Konrad Krucin

Wzgórze


Oni wszyscy są martwi. Dawniej to miasto tętniło życiem. Przekupki po rogach, kapłani w świątyniach, żebracy na ulicach. Lubiłem być żebrakiem. Wielu przechodziło bez spojrzenia, inni splunęli bądź kopnęli. Ale byli i tacy, którzy wrzucili do miski monetę. I choć zastanawiałem się wtedy, czy robią to, bo tak nakazuje Prawo, czy z prawdziwego współczucia, właśnie dla tych lubiłem być żebrakiem. Z każdą monetą dawali bowiem coś więcej, coś z braku czego jestem tym, kim jestem: okruch dobrej części siebie. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak niewiele statystycznie jest takich okruchów.
Ludzie popełniają błędy. Często robią coś źle, ale później tego żałują i jest dobrze. Popełniłem błąd raz w życiu. Nieźle, co? Żałuję już bardzo długo, ale nic się nie dzieje. Kto powiedział, że na świecie jest sprawiedliwość? Jeśli mam być szczery, to chyba to wkurza mnie najbardziej. Konieczność. Pewne rzeczy zdarzają się, aby mogły zaistnieć inne, a po nich jeszcze inne. Prawie wiek temu tam, na dole, przyszli archeolodzy i rozpoczęli wykopaliska. Odsłonili najpierw miejski mur. To pozwoliło na określenie ram miasta, dzięki czemu mogli zlokalizować przypuszczalne umiejscowienie świątyni, koszar i pałacu. Później odkrywali już po kolei to, co ich interesowało. Widzicie? Krok po kroku, jedno po drugim, określony poprzednik daje upragniony następnik. Czysta logika. Nie trzeba tu cudu, tylko działania. Zaś najzabawniejszym paradoksem jest fakt, że nikogo do niczego się nie zmusza. Puf! i stało się.
Na początku myślałem, że ludzie są mądrzy. W końcu zostali koroną stworzenia. Trafnie przewidzieli wiele rzeczy. Na przykład napisali, że fizyczne przenoszenie to literackie obrazy, a istotą rozmowy było pewne oświadczenie. Mieli rację. Tylko spójrzcie. Stąd do miasta droga usiana jest sporymi kamieniami. W samym mieście była okazała świątynia, dobrze widoczna z miejsca, w którym stoimy. Możecie mi wierzyć śledziłem postępy wykopalisk. Rozpościerająca się na horyzoncie panorama obejmowała w dawnych oczach spory kawałek cywilizacji, dając poczucie władzy i potęgi. Wkrótce jednak zmieniłem zdanie. Wpłynęła na to obserwacja życia codziennego. To zagonienie i brak czasu...Mądrość dyktuje umiar, umiar gwarantuje zachowanie normy. Bez skrajności ani przesada, ani niedosyt. Właściwa miara leży gdzieś pośrodku. Czy to takie trudne? Zrezygnowany, zwróciłem się w stronę religii. Byłem nawet kilka razy w kościele. Siadałem w tylnej ławce i słuchałem. Nie wytrwałem długo. Nie przez nienawiść. Przez umysłowe zgorszenie. Może miałem pecha, nie wiem. W każdym razie czułem się, jakby traktowano mnie jak dziecko, mówiąc, co jest dobre i bezpieczne, a co złe i parzy. Żadnej refleksji, żadnego poszukiwania.
Trudno znaleźć bratnią duszę. Właściwie, spotkało mnie to tylko raz. Podobnie jak z tym błędem. Potrafiliśmy rozmawiać ze sobą godzinami. On opowiadał o wspaniałości wszystkiego co żyje, ja mówiłem mu o przyjemnościach spraw przyziemnych. Dziwił się. Nurtowała go ciekawość świata, żałował, że nie może znaleźć czasu na bardziej wnikliwe poznanie wielu spraw. Można powiedzieć, że był filozofem i wizjonerem. Kochał życie. Zawsze radosny, pocieszał mnie w przygnębieniu. Mawiał: "Nie smuć się. Zobacz: słońce świeci, kwiaty rosną, głazy szemrają cicho. Czego chcieć więcej?" Najdłużej rozmawialiśmy na tym wzgórzu. Wtedy powiedział mi o zamachu na jego życie. Odrzekłem, że będę z nim do końca i dotrzymałem słowa. Nie mogłem mu pomóc. Logika.
Oni wszyscy są martwi. To musiało się kiedyś zdarzyć. Ich technologia obróciła się przeciw nim samym. Rakiety usiały niebo krwistymi wstęgami, później były tylko oślepiające wybuchy. Brak umiaru.
- Szatanie, chodźmy już.
- Dobrze, Gabrielu.
Nic tu nie zmienię. Ach, te sentymenty. Chyba się starzeję.






Na główną stronę

Na poprzednią stronę