ten dom był dla nich bezpiecznym miejscem. Nie rozumiem, czego on się tak cały czas boi.

Przez cały tydzień, aż do piątku, Alison nie miała okazji iść do parku. Kiedy wreszcie tam się udała, nigdzie nie mogła go znaleźć. Zrobiło jej się smutno.

Nie, chwileczkę - zobaczyła go siedzącego na tej samej ławeczce, z głową przechyloną w stronę słońca. Wyglądał chudo, krucho, jeszcze bardziej przezroczyście niż za pierwszym razem. Pospieszyła w jego stronę.

Otworzył oczy i uśmiechnął się.

- Oto ona - dziewczynka bez imienia - powiedział. - Bałem się, że nie przyjdziesz. Myślałem, że mama zabroniła ci rozmawiać ze mną.

- Ona nic nie wie - odparła Alison.

- Ach. Nie powinnaś mieć sekretów przed własną mamą, wiesz o tym przecież. Ale jeśli już masz jakieś sekrety, to dopilnuj, by były dobre.

Wstał, a potem razem ruszyli zacienioną alejką. Alison szurała butami po opadłych liściach, zastanawiając się, jak Alfred potrafi iść tak cicho. Na końcu alejki stała zepsuta karuzela otoczona łańcuchem, tak żeby dzieci nie miały do niej dostępu. Alfred stał i przyglądał jej się przez długi czas.

- Zrobiłem kiedyś coś takiego - powiedział.

- Naprawdę? Zwierzęta do karuzeli?

- Nie, nie zwierzęta. Jak to się nazywa? Mechanizm, który sprawia, że całość się obraca. Robiłem głównie duże, poruszające się figurki. Na przykład magika, który otwierał pudełko, a ono okazywało się puste, a potem zamykał, otwierał je ponownie, i ze środka wylatywała mewa.

- Miał pan dzieci? - zapytała, myśląc, jak wspaniale byłoby mieć takiego ojca, i przypomniała sobie fotografię dwojga dzieci z jego zegarka. Ale natychmiast pożałowała tego pytania. A jeśli jego dzieci zginęły w czasie wojny, tak jak tylu krewnych jej rodziców?

- Miałem, ta - odparł. - Dziewczynkę i chłopca. Chciałem, żeby przejęli po mnie interes, kiedy przechodziłem na emeryturę. Śmieszne - oni wcale nie chcieli.

- Niemożliwe! - zawołała Alison. - Ja zgodziłabym się bez wahania.

- Ach, ale potrzebowałabyś czegoś więcej niż tylko zapału i zainteresowania figurkami. Musiałabyś znać prawa fizyki, rozumieć, jak działają mechanizmy... Moje dzieci były kiepskie z matematyki.

Ona również była kiepska z matematyki. Pomyślała jednak, że gdyby dano jej szansę w zawodzie, który wykonywał Alfred, uczyłaby się, aż zrozumiałaby wszystko, co potrzeba.

Kiedy wróciła do domu, rodzice i Joey jedli już obiad.

- Dokąd chodzisz w piątki? - zapytała matka.

- Nigdzie nie chodzę - odparła Alison.

- Pani Smith mówi, że widziała, jak rozmawiałaś w parku z jakimś starcem.

Alison patrzyła w talerz. Czy pani Smith nie miała nic lepszego do roboty, niż szpiegować wszystkich w sąsiedztwie?

- Kiedy byłam w twoim wieku, miałam dość oleju w głowie, żeby wystrzegać się rozmów z obcymi - powiedziała jej matka. - Kiedyś gestapo przyszło po mojego ojca - opowiadałam ci o tym?

Alison, przygnębiona, skinęła głową. Nie chciała słuchać tej historii ponownie.

- Przyszli do naszego domu w Niemczech i zapytali o mojego ojca. Miałam dwanaście czy trzynaście lat, tyle co ty. To było, zanim zaczęli bez powodu wysyłać Żydów do obozów, a ktoś usłyszał, jak mój ojciec wyrażał się niepochlebnie o Hitlerze. Matka odpowiedziała, że taty nie ma w domu. Ale on był w domu - siedział na strychu, schował się. Jak sądzisz, co by się stało, gdybym zaczęła rozmawiać z gestapowcami, tak jak ty z tym starcem w parku? Gdybym powiedziała: Och, tak, panie oficerze, on jest na strychu? Miałam zaledwie dwanaście lat, ale wiedziałam dobrze, że nie wolno mi nic powiedzieć. Wy, tutejsze dzieci, jesteście takie głupie, takie rozpieszczone.

To było co innego, zdała sobie sprawę Alison. Po raz pierwszy zrozumiała. Niemcy były zupełnie innym krajem niż Stany Zjednoczone. Poczuła ciężar doświadczeń matki i nie mogła nic powiedzieć. Matka przeżyła w końcu o wiele więcej niż ona.

- Uciekliśmy do Holandii, zatrzymaliśmy się u krewnych. A osiem lat później Niemcy najechali Holandię i zabrali nas do obozów koncentracyjnych. Mój ojciec pracował przez jakiś czas jako elektryk, ale potem zmarł na tyfus. Tyle wycierpiał, zanim umarł.

W głosie matki pobrzmiewała gorycz, którą Alison pamiętała od najmłodszych lat. Teraz matka westchnęła i potrząsnęła głową. Alison chciała coś dla niej zrobić, jakoś jej pomóc. Ale co, w końcu, mogła zrobić? Miała tylko dwanaście lat.

Następnego dnia pojechała autobusem do parku. Alfred siedział na tej samej ławeczce co zawsze, z zamkniętymi oczami i twarzą zwróconą w stronę słońca. Usiadła na ławce obok niego.

- Opowiedz mi jakąś historię - powiedziała. Starzec otworzył powoli oczy, jakby niepewny, gdzie się znajduje. Potem się uśmiechnął.

- Wyglądasz na smutną - powiedział. - Coś się stało?

- Tak. Moja mama nie chce, żebym z tobą rozmawiała.

- Dlaczego?

To było zdradliwe pytanie. Nie mogła mu powiedzieć, że matka porównała go z gestapo. W ogóle nie mogła z nim rozmawiać o obozach; nie chciała, by znajoma nuta goryczy i porażki pojawiła się w jego głosie. Alfred należał do niej, był jej ucieczką od lęków i smutku, który towarzyszył jej przez całe życie. Nie miał nic wspólnego z tym, co działo się pomiędzy nią i jej matką.

Spoglądał na nią teraz z ciekawością i troską, czekając, aż coś powie. Jego oczy byty ciemnobrązowe, jak jej oczy, jak oczy jej matki. Dlaczego w gruncie rzeczy nie miałaby mu powiedzieć?

- Ona - ona ma numer na ramieniu. Taki sam jak ty.

Skinął głową.

- I wiem, wiem, że po prostu dużo przeżyła. - Dziwnie było myśleć o własnej matce jako o dziecku. - Wczoraj wieczorem powiedziała, że kiedy była w moim wieku, gestapo przyszło po jej ojca. Musiał ukrywać się na strychu.

Ku jej zaskoczeniu Alfred pokiwał głową.

- Założę się, że był to bardzo zagracony strych. Skrzynie i skrzynie rupieci - założę się, że nigdy niczego nie wyrzucali. Ale z drugiej strony, kto mógł przypuszczać, że któregoś dnia ktoś będzie musiał się tam ukrywać?

Z początku jego słowa wydały jej się zupełnie bezsensowne. Potem powiedziała wolno:

- Ty jesteś nim, prawda? Jesteś jej ojcem. Moim... moim dziadkiem. - Nieznajome słowo zabrzmiało dziwnie w jej ustach.

- Posłuchaj, co ci powiem - rzekł. - Masz rację, co do swojej matki - wiele przeżyła. I trudno jest jej ciebie zrozumieć, zrozumieć, przez co przechodzisz. Czasem jest o ciebie zazdrosna.

- Zazdrosna?

- Tak, zazdrosna. Ty nigdy nie musiałaś bać się ludzi ani ukrywać się przed nimi. Nigdy nie byłaś głodna, nigdy nie widziałaś, jak zabijają kogoś, kogo kochasz. Ona sądzi, że dla ciebie życie jest łatwe - nie rozumie, że ty też masz problemy.

- Nazwała mnie głupią. Powiedziała, że rozmawiałabym z gestapo, że zdradziłabym, gdzie chowa się mój ojciec. A ja nigdy bym tego nie zrobiła.

- Oczywiście. To było niesprawiedliwe z jej strony. Matka chce, żebyś traktowała świat tak samo jak ona.

Cały czas kiwała głową, gdy mówił.

- Tak. Tak właśnie myślałam, tylko nie potrafiłam tego powiedzieć. Ona przeżyła dużo więcej niż ja; swoje przeżycia uważa za najważniejsze. Nie potrafiłam jej powiedzieć, że to, co mnie się przydarza, również jest istotne.

- Tak, i być może nigdy nie zdołasz jej tego powiedzieć. Ale będziesz o tym wiedziała, i ja będę o tym wiedział.

- Jak się nazywał twój ojciec? - tego wieczora przy kolacji Alison zapytała matkę.

Joey spojrzał na nią błagalnie; był na tyle duży, że rozumiał, iż rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku.

- Alfred - odparła matka. - Dlaczego pytasz?

Było zapewne wielu starych mężczyzn o imieniu Alfred. Czy tylko dlatego myślała, że staruszek z parku jest jej dziadkiem, ponieważ chciała mieć kogoś, kto będzie jej opowiadał rodzinne historie, kto połączy ją z przeszłością?

- Och, nie wiem - odparła, starając się mówić swobodnie. - Byłam ciekawa, to wszystko. Masz jego zdjęcie?

- Co ty myślisz, że pozwalano nam robić sobie zdjęcia w obozie? - Gorycz znowu pojawiła się w głosie matki. - Straciliśmy wszystko.

- Nosił okulary?

Matka spojrzała na nią.

- Tak, nosił. Skąd wiesz?

- Och, tak po prostu - powiedziała szybko Alison.

- Masz po nim imię - powiedziała matka. - Szukałam czegoś, co zaczyna się na literę A. - Ku zdumieniu Alison zaczęła się śmiać. - Przez cały czas, kiedy mieszkaliśmy w Holandii, opowiadał historię o strychu. Jak bardzo był zagracony. Mówił, że matka nigdy niczego nie wyrzucała. - Wzięła głęboki oddech i otarła oczy.

Alison szła wolno przez park. Była niedziela i dziesiątki rodzin wyległy na dwór, by cieszyć się ostatnimi ciepłymi chwilami roku, grając w rzutki, piekąc hamburgery na ogniu. Joey trzymał ją mocno za rękę, bojąc się puścić.

Przyspieszyła kroku, przeciskając się przez tłum. Czyżby wystraszyła Alfreda odgadując jego sekret? Wiedziała teraz, kim jest. Jakkolwiek to się stało, przyszedł do niej, wybrał właśnie ją. Wreszcie miała dziadka.

I nagle zobaczyła go. Ruszyła biegiem.

- Hej - krzyknął z przestrachem Joey. - Hej, poczekaj!

- Cześć - powiedziała do staruszka lekko zdyszana Alison. - Postanowiłam powiedzieć ci, jak mam na imię. Jestem Alison i zostałam tak nazwana na cześć mojego dziadka Alfreda. A to jest mój brat Joey. On się boi różnych rzeczy. Pomyślałam, że mógłbyś z nim porozmawiać.

 

 

1. Gdzie i kiedy toczy się akcja opowiadania? Kim są rodzice Alison? Co wiemy o ich przeszłości?

2. Wymień wszystkie postaci występujące w opowiadaniu, a następnie scharakteryzuj je. Pamiętaj, by wnioski na temat charakteru postaci wyciągać na podstawie jej zachowań.

3. Jak wytłumaczysz zachowanie mamy Alison? Czy można je usprawiedliwiać okolicznościami zewnętrznymi (przeżycia wojenne), czy są one wynikiem trudnego charakteru? Czy tylko ludzie pochodzenia żydowskiego mogą mieć takie trudności jak mama Alison? Zapytaj swoich rodziców, czy twoi dziadkowie zachowywali się podobnie.

4. Czy przestrogi mamy Alison, by córka nie zadawała się z obcymi są słuszne jedynie w przypadku bohaterki opowiadania? Co na ten temat mówią wasi rodzice? Jak oceniliby postępowanie Alison? Jak ty to oceniasz, a jak oceniła autorka opowiadania? Odpowiedź uzasadnij.

5. Dlaczego Joey był tak bardzo lękliwy? Czy rozmowa z Alfredem mogła mu pomóc? Uzasadnij swoją odpowiedź. W "Słowniku imion" sprawdź znaczenie imienia Alfred.

6. Kim mógł być Alfred? Ułóż jego historię i opowiedz ją, dbając o język. Pamiętaj, by dostosować styl wypowiedz do postaci narratora. Inaczej mówi dziecko, inaczej dorosły.

7. Napisz krótkie opowiadanie (narratorem będzie Alfred), w którym przedstawisz historię spotkania z Alison, a potem z jej bratem. Czy w tej pracy wyjaśnisz zagadkę Alfreda?