Konrad Krucin


Antykwariat

Pewnego dnia na spacerze
Długie się stały olch cienie,
Przywiodły z sobą wspomnienie
Zaklęte w wysoką wieżę.

W wieży tej stoją rycerze,
A raczej zbroi namiastka
Została z dawnego Piasta;
Nikt więcej jej nie ubierze.

Owszem, kurz czasem ktoś zbierze
I zamknie w lnianym woreczku,
Lakując plombę na wieczku;
Spisze na białym papierze

Książkę o losu krupierze,
Co stawiał sztony na męstwie,
Wydawał sny o zwycięstwie;
Zaniosą wieniec harcerze.

Lecz na cmentarzu, przy sieni,
Gdzie myśli nuta grobowa,
Tam stoi zbrój matka, wdowa;
I słucha mowy kamieni.


Cisza

Boli mnie
ale nie będę krzyczał
bo krzyk mój
tonie
w Twoim szczęściu
macham desperacko
lecz utrzymać na powierzchni
nie zdołam
Ty widzisz to
ale koła nie rzucasz
odpływasz z wiatrem
świadoma
zostaje tylko przerażająca
naga
cisza


Czterej
Sonety

Głód

W miejscach zbytku, nad kuflami
Pochyleni w odrętwieniu,
W naszym celu zapomnieniu
Trwamy niemo, z potworami.

Jeździec w czerni gna polami,
Budząc wagą ludzi w cieniu,
Siejąc zmory w ich uśpieniu,
Które wzrosną, są ziarnami.

Tego dnia, gdy przebudzeni
Z mroku grobu więzów własnych,
Spojrzymy nienasyceni
W swą głupotę jaźni ciasnych.

Nabierzemy wnet afektu
Do wysiłku intelektu.


Zaraza

Mroczny jeździec gna z oddali
Późną nocą dni ostatnich,
Pierwszy pośród nieszczęść bratnich
Swoją ścieżkę morem pali.

Mija miasta ludzie mali,
Szukający dóbr dostatnich
Wciąż bojący myśli stratnich,
W nie tworzeniu się schowali.

Łukiem jego wrze ciekawość,
W powstawanie się zamienia,
Zaszczepiając ludziom radość,
Odnawiając cel istnienia.

Człowiek musi być szaleniec,
Jeśli zechce posiąść wieniec.


Śmierć

W trupiej bieli pieczęć czwarta,
Mamiąc kresem w skok majaczy,
Myślą ludzie cóż to znaczy,
Nie chcą wierzyć już otwarta.

Wchłonie studnia dusz bękarta,
Co się chowa wśród bogaczy,
Zginie, gdy prawdę zobaczy
Nie zmieniony u stóp czarta.

Bastion jaźni trwa gotowy,
Znając własne przeznaczenie;
Przetrwa w ogniu mąż spiżowy,
Osiągając odrodzenie.

Trzeba z śmiercią tańce wodzić,
By w owoce się obrodzić.


Wojna

Wiedzie ścieżkę swą ognistą
Gestem miecza zapraszając,
Drugi Diada w tłum wołając
Egzystencją prawieczystą.

Trwam umarły z myślą czystą,
Wieńcem Logos rozpoznając,
Wszelkie trudy poskramiając;
Tam krainę mam ojczystą.

Ona Panią, rządzi nami,
Nie dla rogów, lecz spełnienia,
Obdarzając nas oczami;
W Niej tkwią źródła zrozumienia.

Człowiek bitwy wie, iż sztuka
W tym, kto nieustannie szuka.


Panu Bogu w okno

Umiał myśleć, ale nie umiał wcielać myśli w czyn.
Umiał mówić o życiu, ale nie umiał żyć.
Umiał widzieć piękno, ale nie umiał go dotknąć.
Umiał kochać, ale nie umiał być kochanym.

Codziennie biorę strzelbę
i idę w las
gdzie pośrodku niczego
robię to do czego
mnie stworzyłeś
szukam tropów sensu
zmieniając się
pod wpływem chwili
i raz kiedyś
kiedy góry zdają się tak wysokie
strzelam Ci w okno
a Ty pokazujesz się
uśmiechasz


Popioły

Ulicami przechodzą anioły
ich głos prowadzi dotyk leczy
biegną bo wielu potrzebuje
wiele jest zaginionych dzieci

Ulicami przechodzą demony
ich oddech spala wzrok niszczy
nie mają wytchnienia chwili
bo wiele pozostało do posiania zgliszczy

Ulicami przechodzą ludzie
ślepi i chorzy cali i żywi
spacerują spokojnie wyciągając rękę
nie czekają nie proszą nic ich nie zdziwi

Zatrzymał się jeden
przy drogowskazie podwójnym
pomacał powęszył
i zawrócił


Świat idei

Mam swój mały świat idei,
Ścieżek cichych, gór absurdu,
Poszukuję w nim nadziei
Przetrzymania czasów trudu.


Zajdę kiedy na miejscowy
Cmentarz myśli, płyt niemało,
Tuż przy sobie leżą głowy,
Iluż wielkich nie wytrwało!


Z parasolem wyobraźni
Spaceruję ulic cieniem
W poszarpanym płaszczu jaźni;
Nie chcę odejść w zapomnienie.


Trybut

Stanął człowiek zadumiony
Z mała się nie przewracając,
Przed nim śpiewał świat stworzony;
Zamilką w Słońce spoglądając.


Kolor piękna z morzem Jedna,
Rubin czerni w tyglu wojen
Uzgadniają co do Sedna,
Nęcąc prawdą i spokojem.


"W drogę" pognał Brueghel pędzlem
Swoich ślepców zachwyconych
Poznania kulawym rzędem.
Skończył. Trybut zapłacony.


* * *
Cieniu, maczam palce w twym
odmęcie, służbie słowu
przeznaczony, w marzeniu


pogrążony, pytam: kim
jestem na tym okręcie?
Czy w złudzeniu trwam, święcie


wierząc w wizjonerski dym?
Czy napięcie zniknie, czy
dręczony spłonę wraz z nim?

Pytam: kim? Pytam: kim?


Gloria victis


Ta Prawda zawarta gdzieś w skałach
wypływa zwartym potokiem
jak po uderzeniu laski Mojżesza
nie ma już nadziei
nieprawda jednak że
nie ma o co walczyć
nieważna jest nagroda
twoją jedyną nagrodą jest
godna śmierć bo ginąc
za dobrą sprawę
uczysz się choć na chwilę
że tędy dostaje się
do grona zimnych czaszek:
Gilgamesza Hektora Rolanda
broni się królestwa bez kresu i miasta popiołów
i nie ma tu dumy
gdyż brak na nią miejsca
gdzie sama gorycz cierpienie i śmierć
Jest Słowo
a tam gdzie Słowo
tam istnienie od Słowa
się zaczyna
i w Słowie spełnia
Zawsze byłeś inny
normalny w różności
widzący i czujący więcej
i przez to stałeś się człowiekiem
sam na pustyni wśród potworów
zabrakło miejsca dla ciebie
musiałeś więc uciekać nieakceptowany
nikt nie będzie pamiętał
że byłeś i walczyłeś
ani historia ani świat
ale ty będziesz wiedział
że oddałeś dług życia
że byłeś wart tego co ci dano
że posłuchałeś głosu Szlachetności
"Bądź dobry Idź"


Kradzież


Drżące dłonie sięgają po klucz
z trudem zdobyty
nie udaje się otworzyć raz
i drugi
jest ustępują podwoje skarbca
miejsca zarobku i upodlenia
wchodzi dysząc ciężko
serce dygocze powieka drga
ze strachu i podniecenia
bez wahania wybiera torbę
musiał widzieć wcześniej
waląc niczym młot w kowadło
mocuje się z zamkiem
oto zdobycz upragniona
nie dopina
wychodzi zacierając ślady
lecz co ukradł nie wie bo skąd
Z torby wypełza strach
jak kleszcz chwytając za serce
nie puści do czasów Posłańca
z nim w parze wina
drąży powoli jak woda skałę
śledzi je pogarda
ta najgorsza bo dla siebie
konkluzją brak godności
orszak widm zamyka
Demony żyją wiecznie
oplatają twą esencję
aleś sam sobie winien
są odbiciem twych uczynków
po co ci to było?
ukradłeś sobie
szczęście








Na główną stronę

Na poprzednią stronę