GEORGE GORDON lord BYRON
(1788-1824), poeta ang.; jeden z czołowych twórców eur. romantyzmu; pochodził z arystokratycznej rodziny; 1805-1808 studiował w Cambridge; sławę przyniosło mu wyd. I i II pieśni Wędrówek Childe Harolda (1812, pieśni III-IV powstały 1816-1818, wyd. pol. 1857), a następnie powieści poet. (m.in. Giaur 1813, wyd. pol. 1823, Korsarz 1814, wyd. pol. 1820). Bojkot opinii arystokratycznej z powodu radykalizmu jego poglądów i osobista tragedia separacji małżeńskiej w atmosferze skandalu towarzyskiego zmusiły Byrona do opuszczenia 1816 W. Brytanii. Przebywał w Szwajcarii, we Włoszech (związki z karbonaryzmem), 1823 wyjechał do Grecji, by wziąć udział w walce powstańczej, i tam zmarł. Na obczyźnie powstały dalsze powieści poet. (Więzień Czyllonu 1816, wyd. pol. 1829), dramaty filoz. (Manfred 1817, wyd. pol. 1835, Kain 1821, wyd. pol. 1842), liryki i poematy, a wśród nich wielki epicko-satyr. poemat dygresyjny Don Juan (1819-1824, wyd. pol. fragmentów 1863-1881, całości 1885). Życie i twórczość Byrona otoczyła legenda; stał się symbolem postawy, jaką prezentował bohater jego utworów: samotny, skłócony ze światem buntownik, walczący przeciw społ. I moralnym ograniczeniom praw i wolności człowieka; siłą wyobraźni (fascynacja egzotyką Orientu), ironii i szyderczej satyry, nowatorstwem formalnym wpłynął Byron znacznie na oblicze świat. literatury romant., także pol.; Z pism Byrona (t. 1-4 1953-1960); Wiersze i poematy (1954); Listy i pamiętniki (1960). |
WIERSZE |
When We Two Parted
When we two parted |
Kiedyśmy się żegnali Kiedyśmy się żegnali We łzach i w milczeniu, Gdyś się smutna oparła Na moim ramieniu, Twarz miałaś bladą, zimną, Pocałunek zimniejszy, Wróżyła mi ta chwila Okropność dzisiejszej. Zimno na moje czoło Spadła rosa ranku - Przeczułem, że zapomnisz O dawnym kochanku. Dziś zachwiana twa sława, Śluby zniweczone, Dziś słyszę twoje imię I za ciebie płonę. Przy mnie mówią o tobie; Milczę - rozpacz, trwoga, Dreszcz mnie przebiega zimny - Czemuś mi tak droga? Nie wiedzą, że znam ciebie, Jak dźwięk dzwonu ich głosy; Długo, długo klnąć będę Ciebie - i moje losy. W tajniśmy się widzieli - W milczeniu żal tłumię, Że zapomnieć, oszukać Twoje serce umie. Ach! gdy cię ujrzę jeszcze, Jakimż dziękczynieniem Do stóp twoich pobiegnę? - Łzami i milczeniem |
On a Distant View Of Harrow Ye scenes of my childhood, whose lov'd recollection Embitters the present, compar'd with the past; Where science first dawn'd on the powers of reflection, And friendships were form'd, too romantic to last; Where fancy, yet, joys to retrace the resemblance Of comrades, in friendship and mischief allied; How welcome to me your ne'er fading remembrance, Which rests in the bosom, though hope is deny'd! Again i revisit the hills where we sported, The streams where we swam, and the fields where we fought; The school where, loud warn'd by the bell, we resorted, To pore o'er the precepts by Pedagogues taught. Again i behold where for hours i have ponder'd, As reclining, at eve, on yon tombstone i lay; Or round the steep brow of the churchyard i wander'd, To catch the last gleam of the sun's setting ray. I once more view the room, with spectators surrounded, Where, as Zanga, i trod on Alonzo o'erthrown; While, to swell my young pride, such applauses resounded, I fancied that Mossop himself was outshone. Or, as Lear, i pour'd forth the deep imprecation, By my daughters, of kingdom and reason depriv'd; Till, fir'd by loud plaudits and self-adulation, I regarded myself as a Garrick reviv'd. Ye dreams of my boyhood, how much i regret you! Unfaded your memory dwells in my breast; Though sad and deserted, i ne'er can forget you: Your pleasures may still be in fancy possest. To Ida full oft may remembrance restore me, While Fate shall the shades of the future unroll! Since Darkness o'ershadows the prospect before me, More dear is the beam of the past to my soul! But if, through the course of the years which await me, Some new scene of pleasure should open to view, I will say, while with rapture the thought shall elate me, Oh! such were the days which my infancy knew. |
Na odległy widok wsi i szkoły Harrow na wzgórzu O widowni dziecieństwa, której przypomnienie Przenika dzień dzisiejszy jak zatruta strzała; Gdzie nauka stroiła mię w pierwsze promienie, Gdzie poznawałem przyjaźń - zbyt piękną, by trwała; Gdzie tak miło przypomnieć towarzyszów roje, Związanych koleżeństwem, wspólnotą swawoli; Jakże nie bledniejące jest wspomnienie twoje, Gdy mnie pieści tak słodko, choć tak gorzko boli! Oglądam wzgórze, gdzieśmy walczyli z zapałem, Łąki, gdzieśmy biegali, rzekę, gdzie płynęli I szkołę, gdzie, zwołani donośnym sygnałem, Z okaśmy nie spuszczali ust nauczycieli. Znów oglądam to miejsce, kędym tylekrotnie Na mogile siadywał o wieczornej porze Lub dokoła cmętarza błąkał się samotnie, By zobaczyć, jak zachód na kościele gorze. I oto znowu jestem w zatłoczonej sali, Gdzie, Alonza ratował, grając rolę Zangi, Widzowie zaź mą próżność głaszcząc, tak klaskali, Żem śnił, iż już Mossopa dosięgnąłem rangi. Lun jako Lear, przez córki z królestwa wyzuty I z rozumu, na scenę biegłem z groźnym krzykiem- I za sprawą oklasków tudzież własnej buty Serio się być mniemałem wskrzeszonym Garrickiem. O sny mego dziecięctwa, jak gonię za wami! Nawet dzisiaj, gdym smutny jest i opuszczony, Pamięć o was ułudą rozkoszną mnie mami I na skrzydłach tęsknoty woła w wasze strony. Życie ma dla mnie przyszłość samotną i ciemną; Tęskna myśl nieraz pomknie wstecz i do was dotrze, Im ciemniejsze się cienie gromadzą przede mną, Tym promienie przeszłości są mej duszy słodsze. A jeśli w przyszłych latach, omroczonych smutkiem, Dane mi będzie przeżyć jaki dzień pogody, Będę wspominał sobie z westchnieniem ciechutkiem: "Ach, takie dnie miewałem, kiedy byłem młody..." |
Remind Me Not, Remind Me Not Remind me not, remind me not, Of those beloved, those vanish'd hours, When all my soul was given to thee; Hours that may never be forgot, Till Time unnerves our vital powers, And thou and i shall cease to be. Can i forget - canst thou forget, When playing with thy golden hair, How quick thy fluttering heart did move? Oh! by my soul, i see thee yet, With eyes so languid, breast so fair, And lips, though silent, breathing love. When thus reclining on my breast, Those eyes threw back a glance so sweet, As half reproach'd yet rais'd desire, And still we near and nearer prest, And still our glowing lips would meet, As if in kisses to expire. And then those pensive eyes would close, And bid their lids each other seek, Veiling the azure orbs below; While their long lashes' darken'd gloss Seem'd stealing o'er thy brilliant cheek, Like raven's plumage smooth'd on snow. I dreamt last night our love return'd, And, sooth to say, that very dream Was sweeter in its phantasy, Than if for other hearts i burn'd, For eyes that ne'er like thine could beam In Rapture's wild reality. Then tell me not, remind me not, Of hours which, though for ever gone, Can still a pleasing dream restore, Till Thou and i shall be forgot, And senseless, as the mouldering stone Which tells that we shall be no more. |
O! nie mów mi O! nie mów mi, o! nie mów mi O szczęściu tych minionych dni, Gdy miałaś duszę moją całą. Pamiętam je, dopóki czas Nie przyjdzie sprawić, iżby z nas Śladu na ziemi nie zostało. Czyż mogłabyś - czyż ja bym mógł Zapomnieć serca twego stuk, Gdym pieścił złoto twych warkoczy? Dziś jeszcze widzę pąs twych warg, Co tchnąć miłością, skapią skarg, I młodą pierś, i tęskne oczy. Do sercam tulił cię, a ty Miewałaś w oczach rzewne mgły - Wyrzutu może? czy zachęty? I znowum cię w uściski brał, Jak gdyby chcąc; by pieszczot szał W niebytu strącił nas odmęty. A potem, gdy się powiek brzeg Łączył w puszysty jeden ścieg, Kryjąc błękitne kule na dnie - Rzęs twoich długich kładł się cień, Na licach, jak gdy w mroźny dzień Na śniegi pióro kruka spadnie. Że znów mnie kochasz, miałem sen - I słodszy był mi majak ten, Niż gdybym płonął znów na jawie Dla innych serc, dla innych lic: Bo one mi nie niosą nic, Gdy ze snem moim je zestawię. Więc nie mów mi, więc nie mów mi, Że nigdy już nie wrócą dni, Co sennym sycą mnie wspomnieniem - Póki się nie zmienimy w głaz I póki nam nie powie czas, Że myśmy tu znikomym cieniem. Przełożył Czesław Jastrzębiec - Kozłowski |
The Dream I Our life is twofold; Sleep hath its own world, A boundary between the things misnamed Death and existence: Sleep hath its own world, And a wide realm of wild reality, And dreams in their development have breath, And tears, and tortures, and the touch of joy; They leave a weight upon our waking thoughts, They take a weight from off waking toils, They do divide our being; they become A portion of ourselves as of our time, And look like heralds of eternity; They pass like spirits of the past -they speak Like sibyls of the future; they have power - The tyranny of pleasure and of pain; They make us what we were not -what they will, And shake us with the vision that's gone by, The dread of vanished shadows -Are they so? Is not the past all shadow? -What are they? Creations of the mind? -The mind can make Substances, and people planets of its own With beings brighter than have been, and give A breath to forms which can outlive all flesh. I would recall a vision which i dreamed Perchance in sleep -for in itself a thought, A slumbering thought, is capable of years, And curdles a long life into one hour. II I saw two beings in the hues of youth Standing upon a hill, a gentle hill, Green and of mild declivity, the last As 'twere the cape of a long ridge of such, Save that there was no sea to lave its base, But a most living landscape, and the wave Of woods and corn-fields, and the abodes of men Scattered at intervals, and wreathing smoke Arising from such rustic roofs: the hill Was crowned with a peculiar diadem Of trees, in circular array, so fixed, Not by the sport of nature, but of man: These two, a maiden and a youth, were there Gazing -the one on all that was beneath Fair as herself -but the boy gazed on her; And both were young, and one was beautiful: And both were young -yet not alike in youth. As the sweet moon on the horizon's verge, The maid was on the eve of womanhood; The boy had fewer summers, but his heart Had far outgrown his years, and to his eye There was but one beloved face on earth, And that was shining on him; he had looked Upon it till it could not pass away; He had no breath, no being, but in hers: She was his voice; he did not speak to her, But trembled on her words; she was his sight, For his eye followed hers, and saw with hers, Which coloured all his objects; -he had ceased To live within himself: she was his life, The ocean to the river of his thoughts, Which terminated all; upon a tone, A touch of hers, his blood would ebb and flow, And his cheek change tempestuously -his heart Unknowing of its cause of agony. But she in these fond feelings had no share: Her sighs were not for him; to her he was Even as a brother -but no more; 'twas much, For brotherless she was, save in the name Her infant friendship had bestowed on him; Herself the solitary scion left Of a time-honoured race. -It was a name Which pleased him, and yet pleased him not -and why? Time taught him a deep answer -when she loved Another; even now she loved another, And on the summit of that hill she stood Looking afar if yet her lover's steed Kept pace with her expectancy, and flew. III A change came o'er the spirit of my dream. There was an ancient mansion, and before Its walls there was a steed caparisoned: Within an antique Oratory stood The Boy of whom i spake; -he was alone, And pale, and pacing to and fro: anon He sate him down, and seized a pen, and traced Words which i could not guess of; then he leaned His bowed head on his hands and shook, as 'twere With a convulsion -then rose again, And with his teeth and quivering hands did tear What he had written, but he shed no tears. And he did calm himself, and fix his brow Into a kind of quiet: as he paused, The Lady of his love re-entered there; She was serene and smiling then, and yet She knew she was by him beloved; she knew - For quickly comes such knowledge -that his heart Was darkened with her shadow, and she saw That he was wretched, but she saw not all. He rose, and with a cold and gentle grasp He took her hand; a moment o'er his face A tablet of unutterable thoughts Was traced, and then it faded, as it came; He dropped the hand he held, and with slow steps Retired, but not as bidding her adieu, For they did part with mutual smiles; he passed From out the massy gate of that old Hall, And mounting on his steed he went his way; And ne'er repassed that hoary threshold more. IV A change came o'er the spirit of my dream. The Boy was sprung to manhood: in the wilds Of fiery climes he made himself a home, And his Soul drank their sunbeams; he was girt With strange and dusky aspects; he was not Himself like what he had been; on the sea And on the shore he was a wanderer; There was a mass of many images Crowded like waves upon me, but he was A part of all; and in the last he lay Reposing from the noontide sultriness, Couched among fallen columns, in the shade Of ruined walls that had survived the names Of those who reared them; by his sleeping side Stood camels grazing, and some goodly steeds Were fastened near a fountain; and a man, Glad in a flowing garb, did watch the while, While many of his tribe slumbered around: And they were canopied by the blue sky, So cloudless, clear, and purely beautiful, That God alone was to be seen in heaven. V A change came o'er the spirit of my dream. The Lady of his love was wed with One Who did not love her better: in her home, A thousand leagues from his, -her native home, She dwelt, begirt with growing Infancy, Daughters and sons of Beauty, -but behold! Upon her face there was a tint of grief, The settled shadow of an inward strife, And an unquiet drooping of the eye, As if its lid were charged with unshed tears. What could her grief be? -she had all she loved, And he who had so loved her was not there To trouble with bad hopes, or evil wish, Or ill-repressed affliction, her pure thoughts. What could her grief be? -she had loved him not, Nor given him cause to deem himself beloved, Nor could he be a part of that which preyed Upon her mind -a spectre of the past. VI A change came o'er the spirit of my dream. The Wanderer was returned. -I saw him stand Before an titlear -with a gentle bride; Her face was fair, but was not that which made The Starlight of his Boyhood; -as he stood Even at the titlear, o'er his brow there came The selfsame aspect and the quivering shock That in the antique Oratory shook His bosom in its solitude; and then - As in that hour -a moment o'er his face The tablet of unutterable thoughts Was traced -and then it faded as it came, And he stood calm and quiet, and he spoke The fitting vows, but heard not his own words, And all things reeled around him; he could see Not that which was, nor that which should have been - But the old mansion, and the accustomed hall, And the remembered chambers, and the place, The day, the hour, the sunshine, and the shade, All things pertaining to that place and hour, And her who was his destiny, came back And thrust themselves between him and the light; What business had they there at such a time? VII A change came o'er the spirit of my dream. The Lady of his love; -Oh! she was changed, As by the sickness of the soul; her mind Had wandered from its dwelling, and her eyes, They had not their own lustre, but the look Which is not of the earth; she was become The queen of a fantastic realm; her thoughts Were combinations of disjointed things; And forms impalpable and unperceived Of others' sight familiar were to hers. And this the world calls frenzy; but the wise Have a far deeper madness, and the glance Of melancholy is a fearful gift; What is it but the telescope of truth? Which strips the distance of its fantasies, And brings life near in utter nakedness, Making the cold reality too real! VIII A change came o'er the spirit of my dream. The Wanderer was alone as heretofore, The beings which surrounded him were gone, Or were at war with him; he was a mark For blight and desolation, compassed round With Hatred and Contention; Pain was mixed In all which was served up to him, until, Like to the Pontic monarch of old days, He fed on poisons, and they had no power, But were a kind of nutriment; he lived Through that which had been death to many men, And made him friends of mountains; with the stars And the quick Spirit of the Universe He held his dialogues: and they did teach To him the magic of their mysteries; To him the book of Night was opened wide, And voices from the deep abyss revealed A marvel and a secret. -Be it so. IX My dream is past; it had no further change. It was of a strange order, that the doom Of these two creatures should be thus traced out Almost like a reality -the one To end in madness -both in misery. |
Sen przełożył Adam Mickiewicz Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny Śród otchłani, nazwanych bytem i nicestwem, Nazwanych, lecz nieznanych, - sen ma świat udzielny, Z rzetelną władzą rządząc nad marnym królestwem. Mary i życie biorą, i postaci noszą, Rozczulają i dręczą, i łechcą rozkoszą. Troski dzienne ciężarem przywalają sennym I ujmują ciężaru naszym pracom dziennym. One się do istoty naszej mogą wcielić, Zabrać połowę czasu i byt nasz podzielić. Jak posłańce wieczności - błysną i przepadną, Jako przeszłości duchy - często przyszłość zgadną, Jak wróżące Sybille - ciemność do ich ręki Składa tyrańskie berło rozkoszy i męki. One, gdy zechcą, na to przerobić nas mogą, Czym nie byliśmy nigdy; - one rażą trwogą, Wywołując cień z grobów. - Więc mary są cienie? Przeszłość nie jestże cieniem? czymże jest marzenie? Robotą duszy, - dusza może wyprowadzić Z nicestwa światy nowe i na nich osadzić Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste, Wlać im duch trwalszy, niżli w ciała rzeczywiste. Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało: Może we śnie - bo kiedy sen uwięzi ciało, Duch wolny może obiec rozległą krainę I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę. Zdało mi się, żem widział młodych ludzi dwoje. Chłopca i dziewkę; stali na wzgórku oboje, A wzgórek był zielony, pochyłej urody, Niby jaki przylądek; tylko zamiast wody, Wkoło żywy krajobraz i powiewna fala Kłosów i sianożęci, i gdzieniegdzie z dala Porozrzucane chaty; nad nimi dym bury Ulotne snuł kolumny. Sam wierzchołek góry Zdobiły zasadzone drzew i kwiatów wieńce; Nie przypadek je sadził, lecz umyślne ręce. Chłopiec i dziewka patrzą - ta na okolice Piękne jak ona sama, a ten na dziewicę. W nim rozwija się młodość, w niej piękność rozwita, W obojgu młodość, ale młodość rozmaita. - Jak wśród niebios jaśnieje wdzięczna twarz księżyca, Tak wpośród lat niewieścich jaśniała dziewica. Chłopiec był laty młodszy, lecz starsze nad lata Serce jego; wzrok jego w całym kręgu świata Jedyne tylko widział swej kochanki lice, I widział ją przed sobą, w niej utkwił źrenice I nie mógł ich oderwać; nie było w nim ducha, Ona była mu duchem; głosu jej drżąc słucha, Ona była mu głosem; on swych oczu nie ma, Ona była mu okiem: bo ścigał oczyma Jej spojrzenia, i wszystkie oglądał przedmioty W świetle od niej odbitym; on nie ma istoty, Nie ma życia: w nią przelał całe życie swoje, W niej, jako w oceanie, wszystkie myśli zdroje Pogrążył; za jej słówkiem, za ręki dotknieniem Krew w nim ścina się lodem albo wre płomieniem. Twarz jego na przemiany goreje i bladnie, Serce boli i bolów przyczyny nie zgadnie. Lecz ona słodkich jego cierpień nie podziela, Wzdycha, lecz nie do niego, - ma w nim przyjacielŚ, Ma brata, i nic więcej! - On przestawał na tem. Że ją zwał przyjaciółką, że go zwała bratem; Teraz nie chce przestawać. Skądże ta różnica? Czas rozwiązał zagadkę - kochała dziewica, I kochała innego; i właśnie w tej chwili, Gdy oboje na górze stali i patrzyli, Ona wzrokiem kochanka dalekiego nęci, Żeby leciał tak bystro, jak lecą jej chęci. Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Widać gmach starożytny; - stoi u przedsienia Rumak z siodłem do drogi - w gotyckiej kaplicy U ołtarza był chłopiec - nie widać dziewicy. Chłopiec blady, samotny, przechodził się, myślił, Usiadł, dobywa pióro, kilka słów nakryślił I z pochyloną głową, na ręku oparty, Wstał znowu, wstrząsnął głową i pisane karty Na części rozerwawszy, w drżącej ciśnie dłoni, I z gniewem w zębach szarpie, ale łez nie roni. Uspokoił się nieco, zapalone lica Ostygły i zmartwiały, - wtem wyszła dziewica. Z obojętnym uśmiechem spotyka młodziana, Choć dostrzegła, że była od niego kochana, Że jej cień jako całun padł na jego duszę, I zgadła, że on dla niej ma cierpieć katusze Długie, straszne; nie zgadła, że miał cierpieć wiecznie. Chłopiec wziął ją za rękę; obojętnie, grzecznie Spojrzał - i w tej mu chwili na źwierciadło lica Wybiła niewymownych uczuć tajemnica, I zagasła - i znowu czoło zaszło mrokiem, Znowu puścił jej rękę i powolnym krokiem Oddalił się w milczeniu, nie żegnał dziewicy. Rozstali się z uśmiechem; on wyszedł z kaplicy, Raz jeszcze na ojczyste gmachy okiem rzucił, Dosiadł konia, pojechał - i więcej nie wrócił. Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Chłopiec dorósł młodzieńca - w obce pokolenia, W dalekie zbłądził kraje i pod wschodnim słońcem Poił duszę płomieniem, - on wiecznym był gońcem Na lądzie i na morzu. Dokoła postaci Podobne jemu krążą, przyjaciół czy braci? Tu mnóstwo scen okropnych snuło się od razu, I ów chłopiec był cząstką każdego obrazu. Ujrzałem go na koniec. Dziwacznie przebrany, Gdzieś daleko, w obozie wschodniej karawany. Śród połamanych kolumn, na gruzie pomników, Co przeżyły imiona swoich budowników, Leżał; a przy nim wielbląd żuł resztę obroku, Kilka arabskich koni pasło się u stoku. Podróżni, których znużył upał całodzienny, Drzemali w cieniu ruin, - on jeden bezsenny, Na ręku wsparty, oczy na północ obrócił, Z twarzą natchnienia pełną - rozmyślał czy nucił? Niebo czyste tak wszystkie chmury zdjęlo z siebie, Że ledwie co nie widać Pana Boga w niebie. - Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Dziewica z oblubieńcem pierścionki zamienia. On ją pojął, mnogimi osypał dostatki. Widzę ją w cudzym domu, słyszę imię matki; Otaczają małżonkę wesołe plemiona, Nadobne syny, córki, - ale za cóż ona Jakąś tęsknoty chmurą wdzięczną postać mroczy, Zdradzając tajną boleść, co jej serce toczy? Źrenice niegdyś jasne zamgliła powłoka, Niby jakaś łza dawna, przystygła do oka; Skądże to? - Wszak z kochankiem złączona na wieki, Wszakże ten, co ją kochał, jest od niej daleki, Nie będzie myśli czystych złym życzeniem brudzić, Nie będzie jej westchnieniem nieumyślnym nudzić. Czegoż smutna? wszak darmo wzajemności żądał, Darmo w jej oczach zimnych nadziei wyglądał. Wzgardzony, nie jest pewnie sprawcą jej katuszy, Jest widmem dla pamięci, nie sępem dla duszy. Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Młodzieniec znowu szuka domowego cienia. Widzę go przed ołtarzem, z nim oblubienica Młoda, wdzięcznej postawy, nadobnego lica: Lecz nie była to owa najpierwsza kochanka, Owa gwiazda błogiego młodych lat poranka. Musiał o niej zapomnieć, - stoi zadumany, Rozpatruje kościelne sklepienia i ściany - Zadrżał i w tej mu chwili na zwierciadło lica Wybiła niewymownych uczuć tajemnica, I zagasła - i znowu czoło zaszło mrokiem. Pogląda na swą żonę, ale błędnym wzrokiem; Powtarza jej przysięgi, których nie rozumie: Z kim jest, gdzie jest, zapomniał w sprzecznych myśli tłumie. Widzi tylko swą młodość, stary gmach, kaplicę, I listek poszarpany, i swoją dziewicę. Te przypomnienia kirem śmiertelnej zasłony Oddzieliły na wieki młodzieńca od żony; - Po cóż w takiej godzinie takie przypomnienia? Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Widzę dawną dziewicę. Jakie w niej odmiany! Ona w suchotach duszy; - jej rozum znękany Opuścił ster myślenia, wzrok jej dziko lata, Blask, co świeci w jej oku, nie jest z tego świata; Ona jest jak królowa nad państwami marzeń; Jej myśl stała się węzłem sprzecznych wyobrażeń; Kształty, niedotykalne zmysłom śmiertelnika I niewidzialne, ona dostrzega, dotyka I w poufałej wzywa do siebie rozmowie: Taką chorobę wiek nasz obłąkaniem zowie. Lecz nieraz mędrzec głębiej w obłąkanie wpada, Jeśli melancholiji smutny dar posiada; Bo wzrok melancholijny jak teleskop sięga, Dalekie widma zbliża, rozłączone sprzęga, I urok życia chłodną rozdarłszy uwagą, Rozkrywa rzeczywistość wystygłą i nagą. - Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Młodzieniec był pielgrzymem, jak widać z odzienia. Kształty przy nim krążące znikły z senną marą Lub wojnę z nim toczyły; - on stał się ofiarą Nienawiści swych wrogów; zewsząd zguby bliski, Postrzega sidła zdrady lub zemsty pociski. Stoły jego zgryzota jak harpija plami, On, jak dawny Mitrydat, karmił się jadami; A trucizna nie była szkodliwą dla niego I służyła mu na kształt chleba powszedniego. Co innym śmiercią było, tym życie przewlekał; Zbrzydził społeczność ludzką, w pustynie uciekał, Żył w przyjaźni z górami, myślą do gwiazd lata, Wdał się w rozmowę z wielkim jenijuszem świata. Wzbogaconemu nauk czarodziejskich zbiorem Tajemna księga nocy stanęła otworem. Jego klątwą wyzwane z głębokości ziemi Duchy go otoczyły - i został się z niemi. Nie ma więcej zmian w scenach mojego widzenia. Zbudziłem się. - Jak dziwne wyroków zrządzenia! Mój sen dla dwojga ludzi smutny koniec znaczy, Jednemu w obłąkaniu, obójgu w rozpaczy. - |
Euthanasia When Time, or soon or late, shall bring The dreamless sleep that lulls the dead, Oblivion! may thy languid wing Wave gently o'er my dying bed! No band of friends or heirs be there, To weep, or wish, the coming blow: No maiden, with dishevelled hair, To feel, or feign, decorous woe. But silent let me sink to earth, With no officious mourners near: I would not mar one hour of mirth, Nor startle friendship with a tear. Yet Love, if Love in such an hour Could nobly check its useless sighs, Might then exert its latest power In her who lives, and him who dies. Twere sweet, my Psyche! to the last Thy features still serene to see: Forgetful of its struggles past, E'en Pain itself should smile on thee. But vain the wishŚfor Beauty still Will shrink, as shrinks the ebbing breath; And women's tears, produced at will, Deceive in life, unman in death. Then lonely be my latest hour, Without regret, without a groan; For thousands Death hath ceas'd to lower, And pain been transient or unknown. Ay, but to die, and go, alas! Where all have gone, and all must go! To be the nothing that i was Ere born to life and living woe! Count o'er the joys thine hours have seen, Count o'er thy days from anguish free, And know, whatever thou hast been, Tis something better not to be. |
Euthanasia Tłumaczenie: Adam Mickiewicz Prędzej czy później, gdy mię czas owionie Snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni, O niepamięci! wtenczas chłodne skronie Weź pod twą schronę do grobowej cieśni. Nie proszę ręki druha ni dziedzica, Aby łzy otrzeć lub grabić zostałość, Lub żeby z włosem popsutym dziewica Żałować przyszła lub udawać żałość. Po co najęte płaczków korowody? - Samemu wstąpić pozwólcie do dołu: Nie chciałbym chmurzyć niczyjej pogody I brać wesela kochanemu czołu. Przecież, miłości! jeśli w twojej sile Poskromić jęki, marnym żalom sprostać, Ty sama osłodź rozstania się chwilę, Mnie, co odchodzę, i tej, co ma zostać. Marylo moja! kiedy przeszłe bole Z ostatnim puszczę w niepamięć oddechem, Niech boski pokój widzę na twym czole, A w bolach na cię patrzyłbym z uśmiechem. Lecz oko martwe zrazi wzrok niebieski, Przed bladym licem zbledną twe powaby: Uronisz łezkę, człowiek dla tej łezki Jak żyjąc słabiał, tak i umrze słaby. A więc bez żalu i pobożnej prośby, Samotny będę w ostatniej godzinie; Dla nieszczęśliwych śmierć mało ma groźby, Ból jeszcze zmniejszy i prędko przeminie. Lecz umrzeć, odejść, kędy tyle gości Rusza przede mną, kędy reszta ruszy: Przepadać w nicość, jak pierwej z nicości Wszedłem dla życia, żyłem dla katuszy... Gdyś wiek przeminął, wstrzymaj się u ścieku, Ostatnim powróć na przeszłość obliczem; Zlicz dni szczęśliwe, a wyznasz, człowieku, Czymkolwiek byłeś, że lepiej być niczem. |