<  

JERZY BROSZKIEWICZ
Ukradli... I można spać
(fragment powieści Długi deszczowy tydzień)

Na podjeździe zatrzymał się ogromny autobus z napisem: WYCIECZKA. Wyskoczył z niego rześki młodzieniec i złożywszy dłonie wokół ust zaczął krzyczeć:
- Hej! Gdzie jest ta kaplica, w której dokonano kulturalnego odkrycia?
Magister ożywił się natychmiast i odkrzyknął, że właśnie stoi u jej progu.
Z autobusu zaczęły wysypywać się bardzo zróżnicowane strojem, wiekiem i wyglądem osoby, które rześki młodzieniec od razu zaczął ustawiać w pary.
- Uwaga! - powiedział Groszek. - Natychmiast zbiórka na werandzie! w takim tłumie może się znaleźć k a ż d y. Rozumiecie?
Magister tymczasem witał już pierwsze pary na progu kaplicy.
- Witam! - mówił z powagą i wzruszeniem. - Witam państwa! Nazywam się magister Algernon Potomek.
Wśród wycieczkowiczów nastąpiło wyraźne poruszenie. Ktoś wzniósł nawet okrzyk na cześć odkrywcy nieznanego arcydzieła sztuki ludowej.
Równocześnie na werandzie toczyła się zwołana przez Groszka konferencja. Zgodzono się, że wycieczka powinna zostać poddana uważnej obserwacji. Wprawdzie wszystkich mocno już niecierpliwiła konieczność podejrzewania każdego zbliżającego się do kaplicy człowieka - to jednak taki był ich obowiązek.
W ten sposób zaczęło się pracowite, nerwowe, ale w istocie bardzo nudne popołudnie.
W kaplicy mieściło się co najwyżej dziesięć osób na raz. Magister zaś postanowił udzielać wyjaśnień tak wyczerpujących, że pierwszą dziesiątkę wypuścił dopiero po dwudziestu kilku minutach.
Cała wycieczka podzieliła się od razu na grupy, z których każda miała swoje upodobania i swój własny sposób spędzania czasu. Przeważali brydżyści i grzybiarze.
Nikt nie przeczuwał, że zbliża się wieczór pełen dramatycznych wydarzeń.
W pewnej chwili od autobusu zabrzmiał okrzyk pełen przerażenia i rozpaczy.
- Rany! Rany, co to jest?! - krzyczał kierowca.
Wszyscy rzucili się w jego kierunku. Autobus stał przechylony na lewo i do tyłu. Bowiem obie tylne opony oraz lewa przednia siadły. Siadły całkowicie, rozlazły się na boki i wyglądały jak trzy ogromne, brudnoszare, rozdeptane kapcie!
Katarzyna pochyliła się nad jedną z nich.
- To chyba nie wentyle - powiedziała. –To przebicia.
Wokół nastała cisza pełna grozy.
- To jest robota - powiedział przygnębionym głosem kierowca - na sześć godzin.
- Może pomóc? - spytała uprzejmie Katarzyna.
- Może lepiej nie zasłaniać światła - warknął kierowca.
- Nie, to nie - powiedziała Ika. - Życzymy powodzenia.
I cała piątka, zakręciwszy się na pięcie, odeszła w stronę domu.
Kiedy wrócili na werandę, Pacułka postanowił się odezwać. Wszyscy zataili dech w piersiach, czekając na jego słowa. A on przemówił tego dnia po raz pierwszy.
- Podwieczorek - oznajmił i poszedł do spiżarni.
Groszek odczekał chwilę i w końcu powiedział zniżonym głosem:
- Stawiam rower przeciw starym kaloszom, że ten potwór już coś wie!
- Tyle, że sam nic nie powie - dodała Katarzyna.
- Nie powie? - spytał Włodek. - A może by go troszkę przycisnąć? w occie się przyzna.
- To na nic - westchnęła Ika. - On bardzo lubi ocet. Trzeba go zaskoczyć.
Ika miała rację: tylko zaskoczenie mogło dać pożądany skutek. I właśnie Groszkowi udało się dokonać tej sztuki.
- No i cóż, Pacułko Wielki? - spytał głosem niby całkiem obojętnym. - Czy ty t e ż uważasz, że to się stanie dzisiaj?
Pacułka dał się nabrać. Zmyliło go to sprytne "też".
- No - powiedział z całkowitą pewnością siebie.
Właściwie samo rzucało się w oczy, że nadchodzący wieczór stanowi dla cynicznych przestępców wielką szansę. Praca przy autobusie trwała zażarcie i w milczeniu. Robiło się coraz zimniej. Mama otworzyła na werandzie coś w rodzaju kiosku z bezpłatnym wydawaniem gorącej herbaty i kanapek. W efekcie wokół domu, namiotu magistra i kaplicy kręcił się tłum ludzi.
Mama wezwała do pomocy obie dziewczęta i Włodka. Na wolności pozostali tylko Groszek i Pacułka, którzy udali się w odwiedziny do magistra Potomka.
Magister powitał wizytę dwóch młodych ludzi ze szczerym westchnieniem ulgi.
- Jestem niespokojny, moi drodzy - rzekł. - Czuję, że tej nocy nie wolno zmrużyć oka.
- Panie magistrze - powiedział Groszek. - Naszym zdaniem dzisiejszy niespokojny wieczór może być wykorzystany przez przestępcę. Musi pan objąć posterunek za kaplicą, my natomiast przejmiemy dyżur w pańskim namiocie.
Magister rozpromienił się nadzwyczajnie. Wziął śpiwór i udał się na swój posterunek. W jego namiocie rozlokowały się Ika z Katarzyną. Włodek objął stanowisko przy autobusie, a Groszek i Pacułka usiedli na werandzie.
W końcu autobus stanął na swoich czterech kolistych nogach. Niedługo później zahuczał zapuszczony motor i wycieczka ruszyła w drogę.
Na werandzie pojawił się Włodek.
- Wszystko w porządku - oświadczył. - A u was co?
- u nas spo... - zaczął Groszek.
Nim zdążył skończyć, Pacułka chwycił go za rękę. W nocną ciszę wkradł się jakiś dziwny dźwięk. Jakby płakało dziecko. Jakby jęczał człowiek.
Włodek pierwszy zrozumiał, co słyszą.
- To drzwi! - krzyknął. - To skrzypią drzwi od kaplicy!
Pacułka ruszył bez słowa, biegiem. Za nim pędzili Groszek i Włodek. Słysząc tupot ich kroków, dziewczęta wyskoczyły z namiotu. W chwilę później cała piątka była przy kaplicy.
Wystarczył jeden błysk latarki, żeby wyjaśnić, kto odwiedził kaplicę: po rzeźbach zostały tylko puste postumenty.
- Co z magistrem?! - krzyknęła przerażonym głosem Ika.
Magister leżał w śpiworze, z zarzuconą na głowie jakąś płachtą i obwiązanymi sznurem ramionami. Gdy go uwolnili, ryknął:
- Ja ich dogonię!
Nie słuchając żadnych perswazji popędził po motorower i rozpoczął pogoń za autobusem. Oni zaś zostali jeszcze chwilę przed kaplicą.
- Nie upilnowaliśmy. Stało się - powiedział Włodek.
Wtedy Pacułka przemówił po raz drugi tego dnia.
- Nie - powiedział. - Dopiero się stanie. Idziemy do domu. Trzeba pogadać.
Gadali całą okrągłą godzinę. Potem opracowali plan na dzień następny - na dzień ostatecznej rozprawy z kimś, komu postanowiono nie darować jego kłamstw, oszustw i podłości.
Zadania to wcale nie było łatwe. Nawet Ika bardzo długo nie mogła tej nocy zasnąć. Jeden Pacułka, przebierając się w pidżamę, westchnął z ulgą:
- Ukradli... I można już spać.
Co w gruncie rzeczy było bardzo rozsądne.


1. "Odkrywca" rzeźb przedstawia się :
- Nazywam się magister Algernon Potomek.
Co jest niewłaściwego i śmiesznego w takim sposobie przedstawiania się?
2. Co oznaczają słowa Groszka : "Stawiam rower przeciw starym kaloszom"? Spróbuj wymyślić kilka podobnych powiedzonek.
3. Znajdź w tekście jeszcze co najmniej jedno śmieszne stwierdzenie.
4. Czy zdanie: "autobus stanął na swoich czterech kolistych nogach" można by spotkać w języku potocznym? Co ułatwia zbudowanie takiego zdania?
5. Przeczytaj jeszcze raz podany fragment:
(Magister) "Wziął śpiwór i udał się na swój posterunek. W jego namiocie rozlokowały się Ika z Katarzyną. Włodek objął stanowisko przy autobusie, a Groszek i Pacułka usiedli na werandzie."
Zauważ, na ile sposobów autor potrafi przekazać jedną informację. Jaką? Jak sformułowałby ją niezbyt dobry uczeń?
6. Na podstawie tego krótkiego tekstu można wyciągnąć pewne wnioski na temat charakteru i upodobań bohaterów. Spróbuj przedstawić je w tabeli:
7. Jakie były ulubione zajęcia większości uczestników wycieczki? a co było pasją Algernona Potomka? Wciel się w postać magistra i opowiedz o swej pasji (ale nie rób tego ponad dwadzieścia minut).
8. Wytłumacz stwierdzenie:
- "Ukradli... I można już spać.
Co w gruncie rzeczy było bardzo rozsądne".
9. Czy w waszej okolicy istnieją jakieś wyroby sztuki ludowej? Może są w kościele lub w przydrożnych kapliczkach, lub w regionalnym muzeum. Dowiedzcie się i jeśli to będzie możliwe - sfotografujcie je i opiszcie. A może w pobliżu żyje współczesny twórca ludowy? Jeśli tak - przeprowadźcie a nim wywiad. Jeśli mieszkacie w dużym mieście - wystarczy obejrzeć wystawę w muzeum i opisać ją w zeszycie.

Podręcznik 4 klasy

Język polski w szkole

Kanon literatury dla dzieci

Strona główna