ARKADY FIEDLER

Braterstwo skrzydeł
(fragment książki Dywizjon 303)


Messerschmitt ostro znurkował. Porucznik Ferić rzucił się za nim. Lecz nagle, ku jego przerażeniu, stało się coś strasznego: ciemno w kabinie. Zakryła ją tajemnicza zasłona. Jakiś płyn trysnął z silnika i oblał z zewnątrz szyby. Po ciemnozielonej barwie Ferić natychmiast poznał, że to olej. Włosy zjeżyły mu się na głowie: pękły przewody olejowe.
Oczywiście myśliwiec od razu zaniechał pogoni, wyciągnął samolot z nurkowania i zawrócił ku Anglii. Nie mógł dobić przeciwnika, ale o tym już nie myślał; bliższa mu była własna skóra. Otworzył kabinę i chustką nieco przetarą szybę przeciwpancerną. Stało się widniej. Wtem nowy dreszcz. Z rur wydechowych zaczęły buchać gęste kłęby dymu. Wyglądało to, jak gdyby maszyna lada chwila miała stanąć w płomieniach. Ferić odpiął na wszelki wypadek pasy, by móc łatwiej wyskoczyć. Czekał i ze zgrozą spozierał na dół, gdzie skoczy: morze wyglądało jak ponura płyta ołowiu. Myśliwcy nigdy nie lubili morza, lecz teraz Fericiowi wydało się ono uosobieniem piekła.
Ogień nie wybuchł, lecz stała się rzecz równie katastrofalna: bez dopływu oleju silnik zatarą się i zaczął trząść tak gwałtownie, jak gdyby to była jazda po twardej grudzie. Ferić pośpiesznie wyłączył benzynę. Silnik przestał pracować. Samolot, zdany już tylko na własne skrzydła, szedł dalej lotem ślizgowym. Była to jego ostatnia możliwość ratunku.
Wysokości miał blisko 20 000 stóp, a do Anglii było 25 kilometrów. Czy się doślizga? Samolot był już tylko ciężką masą metalu, spadającą powoli z góry, bezwładną, a posłuszną złowieszczej woli, prawu przyciągania ziemi. Więc czy dociągnie?
Lecz to był kłopot mniejszy. Ferić miał inną udrękę, gorszą.
Miał stracha: był zupełnie bezbronny. Owego dnia, drugiego września, nad Anglią toczyły się walki w całej pełni. Tędy musiały wracać messerschmitty. Ferić, lecący powoli jak żółw, z dymiącą maszyną, niezdolną do manewru, bezbronny Ferić rzucał się w oczy każdemu w obrębie kilkunastu kilometrów i pierwszy lepszy pędrak mógł go zatłuc jak wróbla w klatce.
Ferić miał duszę na ramieniu. Miał wrażenie, że mu połamano ręce i nogi. Nie był już dumnym myśliwcem, gotowym wyzwać do boju cały świat, był nędznym robakiem. Był żołnierzem bez broni.
Już go wykryli! Widział przez zapapraną szybę, że z boku jakiś samolot sunął prosto na niego. Był pięćset metrów, już trzysta, już powinien był strzelać. Ferić wytrzeszczał w jego stronę oczy, jakby wzrokiem chciał go odeprzeć. Lecz przybysz nie strzelał. Przeciwnie, był to przyjaciel, podporucznik Łokuciewski. Z daleka dostrzegą biedę towarzysza i przyleciał na pomoc. Poznał Fericia. Dał mu znak ręką, że pozostanie w pobliżu i będzie czuwał.
Po chwili dołączył się do nich drugi pilot i był to również swój, z polskiego dywizjonu, porucznik Ludwik Paszkiewicz. Gdy Paszkiewicz zauważył dziwny pochód, przerwał pościg za wrogiem i przybył. Obok Fericia leciało ich teraz dwóch.
Osłaniali go. Wiedzieli, że narażą się na największe niebezpieczeństwo w razie ataku liczniejszego przeciwnika, bo nie będą uciekali. W obronie towarzysza gotowi byli zginąć i nie mieli co do tego żadnej wątpliwości: pozostaną przy nim.
Na dole, w oparach ziemi, sprawy życia i śmierci były zawiłym, męczącym, często nierozwiązalnym zagadnieniem. Na wysokości siedmiu tysięcy metrów sprawy życia, śmierci i poczucia obowiązku układały się w prosty, wyrazisty sposób, tak samo jak wyrazistsze było słońce tu niż na dole.
Ferić doznał odprężenia nerwów. Minęła najgorsza chwila i mógł teraz spokojnie zająć się maszyną. Kłęby dymu na szczęście znikły. Myśliwiec skupił całą uwagę na pilotażu i pilnował, by w ślizgu wyzyskać jak najoszczędniej nośność skrzydeł. Wszystkich trzech niepokoiła jedna i ta sama myśl: czy Ferić dobrnie do Anglii, czy też wpadnie do morza?
Minęli już środek Kanału. Anglię widzieli coraz lepiej, chociaż brzeg zbliżał się okropnie powoli. Niespokojny wzrok wracał wciąż do tablicy wysokościomierza. Wskazówka chyliła się bezustannie, z nieugiętą, okrutną cierpliwością. Bezduszny zegar jak gdyby pisał na człowieka wyrok: 8000 stóp wysokości, 7500, 7200...
Wtem ubezpieczający myśliwcy ujrzeli daleko przed sobą dwa samoloty. Szły im naprzeciw, w kierunku Francji, nieco z boku i znacznie wyżej. Po kształcie poznali je niezwłocznie - dwa messerschmitty 109. Niemcy zauważyli ich również. Widocznie zaintrygowani nieruchawym lotem zwęszyli łatwy łup, skręcili z drogi i wzięli kurs na trójkę Polaków.

Paszkiewicz i Łokuciewski przygotowali się do walki. Wzbili się w górę i poczęli zataczać czujne kręgi wysoko nad samolotem Fericia.
Messerschmitty okrążyły trójkę, weszły na jej tyły i mając wielką przewagę wysokości, postępowały za nią. Przez chwilę się wahały, co począć. Potem na nowo podjęły okrążający manewr i znalazły się dokładnie od strony słońca. Zajęły postawę do ataku.
Dwaj polscy myśliwcy, latając bez przerwy nad Fericiem, nie spuszczali przeciwnika z oczu. W ich spokojnym krążeniu przebijało twarde postanowienie. Pierścienie, jakimi kryli przyjaciela, miały chyba magiczne zaklęcie. Wróg zaczął rozumieć, że zanim dosięgnie bezbronnego, natrafi na szpony.
Messerschmitty zwlekały. Zbliżyły się jeszcze bardziej, na pięćset metrów, lecz wciąż odraczały atak. Obserwowały wnikliwie i chciały widocznie wypatrzyć słaby punkt obrony. Płynęły sekundy, brzemienne jak wiek. Niemcy zbyt długo czekali. Minęła ich chwila: zwątpili.
Przegrali decyzję. Nagle skręcili i spokojnie lecieli dalej do Francji...
Wysokościomierz był nieubłagany: 5000 stóp wysokości, 4500, 4000... Jeszcze sześć kilometrów, jeszcze pięć. Brzeg był coraz wyraźniejszy 3500 stóp wysokości, 3000... Jakiś przejmujący wyścig między dwoma współzawodnikami, odległością i wysokością. Która strona zwycięży? Morze podnosiło się coraz wyżej, widać już było poszczególne fale, lecz równocześnie widać też domki na brzegu. Jeszcze kilka minut i jakby zwycięstwo przechylało się na stronę skrzydeł.
Tak, przechylało się! Tak, skrzydła wygrywały, dobre, poczciwe skrzydła, wierne człowiekowi!





1. Dowiedz się jak najwięcej o epizodzie II wojny światowej zwanym bitwą o Wielką Brytanię.
2. Dowiedz się również, kim był Stanisław Skalski i jak brzmi tytuł jego wspomnień. Może zechcesz je przeczytać i przygotować wystąpienie przed klasą?
3. Zastanów się, jak autor opowiadania buduje napięcie który moment (momenty) uważasz za kulminacyjne? Narysuj wykres rozwijających się zdarzeń. Zaznacz punkty najważniejsze i punkt rozwiązania akcji.
4. Scharakteryzuj postaci występujące w opowiadaniu. Czy można ich cechy potraktować jako im tylko właściwe? Uzasadnij swoja odpowiedź.

Podręcznik 6 klasy

Język polski w szkole

Strona główna