<  

GEORGE GORDON lord BYRON


(1788-1824), poeta ang.; jeden z czołowych twórców eur. romantyzmu; pochodził z arystokratycznej rodziny; 1805-1808 studiował w Cambridge; sławę przyniosło mu wyd. I i II pieśni Wędrówek Childe Harolda (1812, pieśni III-IV powstały 1816-1818, wyd. pol. 1857), a następnie powieści poet. (m.in. Giaur 1813, wyd. pol. 1823, Korsarz 1814, wyd. pol. 1820). Bojkot opinii arystokratycznej z powodu radykalizmu jego poglądów i osobista tragedia separacji małżeńskiej w atmosferze skandalu towarzyskiego zmusiły Byrona do opuszczenia 1816 W. Brytanii. Przebywał w Szwajcarii, we Włoszech (związki z karbonaryzmem), 1823 wyjechał do Grecji, by wziąć udział w walce powstańczej, i tam zmarł. Na obczyźnie powstały dalsze powieści poet. (Więzień Czyllonu 1816, wyd. pol. 1829), dramaty filoz. (Manfred 1817, wyd. pol. 1835, Kain 1821, wyd. pol. 1842), liryki i poematy, a wśród nich wielki epicko-satyr. poemat dygresyjny Don Juan (1819-1824, wyd. pol. fragmentów 1863-1881, całości 1885). Życie i twórczość Byrona otoczyła legenda; stał się symbolem postawy, jaką prezentował bohater jego utworów: samotny, skłócony ze światem buntownik, walczący przeciw społ. I moralnym ograniczeniom praw i wolności człowieka; siłą wyobraźni (fascynacja egzotyką Orientu), ironii i szyderczej satyry, nowatorstwem formalnym wpłynął Byron znacznie na oblicze świat. literatury romant., także pol.; Z pism Byrona (t. 1-4 1953-1960); Wiersze i poematy (1954); Listy i pamiętniki (1960).


WIERSZE

  • Kiedyśmy się żegnali
  • Na odległy widok wsi i szkoły Harrow na wzgórzu
  • O! nie mów mi
  • Euthanasia
  • Sen
  • When We Two Parted

    When we two parted
    In silence and tears,
    Half broken-hearted
    To sever for years,
    Pale grew thy cheek and cold,
    Colder thy kiss;
    Truly that hour foretold
    Sorrow to this.

    The dew of the morning
    Sunk chill on my brow--
    It felt like the warning
    Of what i feel now.
    Thy vows are all broken,
    And light is thy fame;
    I hear thy name spoken,
    And share in its shame.

    They name thee before me,
    A knell to mine ear;
    A shrudder comes o'er me--
    Why wert thou so dear?
    They know not i knew thee,
    Who knew thee so well--
    Long, long i shall rue thee,
    Too deeply to tell.

    In secret we met--
    In silence i grieve,
    That thy heart could forget,
    Thy spirit deceive
    If i should meet thee
    After long years,
    How should i greet thee?--
    With silence and tears.


    Kiedyśmy się żegnali

    Kiedyśmy się żegnali
    We łzach i w milczeniu,
    Gdyś się smutna oparła
    Na moim ramieniu,
    Twarz miałaś bladą, zimną,
    Pocałunek zimniejszy,
    Wróżyła mi ta chwila
    Okropność dzisiejszej.

    Zimno na moje czoło
    Spadła rosa ranku -
    Przeczułem, że zapomnisz
    O dawnym kochanku.
    Dziś zachwiana twa sława,
    Śluby zniweczone,
    Dziś słyszę twoje imię
    I za ciebie płonę.

    Przy mnie mówią o tobie;
    Milczę - rozpacz, trwoga,
    Dreszcz mnie przebiega zimny -
    Czemuś mi tak droga?
    Nie wiedzą, że znam ciebie,
    Jak dźwięk dzwonu ich głosy;
    Długo, długo klnąć będę
    Ciebie - i moje losy.

    W tajniśmy się widzieli -
    W milczeniu żal tłumię,
    Że zapomnieć, oszukać
    Twoje serce umie.
    Ach! gdy cię ujrzę jeszcze,
    Jakimż dziękczynieniem
    Do stóp twoich pobiegnę? -
    Łzami i milczeniem

    N A  G Ó R Ę

    On a Distant View Of Harrow

    Ye scenes of my childhood, whose lov'd recollection
    Embitters the present, compar'd with the past;
    Where science first dawn'd on the powers of reflection,
    And friendships were form'd, too romantic to last;

    Where fancy, yet, joys to retrace the resemblance
    Of comrades, in friendship and mischief allied;
    How welcome to me your ne'er fading remembrance,
    Which rests in the bosom, though hope is deny'd!

    Again i revisit the hills where we sported,
    The streams where we swam, and the fields where we fought;
    The school where, loud warn'd by the bell, we resorted,
    To pore o'er the precepts by Pedagogues taught.

    Again i behold where for hours i have ponder'd,
    As reclining, at eve, on yon tombstone i lay;
    Or round the steep brow of the churchyard i wander'd,
    To catch the last gleam of the sun's setting ray.

    I once more view the room, with spectators surrounded,
    Where, as Zanga, i trod on Alonzo o'erthrown;
    While, to swell my young pride, such applauses resounded,
    I fancied that Mossop himself was outshone.

    Or, as Lear, i pour'd forth the deep imprecation,
    By my daughters, of kingdom and reason depriv'd;
    Till, fir'd by loud plaudits and self-adulation,
    I regarded myself as a Garrick reviv'd.

    Ye dreams of my boyhood, how much i regret you!
    Unfaded your memory dwells in my breast;
    Though sad and deserted, i ne'er can forget you:
    Your pleasures may still be in fancy possest.

    To Ida full oft may remembrance restore me,
    While Fate shall the shades of the future unroll!
    Since Darkness o'ershadows the prospect before me,
    More dear is the beam of the past to my soul!

    But if, through the course of the years which await me,
    Some new scene of pleasure should open to view,
    I will say, while with rapture the thought shall elate me,
    Oh! such were the days which my infancy knew.


    Na odległy widok wsi i szkoły Harrow na wzgórzu

    O widowni dziecieństwa, której przypomnienie
    Przenika dzień dzisiejszy jak zatruta strzała;
    Gdzie nauka stroiła mię w pierwsze promienie,
    Gdzie poznawałem przyjaźń - zbyt piękną, by trwała;

    Gdzie tak miło przypomnieć towarzyszów roje,
    Związanych koleżeństwem, wspólnotą swawoli;
    Jakże nie bledniejące jest wspomnienie twoje,
    Gdy mnie pieści tak słodko, choć tak gorzko boli!

    Oglądam wzgórze, gdzieśmy walczyli z zapałem,
    Łąki, gdzieśmy biegali, rzekę, gdzie płynęli
    I szkołę, gdzie, zwołani donośnym sygnałem,
    Z okaśmy nie spuszczali ust nauczycieli.

    Znów oglądam to miejsce, kędym tylekrotnie
    Na mogile siadywał o wieczornej porze
    Lub dokoła cmętarza błąkał się samotnie,
    By zobaczyć, jak zachód na kościele gorze.

    I oto znowu jestem w zatłoczonej sali,
    Gdzie, Alonza ratował, grając rolę Zangi,
    Widzowie zaź mą próżność głaszcząc, tak klaskali,
    Żem śnił, iż już Mossopa dosięgnąłem rangi.

    Lun jako Lear, przez córki z królestwa wyzuty
    I z rozumu, na scenę biegłem z groźnym krzykiem-
    I za sprawą oklasków tudzież własnej buty
    Serio się być mniemałem wskrzeszonym Garrickiem.

    O sny mego dziecięctwa, jak gonię za wami!
    Nawet dzisiaj, gdym smutny jest i opuszczony,
    Pamięć o was ułudą rozkoszną mnie mami
    I na skrzydłach tęsknoty woła w wasze strony.

    Życie ma dla mnie przyszłość samotną i ciemną;
    Tęskna myśl nieraz pomknie wstecz i do was dotrze,
    Im ciemniejsze się cienie gromadzą przede mną,
    Tym promienie przeszłości są mej duszy słodsze.

    A jeśli w przyszłych latach, omroczonych smutkiem,
    Dane mi będzie przeżyć jaki dzień pogody,
    Będę wspominał sobie z westchnieniem ciechutkiem:
    "Ach, takie dnie miewałem, kiedy byłem młody..."

    N A  G Ó R Ę

    Remind Me Not, Remind Me Not

    Remind me not, remind me not,
    Of those beloved, those vanish'd hours,
    When all my soul was given to thee;
    Hours that may never be forgot,
    Till Time unnerves our vital powers,
    And thou and i shall cease to be.

    Can i forget - canst thou forget,
    When playing with thy golden hair,
    How quick thy fluttering heart did move?
    Oh! by my soul, i see thee yet,
    With eyes so languid, breast so fair,
    And lips, though silent, breathing love.

    When thus reclining on my breast,
    Those eyes threw back a glance so sweet,
    As half reproach'd yet rais'd desire,
    And still we near and nearer prest,
    And still our glowing lips would meet,
    As if in kisses to expire.

    And then those pensive eyes would close,
    And bid their lids each other seek,
    Veiling the azure orbs below;
    While their long lashes' darken'd gloss
    Seem'd stealing o'er thy brilliant cheek,
    Like raven's plumage smooth'd on snow.

    I dreamt last night our love return'd,
    And, sooth to say, that very dream
    Was sweeter in its phantasy,
    Than if for other hearts i burn'd,
    For eyes that ne'er like thine could beam
    In Rapture's wild reality.

    Then tell me not, remind me not,
    Of hours which, though for ever gone,
    Can still a pleasing dream restore,
    Till Thou and i shall be forgot,
    And senseless, as the mouldering stone
    Which tells that we shall be no more.



    O! nie mów mi

    O! nie mów mi, o! nie mów mi
    O szczęściu tych minionych dni,
    Gdy miałaś duszę moją całą.
    Pamiętam je, dopóki czas
    Nie przyjdzie sprawić, iżby z nas
    Śladu na ziemi nie zostało.

    Czyż mogłabyś - czyż ja bym mógł
    Zapomnieć serca twego stuk,
    Gdym pieścił złoto twych warkoczy?
    Dziś jeszcze widzę pąs twych warg,
    Co tchnąć miłością, skapią skarg,
    I młodą pierś, i tęskne oczy.

    Do sercam tulił cię, a ty
    Miewałaś w oczach rzewne mgły -
    Wyrzutu może? czy zachęty?
    I znowum cię w uściski brał,
    Jak gdyby chcąc; by pieszczot szał
    W niebytu strącił nas odmęty.

    A potem, gdy się powiek brzeg
    Łączył w puszysty jeden ścieg,
    Kryjąc błękitne kule na dnie -
    Rzęs twoich długich kładł się cień,
    Na licach, jak gdy w mroźny dzień
    Na śniegi pióro kruka spadnie.

    Że znów mnie kochasz, miałem sen -
    I słodszy był mi majak ten,
    Niż gdybym płonął znów na jawie
    Dla innych serc, dla innych lic:
    Bo one mi nie niosą nic,
    Gdy ze snem moim je zestawię.

    Więc nie mów mi, więc nie mów mi,
    Że nigdy już nie wrócą dni,
    Co sennym sycą mnie wspomnieniem -
    Póki się nie zmienimy w głaz
    I póki nam nie powie czas,
    Że myśmy tu znikomym cieniem.
    Przełożył Czesław Jastrzębiec - Kozłowski

    N A  G Ó R Ę

    The Dream

    I
    Our life is twofold; Sleep hath its own world,
    A boundary between the things misnamed
    Death and existence: Sleep hath its own world,
    And a wide realm of wild reality,
    And dreams in their development have breath,
    And tears, and tortures, and the touch of joy;
    They leave a weight upon our waking thoughts,
    They take a weight from off waking toils,
    They do divide our being; they become
    A portion of ourselves as of our time,
    And look like heralds of eternity;
    They pass like spirits of the past -they speak
    Like sibyls of the future; they have power -
    The tyranny of pleasure and of pain;
    They make us what we were not -what they will,
    And shake us with the vision that's gone by,
    The dread of vanished shadows -Are they so?
    Is not the past all shadow? -What are they?
    Creations of the mind? -The mind can make
    Substances, and people planets of its own
    With beings brighter than have been, and give
    A breath to forms which can outlive all flesh.
    I would recall a vision which i dreamed
    Perchance in sleep -for in itself a thought,
    A slumbering thought, is capable of years,
    And curdles a long life into one hour.

    II
    I saw two beings in the hues of youth
    Standing upon a hill, a gentle hill,
    Green and of mild declivity, the last
    As 'twere the cape of a long ridge of such,
    Save that there was no sea to lave its base,
    But a most living landscape, and the wave
    Of woods and corn-fields, and the abodes of men
    Scattered at intervals, and wreathing smoke
    Arising from such rustic roofs: the hill
    Was crowned with a peculiar diadem
    Of trees, in circular array, so fixed,
    Not by the sport of nature, but of man:
    These two, a maiden and a youth, were there
    Gazing -the one on all that was beneath
    Fair as herself -but the boy gazed on her;
    And both were young, and one was beautiful:
    And both were young -yet not alike in youth.
    As the sweet moon on the horizon's verge,
    The maid was on the eve of womanhood;
    The boy had fewer summers, but his heart
    Had far outgrown his years, and to his eye
    There was but one beloved face on earth,
    And that was shining on him; he had looked
    Upon it till it could not pass away;
    He had no breath, no being, but in hers:
    She was his voice; he did not speak to her,
    But trembled on her words; she was his sight,
    For his eye followed hers, and saw with hers,
    Which coloured all his objects; -he had ceased
    To live within himself: she was his life,
    The ocean to the river of his thoughts,
    Which terminated all; upon a tone,
    A touch of hers, his blood would ebb and flow,
    And his cheek change tempestuously -his heart
    Unknowing of its cause of agony.
    But she in these fond feelings had no share:
    Her sighs were not for him; to her he was
    Even as a brother -but no more; 'twas much,
    For brotherless she was, save in the name
    Her infant friendship had bestowed on him;
    Herself the solitary scion left
    Of a time-honoured race. -It was a name
    Which pleased him, and yet pleased him not -and why?
    Time taught him a deep answer -when she loved
    Another; even now she loved another,
    And on the summit of that hill she stood
    Looking afar if yet her lover's steed
    Kept pace with her expectancy, and flew.

    III
    A change came o'er the spirit of my dream.
    There was an ancient mansion, and before
    Its walls there was a steed caparisoned:
    Within an antique Oratory stood
    The Boy of whom i spake; -he was alone,
    And pale, and pacing to and fro: anon
    He sate him down, and seized a pen, and traced
    Words which i could not guess of; then he leaned
    His bowed head on his hands and shook, as 'twere
    With a convulsion -then rose again,
    And with his teeth and quivering hands did tear
    What he had written, but he shed no tears.
    And he did calm himself, and fix his brow
    Into a kind of quiet: as he paused,
    The Lady of his love re-entered there;
    She was serene and smiling then, and yet
    She knew she was by him beloved; she knew -
    For quickly comes such knowledge -that his heart
    Was darkened with her shadow, and she saw
    That he was wretched, but she saw not all.
    He rose, and with a cold and gentle grasp
    He took her hand; a moment o'er his face
    A tablet of unutterable thoughts
    Was traced, and then it faded, as it came;
    He dropped the hand he held, and with slow steps
    Retired, but not as bidding her adieu,
    For they did part with mutual smiles; he passed
    From out the massy gate of that old Hall,
    And mounting on his steed he went his way;
    And ne'er repassed that hoary threshold more.

    IV
    A change came o'er the spirit of my dream.
    The Boy was sprung to manhood: in the wilds
    Of fiery climes he made himself a home,
    And his Soul drank their sunbeams; he was girt
    With strange and dusky aspects; he was not
    Himself like what he had been; on the sea
    And on the shore he was a wanderer;
    There was a mass of many images
    Crowded like waves upon me, but he was
    A part of all; and in the last he lay
    Reposing from the noontide sultriness,
    Couched among fallen columns, in the shade
    Of ruined walls that had survived the names
    Of those who reared them; by his sleeping side
    Stood camels grazing, and some goodly steeds
    Were fastened near a fountain; and a man,
    Glad in a flowing garb, did watch the while,
    While many of his tribe slumbered around:
    And they were canopied by the blue sky,
    So cloudless, clear, and purely beautiful,
    That God alone was to be seen in heaven.

    V
    A change came o'er the spirit of my dream.
    The Lady of his love was wed with One
    Who did not love her better: in her home,
    A thousand leagues from his, -her native home,
    She dwelt, begirt with growing Infancy,
    Daughters and sons of Beauty, -but behold!
    Upon her face there was a tint of grief,
    The settled shadow of an inward strife,
    And an unquiet drooping of the eye,
    As if its lid were charged with unshed tears.
    What could her grief be? -she had all she loved,
    And he who had so loved her was not there
    To trouble with bad hopes, or evil wish,
    Or ill-repressed affliction, her pure thoughts.
    What could her grief be? -she had loved him not,
    Nor given him cause to deem himself beloved,
    Nor could he be a part of that which preyed
    Upon her mind -a spectre of the past.

    VI
    A change came o'er the spirit of my dream.
    The Wanderer was returned. -I saw him stand
    Before an titlear -with a gentle bride;
    Her face was fair, but was not that which made
    The Starlight of his Boyhood; -as he stood
    Even at the titlear, o'er his brow there came
    The selfsame aspect and the quivering shock
    That in the antique Oratory shook
    His bosom in its solitude; and then -
    As in that hour -a moment o'er his face
    The tablet of unutterable thoughts
    Was traced -and then it faded as it came,
    And he stood calm and quiet, and he spoke
    The fitting vows, but heard not his own words,
    And all things reeled around him; he could see
    Not that which was, nor that which should have been -
    But the old mansion, and the accustomed hall,
    And the remembered chambers, and the place,
    The day, the hour, the sunshine, and the shade,
    All things pertaining to that place and hour,
    And her who was his destiny, came back
    And thrust themselves between him and the light;
    What business had they there at such a time?

    VII
    A change came o'er the spirit of my dream.
    The Lady of his love; -Oh! she was changed,
    As by the sickness of the soul; her mind
    Had wandered from its dwelling, and her eyes,
    They had not their own lustre, but the look
    Which is not of the earth; she was become
    The queen of a fantastic realm; her thoughts
    Were combinations of disjointed things;
    And forms impalpable and unperceived
    Of others' sight familiar were to hers.
    And this the world calls frenzy; but the wise
    Have a far deeper madness, and the glance
    Of melancholy is a fearful gift;
    What is it but the telescope of truth?
    Which strips the distance of its fantasies,
    And brings life near in utter nakedness,
    Making the cold reality too real!


    VIII
    A change came o'er the spirit of my dream.
    The Wanderer was alone as heretofore,
    The beings which surrounded him were gone,
    Or were at war with him; he was a mark
    For blight and desolation, compassed round
    With Hatred and Contention; Pain was mixed
    In all which was served up to him, until,
    Like to the Pontic monarch of old days,
    He fed on poisons, and they had no power,
    But were a kind of nutriment; he lived
    Through that which had been death to many men,
    And made him friends of mountains; with the stars
    And the quick Spirit of the Universe
    He held his dialogues: and they did teach
    To him the magic of their mysteries;
    To him the book of Night was opened wide,
    And voices from the deep abyss revealed
    A marvel and a secret. -Be it so.

    IX
    My dream is past; it had no further change.
    It was of a strange order, that the doom
    Of these two creatures should be thus traced out
    Almost like a reality -the one
    To end in madness -both in misery.



    Sen
    przełożył Adam Mickiewicz

    Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny
    Śród otchłani, nazwanych bytem i nicestwem,
    Nazwanych, lecz nieznanych, - sen ma świat udzielny,
    Z rzetelną władzą rządząc nad marnym królestwem.
    Mary i życie biorą, i postaci noszą,
    Rozczulają i dręczą, i łechcą rozkoszą.
    Troski dzienne ciężarem przywalają sennym
    I ujmują ciężaru naszym pracom dziennym.
    One się do istoty naszej mogą wcielić,
    Zabrać połowę czasu i byt nasz podzielić.
    Jak posłańce wieczności - błysną i przepadną,
    Jako przeszłości duchy - często przyszłość zgadną,
    Jak wróżące Sybille - ciemność do ich ręki
    Składa tyrańskie berło rozkoszy i męki.
    One, gdy zechcą, na to przerobić nas mogą,
    Czym nie byliśmy nigdy; - one rażą trwogą,
    Wywołując cień z grobów. - Więc mary są cienie?
    Przeszłość nie jestże cieniem? czymże jest marzenie?
    Robotą duszy, - dusza może wyprowadzić
    Z nicestwa światy nowe i na nich osadzić
    Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste,
    Wlać im duch trwalszy, niżli w ciała rzeczywiste.






    Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało:
    Może we śnie - bo kiedy sen uwięzi ciało,
    Duch wolny może obiec rozległą krainę
    I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę.
    Zdało mi się, żem widział młodych ludzi dwoje.
    Chłopca i dziewkę; stali na wzgórku oboje,
    A wzgórek był zielony, pochyłej urody,
    Niby jaki przylądek; tylko zamiast wody,
    Wkoło żywy krajobraz i powiewna fala
    Kłosów i sianożęci, i gdzieniegdzie z dala
    Porozrzucane chaty; nad nimi dym bury
    Ulotne snuł kolumny. Sam wierzchołek góry
    Zdobiły zasadzone drzew i kwiatów wieńce;
    Nie przypadek je sadził, lecz umyślne ręce.
    Chłopiec i dziewka patrzą - ta na okolice
    Piękne jak ona sama, a ten na dziewicę.
    W nim rozwija się młodość, w niej piękność rozwita,
    W obojgu młodość, ale młodość rozmaita. -
    Jak wśród niebios jaśnieje wdzięczna twarz księżyca,
    Tak wpośród lat niewieścich jaśniała dziewica.
    Chłopiec był laty młodszy, lecz starsze nad lata
    Serce jego; wzrok jego w całym kręgu świata
    Jedyne tylko widział swej kochanki lice,
    I widział ją przed sobą, w niej utkwił źrenice
    I nie mógł ich oderwać; nie było w nim ducha,
    Ona była mu duchem; głosu jej drżąc słucha,
    Ona była mu głosem; on swych oczu nie ma,
    Ona była mu okiem: bo ścigał oczyma
    Jej spojrzenia, i wszystkie oglądał przedmioty
    W świetle od niej odbitym; on nie ma istoty,
    Nie ma życia: w nią przelał całe życie swoje,
    W niej, jako w oceanie, wszystkie myśli zdroje
    Pogrążył; za jej słówkiem, za ręki dotknieniem
    Krew w nim ścina się lodem albo wre płomieniem.
    Twarz jego na przemiany goreje i bladnie,
    Serce boli i bolów przyczyny nie zgadnie.
    Lecz ona słodkich jego cierpień nie podziela,
    Wzdycha, lecz nie do niego, - ma w nim przyjacielŚ,
    Ma brata, i nic więcej! - On przestawał na tem.
    Że ją zwał przyjaciółką, że go zwała bratem;
    Teraz nie chce przestawać. Skądże ta różnica?
    Czas rozwiązał zagadkę - kochała dziewica,
    I kochała innego; i właśnie w tej chwili,
    Gdy oboje na górze stali i patrzyli,
    Ona wzrokiem kochanka dalekiego nęci,
    Żeby leciał tak bystro, jak lecą jej chęci.




    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Widać gmach starożytny; - stoi u przedsienia
    Rumak z siodłem do drogi - w gotyckiej kaplicy
    U ołtarza był chłopiec - nie widać dziewicy.
    Chłopiec blady, samotny, przechodził się, myślił,
    Usiadł, dobywa pióro, kilka słów nakryślił
    I z pochyloną głową, na ręku oparty,
    Wstał znowu, wstrząsnął głową i pisane karty
    Na części rozerwawszy, w drżącej ciśnie dłoni,
    I z gniewem w zębach szarpie, ale łez nie roni.
    Uspokoił się nieco, zapalone lica
    Ostygły i zmartwiały, - wtem wyszła dziewica.
    Z obojętnym uśmiechem spotyka młodziana,
    Choć dostrzegła, że była od niego kochana,
    Że jej cień jako całun padł na jego duszę,
    I zgadła, że on dla niej ma cierpieć katusze
    Długie, straszne; nie zgadła, że miał cierpieć wiecznie.
    Chłopiec wziął ją za rękę; obojętnie, grzecznie
    Spojrzał - i w tej mu chwili na źwierciadło lica
    Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,
    I zagasła - i znowu czoło zaszło mrokiem,
    Znowu puścił jej rękę i powolnym krokiem
    Oddalił się w milczeniu, nie żegnał dziewicy.
    Rozstali się z uśmiechem; on wyszedł z kaplicy,
    Raz jeszcze na ojczyste gmachy okiem rzucił,
    Dosiadł konia, pojechał - i więcej nie wrócił.





    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Chłopiec dorósł młodzieńca - w obce pokolenia,
    W dalekie zbłądził kraje i pod wschodnim słońcem
    Poił duszę płomieniem, - on wiecznym był gońcem
    Na lądzie i na morzu. Dokoła postaci
    Podobne jemu krążą, przyjaciół czy braci?

    Tu mnóstwo scen okropnych snuło się od razu,
    I ów chłopiec był cząstką każdego obrazu.
    Ujrzałem go na koniec. Dziwacznie przebrany,
    Gdzieś daleko, w obozie wschodniej karawany.
    Śród połamanych kolumn, na gruzie pomników,
    Co przeżyły imiona swoich budowników,
    Leżał; a przy nim wielbląd żuł resztę obroku,
    Kilka arabskich koni pasło się u stoku.
    Podróżni, których znużył upał całodzienny,
    Drzemali w cieniu ruin, - on jeden bezsenny,
    Na ręku wsparty, oczy na północ obrócił,
    Z twarzą natchnienia pełną - rozmyślał czy nucił?
    Niebo czyste tak wszystkie chmury zdjęlo z siebie,
    Że ledwie co nie widać Pana Boga w niebie. -

    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Dziewica z oblubieńcem pierścionki zamienia.
    On ją pojął, mnogimi osypał dostatki.
    Widzę ją w cudzym domu, słyszę imię matki;
    Otaczają małżonkę wesołe plemiona,
    Nadobne syny, córki, - ale za cóż ona
    Jakąś tęsknoty chmurą wdzięczną postać mroczy,
    Zdradzając tajną boleść, co jej serce toczy?
    Źrenice niegdyś jasne zamgliła powłoka,
    Niby jakaś łza dawna, przystygła do oka;
    Skądże to? - Wszak z kochankiem złączona na wieki,
    Wszakże ten, co ją kochał, jest od niej daleki,
    Nie będzie myśli czystych złym życzeniem brudzić,
    Nie będzie jej westchnieniem nieumyślnym nudzić.
    Czegoż smutna? wszak darmo wzajemności żądał,
    Darmo w jej oczach zimnych nadziei wyglądał.
    Wzgardzony, nie jest pewnie sprawcą jej katuszy,
    Jest widmem dla pamięci, nie sępem dla duszy.

    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Młodzieniec znowu szuka domowego cienia.
    Widzę go przed ołtarzem, z nim oblubienica
    Młoda, wdzięcznej postawy, nadobnego lica:
    Lecz nie była to owa najpierwsza kochanka,
    Owa gwiazda błogiego młodych lat poranka.
    Musiał o niej zapomnieć, - stoi zadumany,
    Rozpatruje kościelne sklepienia i ściany -
    Zadrżał i w tej mu chwili na zwierciadło lica
    Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,
    I zagasła - i znowu czoło zaszło mrokiem.
    Pogląda na swą żonę, ale błędnym wzrokiem;
    Powtarza jej przysięgi, których nie rozumie:
    Z kim jest, gdzie jest, zapomniał w sprzecznych myśli tłumie.
    Widzi tylko swą młodość, stary gmach, kaplicę,
    I listek poszarpany, i swoją dziewicę.
    Te przypomnienia kirem śmiertelnej zasłony
    Oddzieliły na wieki młodzieńca od żony; -
    Po cóż w takiej godzinie takie przypomnienia?





    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Widzę dawną dziewicę. Jakie w niej odmiany!
    Ona w suchotach duszy; - jej rozum znękany
    Opuścił ster myślenia, wzrok jej dziko lata,
    Blask, co świeci w jej oku, nie jest z tego świata;
    Ona jest jak królowa nad państwami marzeń;
    Jej myśl stała się węzłem sprzecznych wyobrażeń;
    Kształty, niedotykalne zmysłom śmiertelnika
    I niewidzialne, ona dostrzega, dotyka
    I w poufałej wzywa do siebie rozmowie:
    Taką chorobę wiek nasz obłąkaniem zowie.
    Lecz nieraz mędrzec głębiej w obłąkanie wpada,
    Jeśli melancholiji smutny dar posiada;
    Bo wzrok melancholijny jak teleskop sięga,
    Dalekie widma zbliża, rozłączone sprzęga,
    I urok życia chłodną rozdarłszy uwagą,
    Rozkrywa rzeczywistość wystygłą i nagą. -


    Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

    Młodzieniec był pielgrzymem, jak widać z odzienia.
    Kształty przy nim krążące znikły z senną marą
    Lub wojnę z nim toczyły; - on stał się ofiarą
    Nienawiści swych wrogów; zewsząd zguby bliski,
    Postrzega sidła zdrady lub zemsty pociski.
    Stoły jego zgryzota jak harpija plami,
    On, jak dawny Mitrydat, karmił się jadami;
    A trucizna nie była szkodliwą dla niego
    I służyła mu na kształt chleba powszedniego.
    Co innym śmiercią było, tym życie przewlekał;
    Zbrzydził społeczność ludzką, w pustynie uciekał,
    Żył w przyjaźni z górami, myślą do gwiazd lata,
    Wdał się w rozmowę z wielkim jenijuszem świata.
    Wzbogaconemu nauk czarodziejskich zbiorem
    Tajemna księga nocy stanęła otworem.
    Jego klątwą wyzwane z głębokości ziemi
    Duchy go otoczyły - i został się z niemi.

    Nie ma więcej zmian w scenach mojego widzenia.

    Zbudziłem się. - Jak dziwne wyroków zrządzenia!
    Mój sen dla dwojga ludzi smutny koniec znaczy,
    Jednemu w obłąkaniu, obójgu w rozpaczy. -


    N A  G Ó R Ę

    Euthanasia


    When Time, or soon or late, shall bring
    The dreamless sleep that lulls the dead,
    Oblivion! may thy languid wing
    Wave gently o'er my dying bed!

    No band of friends or heirs be there,
    To weep, or wish, the coming blow:
    No maiden, with dishevelled hair,
    To feel, or feign, decorous woe.

    But silent let me sink to earth,
    With no officious mourners near:
    I would not mar one hour of mirth,
    Nor startle friendship with a tear.

    Yet Love, if Love in such an hour
    Could nobly check its useless sighs,
    Might then exert its latest power
    In her who lives, and him who dies.

    Twere sweet, my Psyche! to the last
    Thy features still serene to see:
    Forgetful of its struggles past,
    E'en Pain itself should smile on thee.

    But vain the wishŚfor Beauty still
    Will shrink, as shrinks the ebbing breath;
    And women's tears, produced at will,
    Deceive in life, unman in death.

    Then lonely be my latest hour,
    Without regret, without a groan;
    For thousands Death hath ceas'd to lower,
    And pain been transient or unknown.

    Ay, but to die, and go, alas!
    Where all have gone, and all must go!
    To be the nothing that i was
    Ere born to life and living woe!

    Count o'er the joys thine hours have seen,
    Count o'er thy days from anguish free,
    And know, whatever thou hast been,
    Tis something better not to be.


    Euthanasia
    Tłumaczenie: Adam Mickiewicz

    Prędzej czy później, gdy mię czas owionie
    Snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni,
    O niepamięci! wtenczas chłodne skronie
    Weź pod twą schronę do grobowej cieśni.

    Nie proszę ręki druha ni dziedzica,
    Aby łzy otrzeć lub grabić zostałość,
    Lub żeby z włosem popsutym dziewica
    Żałować przyszła lub udawać żałość.

    Po co najęte płaczków korowody? -
    Samemu wstąpić pozwólcie do dołu:
    Nie chciałbym chmurzyć niczyjej pogody
    I brać wesela kochanemu czołu.

    Przecież, miłości! jeśli w twojej sile
    Poskromić jęki, marnym żalom sprostać,
    Ty sama osłodź rozstania się chwilę,
    Mnie, co odchodzę, i tej, co ma zostać.

    Marylo moja! kiedy przeszłe bole
    Z ostatnim puszczę w niepamięć oddechem,
    Niech boski pokój widzę na twym czole,
    A w bolach na cię patrzyłbym z uśmiechem.

    Lecz oko martwe zrazi wzrok niebieski,
    Przed bladym licem zbledną twe powaby:
    Uronisz łezkę, człowiek dla tej łezki
    Jak żyjąc słabiał, tak i umrze słaby.

    A więc bez żalu i pobożnej prośby,
    Samotny będę w ostatniej godzinie;
    Dla nieszczęśliwych śmierć mało ma groźby,
    Ból jeszcze zmniejszy i prędko przeminie.

    Lecz umrzeć, odejść, kędy tyle gości
    Rusza przede mną, kędy reszta ruszy:
    Przepadać w nicość, jak pierwej z nicości
    Wszedłem dla życia, żyłem dla katuszy...

    Gdyś wiek przeminął, wstrzymaj się u ścieku,
    Ostatnim powróć na przeszłość obliczem;
    Zlicz dni szczęśliwe, a wyznasz, człowieku,
    Czymkolwiek byłeś, że lepiej być niczem.