X
 

ANDRZEJ KONKA

Œlady szczęœcia

Œlady szczęœcia

szukałem miejsca
byœmy mogli się pożegnać
a znalazłem
starš titleanę schowanš
w gšszczu drzew
tu było nasze pierwsze
spotkanie
ławkę spoczywajšcš
na brzegu leœnego strumienia
tutaj pierwszy raz pocałowałem twoje słodkie
usta
opuszczonš leœniczówkę
w ramionach której
połšczyły się nasze
goršce ciała
wszystko to było
œwiadkiem naszego
szczęœcia
znalazłem
pożegnamy się tutaj
u stóp wielkiego dębu
i usypiemy mogiłę
i tak umarła nasza
miłoœć


Wiosna

drzewa obnażone z szat
stojš całkiem nagie
a u ich stóp
potok rozmawia z milczšcymi
kamieniami
i im kamienie dłużej milczš
woda coraz bardziej huczy
pieni się swojš
wœciekłoœciš
a drzewa drżš
trochę z zimna
trochę w przestrachu
przed rozgniewana wodš
i tylko słońce
bladymi promieniami
pozdrawia nas
zza gęstej firanki
nieba


Noc

Już nadszedł potwór nocy
I swoje kły
Zatopił w białej szyi
Dnia
Kosmatš łapš przykrył
Mój dom
I tylko księżyc gdzieœ
W zadumie kroczy
I nie dostrzega
Zła


Zawał

Stuk puk
Stuk puk
Stuk
Koniec.


Ty i ja

Œnił mi się teatr
Wokoło tłum widzów
A na scenie
Tylko ty i ja
W poœwiacie błędnych
Ogni
Odgrywaliœmy sztukę
Którš ludzie nazywajš
Po prostu
Miłoœć


Żyć

Jak ryba w akwarium
Zamknięty w swoim
Œwiecie
Żyję ponad tęczš
I nie dostrzegam żadnego
Koloru
Spragniony uzdrowienia
Jak rynna deszczu
Żyje już tylko
Metr
Od
Dna


Jak liœć


Sam wœród tylu drzew
Czuje się jak
Opadły
Zmięty
Potargany przez wiatr
Liœć
Którego nawet dzieci
Nie chcš wzišć
Do swojego zielnika
A jeszcze wczoraj
Byłem zielony
I kołysałem się
Na najwyższej gałęzi
Mego drzewa


Pomiędzy

Pomiędzy oczami a œciana
pomiędzy ustami a mowa
Milczšca rozgrywka
Kto pierwszy przemówi

To cały nasz stan posiadania

A za oknem krajobraz
Zabrudzony lepkim
Zmrokiem
I cisza trwa w swym egocentryzmie
I ani myœli
Zmienić swego postanowienia
By trwać
A oczy utkwione w œcianie
Patrzš tak smutnie
Że nagi
Zimny mur
Roni słone
Łzy



Szybkie spojrzenia

Nie sprzyjajš pocałunkom
Głoœne kroki
Na klatce schodowej
I pogoda nie sprzyja
I ludzie
Którzy patrzš nam w oczy
Milczšco
Nie sprzyjajš nam słowa
Pociechy
Nad jeszcze otwartš
Trumnš
I czasy nie sprzyjajš
I ludzie
Którzy w zadumie ukrywajš
Szyderczy uœmiech i słowa
Szydzšce
Nie sprzyja człowiek
Ludzkoœci


Pustka

Przerażony swoja nicoœciš
Uciekałem
Uliczkami strachu
Poœród kamienic obłędu

Dzieci bawišce się w piaskownicy
Rzucały mi pod nogi
Jak kłody
Spojrzenia nabrzmiałe
Od œmiechu

A księżyc patrzył mi w twarz
Tak jakoœ podejrzliwie smutno

I zrozumiałem

Oto nadszedł koniec
Koniec
Moich dni


Deszcz

za oknem znowu deszcz
kroplami tłucze w szyby
jak gdyby chciał się wedrzeć
do mego pokoju
a ja leżę na wznak
i nic mnie nie obchodzi
bo tutaj jest sucho
a w filiżance goršca
herbata
a deszcz za oknem
deszcz natchnienia
deszcz zwštpienia
rozmywa moje sny i chodniki
moczy
już drzewa płaczš
i ptaki gdzieœ się schowały
i ludzie
i tylko roœliny się
cieszš
a deszcz pada i chłodzi
nasze zbyt rozgrzane myœli


Codziennoœć

nie ma nieba dla miłoœci kochanie
tylko ten dzień
ten żałosny włos kiedy spada
gdy się czeszesz przed lustrem zaspana
jeszcze œpišca
te długie tunele
które sunš zdławione bez tchu
œciany bez oczu
jamy co rozbrzmiewajš jakimœ tajemnym
bez sensu wołaniem
dla miłoœci nie ma wytchnienia kochanie
noc nieprędko da nam odetchnšć
a kiedy gwiazda zrywa okowy
i widzisz jak spada zygzakiem szaleńcza
skazana na unicestwienie
to nie po niš piekło sięga swoimi szponami
nasze spotkanie odbywa się po ciemku
do pocałunku zakradł się smak łez
w uœcisku spalasz wspomnienie tamtego dnia
tamtej swojej
œmierci


Jedyny dzień w życiu

czekałem długo na ten dzień
dzień w którym zgaœnie niepewnoœć
czekałem uciekajšc w myœlach
do gwiazd
i znikałem jak one
o białym poranku
przy pierwszym promieniu słońca

aż wreszcie chwycił mnie ktoœ
za rękę
a jasnoœć wokół oœlepiła mnie
a ja stałem zapatrzony w twe
oczy
i wtedy ujrzałem ten dzień
dzień w którym
poznałem szczęœcie


Wyobrażeni

e

tylko parę ruchów srebrzystej tarczy
a potem w słuchawce
słyszę twój głos
a w ustach twoich rozlega się poszum
delikatnych gałšzek
kwitnšcych
wiœni
a z oczu twoich odfruwajš
ptaki
malutkie koliberki
twoje słowa w rozœpiewanej
koronie drzewa
to słyszalny zarys
twojej postaci
motyle ramion
płomienie włosów
mrużę oczy by utrwalić twój obraz
a w uszach rozbrzmiewa
mała muzyka
płynšca z sadu co się rozlegš w twoich ustach
z lotu małych koliberków co opuœciły twe oczy
i sam stałem się muzykš







Na głównš stronę

Na poprzedniš stronę



Drogi uzytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczac Ci coraz lepsze uslugi. By moc to robic prosimy, abys wyrazil zgode na dopasowanie tresci marketingowych do Twoich zachowan w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam czesciowo finansowac rozwoj swiadczonych uslug.

Pamietaj, ze dbamy o Twoja prywatnosc. Nie zwiekszamy zakresu naszych uprawnien bez Twojej zgody. Zadbamy rowniez o bezpieczenstwo Twoich danych. Wyrazona zgode mozesz cofnac w kazdej chwili.

 Tak, zgadzam sie na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerow w celu dopasowania tresci do moich potrzeb. Przeczytalem(am) Polityke prywatnosci. Rozumiem ja i akceptuje.

 Tak, zgadzam sie na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerow w celu personalizowania wyswietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych tresci marketingowych. Przeczytalem(am) Polityke prywatnosci. Rozumiem ja i akceptuje.

Wyrazenie powyzszych zgod jest dobrowolne i mozesz je w dowolnym momencie wycofac poprzez opcje: "Twoje zgody", dostepnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usuniecie "cookies" w swojej przegladarce dla powyzej strony, z tym, ze wycofanie zgody nie bedzie mialo wplywu na zgodnosc z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.