Henryk Sienkiewicz

Kolubryna wysadzona!

(fragment powieści Potop)

Pan Andrzej wyszedłszy z zamienionego w twierdzę klasztoru częstochowskiego postępował czas jakiś krokiem pewnym i ostrożnym. Przy samym końcu pochyłości przystanął i słuchał. Cisza była naokół, za cicho nawet, tak że kroki jego chrzęściły wyraźnie po śniegu. W miarę też jak oddalał się od murów, szedł coraz przezorniej. I znowu stanął, i znowu słuchał. Bał się pośliznąć i upaść, więc wydobył rapier i wspierał się na jego ostrzu.
Tak macając przed sobą drogę, po upływie pół godziny usłyszał lekki szmer wprost przed sobą.

Ha, czuwają... - pomyślał.

I szedł dalej bardzo już wolno. Cieszyło go to, że nie zbłądził, bo ciemność była taka, że końca rapieru nie mógł dojrzeć.

- Tamte szańce są znacznie dalej... Więc idę dobrze! - szepnął sobie.

Spodziewał się też nie zastać przed szańcem ludzi, bo właściwe mówiąc nie mieli tam nic do roboty, zwłaszcza po nocy. Mogło tylko być, że na jakieś sto lub mniej kroków stały pojedyncze straże, ale miał nadzieję łatwo je przy takiej ciemności wyminąć.
W duszy było mu wesoło.
Kmicic nie tylko był człowiekiem odważnym, lecz i zuchwałym. Myśl rozsadzenia olbrzymiego działa radowała do głębi jego duszę, nie tylko jako niepożyta dla oblężonych przysługa, ale jako ogromna psota wyrządzona Szwedom. Wyobrażał sobie, jak się przerażą, i chwilami śmiech go brał.
Nie doznawał wzruszenia ni strachu, ani mu do głowy nie przychodziło, na jak straszne sam naraża się niebezpieczeństwo. Szedł tak, jak idzie uczniak do cudzego ogrodu szkodę w jabłkach czynić. Przypomniały mu się dawne czasy, kiedy to nieprzyjaciela podchodził i nocami wkradał się do trzydziestotysięcznego obozu w dwieście takich jak on sam zabijaków.
Jednakże mimo tych myśli nie zapomniał, gdzie jest, dokąd idzie, co zamierza czynić, i zaczął iść jak wilk na nocne pastwisko. Obejrzał się za siebie raz i drugi. Ni kościoła, ni klasztoru. Wszystko pokryła gruba, nieprzenikniona pomroka. Miarkował jednak po czasie, że musiał już dojść daleko i że szaniec może być tuż, tuż.
- Ciekawym, czy straże są? - pomyślał.
Lecz nie zdołał ujść jeszcze dwóch kroków od chwili, w której sobie zadał to pytanie, gdy nagle przed nim rozlegą się tupot miarowych kroków i kilka naraz głosów spytało w różnych odległościach:
- Kto idzie?
Pan Andrzej stanął jak wryty. Uczyniło mu się nieco ciepło.
- Swój - odezwały się inne głosy.
- Hasło?
- Upsala!
- Odzew?
- Korona!
Kmicic zmiarkował w tej chwili, że to straże się zmieniają. I uradował się. Była to istotnie dla niego okoliczność nader pomyślna, bo mógł linie straży przejść właśnie w chwili zmiany wart, gdy stąpania żołnierzy głuszyły jego własne kroki.

Jakoż tak uczynił bez najmniejszej trudności i szedł za wracającymi żołnierzami dość śmiało, aż do samego szańca. Tam oni wykręcili, on zaś posunął się szybko ku fosie i ukrył się w niej.
Tymczasem rozwidniło się cokolwiek. Pan Andrzej i za to podziękował niebu, inaczej bowiem nie mógłby po omacku znaleźć upragnionej kolubryny. Teraz, zadzierając z rowu głowę do góry i wytężając wzrok, ujrzał nad sobą działa.
Mógł nawet dojrzeć ich paszcze wysunięte nieco nad rowem. Posuwając się z wolna wzdłuż rowu, odkrył nareszcie swoją kolubrynę. Teraz chodziło mu tylko o to, czy z dołu potrafi dostać się do otworu armaty, która wznosiła się wysoko ponad jego głową.
Na szczęście boki rowu nie były zbyt spadziste. Wymiarkowawszy to Kmicic począł drążyć cicho dziury w pochyłości szańca i piąć się ku armacie.
Po kwadransie pracy zdołał ręką chwycić się za otwór kolubryny. Przez chwilę zawisnął w powietrzu, lecz niepospolita jego siła pozwoliła mu utrzymać się tak, dopóki nie wsunął kiszki z prochem w paszczę armaty.
- Naści, piesku, kiełbasy! - Tylko się nią nie udław.
-To rzekłszy spuścił się na dół i począł szukać sznurka, który przyczepiony do zewnętrznego końca kiszki, zwieszał się w rów.
-Po chwili zmacał go ręką. Lecz teraz przychodziła największa trudność, bo należało skrzesać ognia i sznurek zapalić.
-Kmicic zatrzymał się przez chwilę, czekając aż szmer nieco większy uczyni się na szańcu. Na koniec począł uderzać krzesiwkiem o krzemień.
-Lecz w tej chwili nad głową jego rozległo się pytanie:
- A kto tam w rowie?
- To ja, Hans - odrzeką bez wahania Kmicic. - Stempel mi diabli do rowu wzięli, więc krzeszę ogień, by go znaleźć.
- Dobrze, dobrze - odrzeką puszkarz. - Szczęście, że się nie strzela, bo samo powietrze łeb by ci urwało.
W tej chwili wysiarkowany sznurek zajął się i delikatne iskierki poczęły biec ku górze po jego suchej powierzchni.
Czas było zmykać. Kmicic więc puścił się z powrotem, co sił w nogach, nie bardzo już zważając na hałas, jaki czynił. Lecz gdy ubiegą jakieś dwadzieścia kroków, ciekawość przemogła w nim poczucie straszliwego niebezpieczeństwa.
Rzuciwszy za siebie spojrzenie, ujrzał iskierkę już nierównie wyżej, niż ją zostawił.
- Ej, czy ja nie za blisko? - rzeką sobie.
Puścił się znowu całym pędem; nagle trafił na kamień - upadł.
Wtem huk straszliwy rozdarą powietrze; ziemia zakolebała się, rozrzucone szczątki drzewa i żelaza, kamienie, bryły lodu, ziemi zaświstały mu koło uszu i tu skończyły się jego wrażenia.
Potem rozległy się kolejne wybuchy. To skrzynie z prochem, stojące w pobliżu kolubryny, eksplodowały od pierwszego wstrząśnienia.
Lecz pan Kmicic tego nie słyszał, leżał bowiem jak martwy w rowie.



1. Do kogo pan Kmicic mówi: Naści, piesku, kiełbasy! Tylko się nią nie udław.? Wytłumacz to zdanie. Możesz je również zapamiętać. Stało się przysłowiowe.

2. Na podstawie tekstu wyjaśnij znaczenie słów: kolubryna, rapier, szaniec, puszkarz.

3. Jakim człowiekiem był Andrzej Kmicic? Odpowiedz wyłącznie na podstawie zamieszczonego fragmentu.

4. Wymyśl, jak mogła skończyć się dla Kmicica ta wyprawa. Jeśli znasz powieść lub film Potop, nie korzystaj z tej wiedzy.

5. Czy łatwo byłoby pokazać opisane tu wydarzenia w teatrze? Odpowiedź uzasadnij.

Podręcznik 6 klasy

Język polski w szkole

Kanon literatury dla dzieci

Strona główna