ALEKSANDER MINKOWSKI
Nigdy!
(fragment powieści Szaleństwa Majki Skowron)


Pożegnaliśmy się przed kawiarnią. Upał już zelżał, słońce spływało za dachy kamienic. Tylko od nagrzanego asftitleu biły jeszcze gorące opary. Rower stał w cieniu, oparty o murek obok pompy, dosiadłem go po kowbojsku, z odbicia.
l nie wiem do dziś, jak to się stało, że straciłem równowagę. Rower poleciał w bok, upadłem, poczułem gwałtowny ból w lewym łokciu. Blaszanka po konserwie rozorała mi go prawie do kości.
Bohdan nie był daleko, podbiegł, pomógł mi wstać. Z lewej ręki tryskała czerwona struga.
- Głupstwo - mruknąłem - nawet nie boli. Masz chustkę?
Bohdan wyciągnął z kieszeni kraciastą chusteczkę, mocno przewiązał mi ramię ponad skaleczeniem. Krwotok ustał. Rana prezentowała się jednak brzydko, była głęboka, o poszarpanych krawędziach.
- Do ambulatorium - powiedział Bohdan. - Galopem, stary, bo takie świństwo może się paskudzić. Jak tyś to zrobił?
- Sam nie wiem - patrzyłem z niesmakiem na różową dziurę. - Obejdzie się bez konowałów. Mam w domu jodynę i bandaż.
- Trujesz. Blaszanka jest zardzewiała, może się zrobić zakażenie. Boisz się lekarza?
- Też! - wzruszyłem zdrowym ramieniem. - Ciekawe, kto ma dziś dyżur w ambulatorium...
Poszedłem więc i oczywiście dyżur miała pani doktor Badeńska. Pielęgniarka wprowadziła mnie do gabinetu zabiegowego, jeszcze nie wiedziałem, kogo tam spotkam, mógł być doktor Roszkowski albo Kudaś. Jednak zza biurka podniosła się pani Ala, ciemnowłosa, ostrzyżona na chłopca i jak chłopiec szczuplutka, o niespiesznych, jakby wyliczonych ruchach.
- Uszanowanie fifjołowi - powiedziała. - Przyszła koza do wożą.
- Gdybym wiedział... - mruknąłem.
- Na pewno wiedziałeś - zrobiła do mnie oko. - I dlatego specjalnie rozwaliłeś sobie łapę. Daj no ją tutaj.
Spojrzała na ranę i przestała się uśmiechać. Cienkie brwi złączyły jej się nad nosem, mocno zacisnęła usta. Podprowadziła mnie do lampy i uważnie obejrzała skaleczenie.
- Bardzo boli, Hipku? - zapytała półgłosem.
- Troszkę - odpowiedziałem. - Nic strasznego.
- Jak sobie to zrobiłeś?
Opowiedziałem o rowerze i blaszance. Słuchała, przygotowując waciki, odkorkowując buteleczki.
- Proszę przygotować szczepionkę przeciwtężcową - rzuciła przez ramię do pielęgniarki, a potem do mnie, już znów z uśmiechem: - Mam dla ciebie igłę grubości palca i półlitrową strzykawkę. Trzymaj się, bracie...
- Drobiazg. Nie boję się zastrzyków.
- A czego się boisz? - spytała, zanurzając wacik w żółtym płynie.
- Pani.
Zastygła na moment. Sam nie wiem, dlaczego tak odpowiedziałem, a pani Ala jakby lekko przybladła, patrzyła na mnie nic nie mówiąc. Trwało to nie dłużej niż dwie sekundy. Potem uśmiechnęła się zwyczajnie, znowu do mnie mrugnęła:
- Słusznie, fifjoł, i zaraz się dowiesz... dlaczego. Zaciśnij zęby.
Poczułem piekący ból, łzy same napłynęły do oczu, Byłem na siebie wściekły za te łzy. Rozpaczliwie próbowałem uśmiechnąć się i nic z tego nie wychodziło. Odwróciłem głowę, żeby nie widzieć kolejnych narzędzi tortur.
- Jeszcze momencik. Zaraz dam ci spokój...
Znów rwący atak bólu, zagryzłem dolną wargę, aby nie wrzasnąć. Udało się, nie krzyknąłem. Ból cofnął się, pozostało tylko lekkie pieczenie. Ulga.
- No jak, Hipku?
- w porządku. Swędziało trochę. To już wszystko?
- Jeszcze nie - przysunęła do siebie niklowe pudełko ze strzykawkami, przyniesione przez pielęgniarkę. - Daj tu prawą rękę.
Wystawiłem ramię. Najpierw chłód dezynfekcji, potem najgorsza chwila oczekiwania i szybkie ukłucie. Żaden ból w porównaniu z poprzednim.
Pielęgniarki nie było, wyszła z gabinetu. Pani Ala odłożyła strzykawkę, rozmasowała mi ramię.
- Po tygodniu śladu nie będzie - powiedziała, zakładając opatrunek i plaster. - No więc? Wciąż się mnie boisz?
- To był żart, pani doktor.
Spoważniała. Wyobraziłem sobie, że siedzi tak z Prosperem, równie blisko jak teraz ze mną. I że patrzy na niego, i że się uśmiecha albo jest poważna jak w tej chwili.
Miała dobre, ciepłe, bardzo mądre oczy. Ale jej nie lubiłem. Chciałem stąd odejść jak najszybciej, l nie wstawałem z krzesełka.
- Arielu, ja przecież wiem, że to nie był żart.
- Pójdę już powiedziałem. Dziękuję pani.
- Lubiłeś mnie dawniej.
To była prawda: bardzo lubiłem doktor Badeńską aż do tamtego dnia. Czy przestałem ją lubić? Inaczej: zacząłem się bać.
- Dalej panią lubię - wzruszyłem ramionami. - Ja lubię wszystkich, pani doktor.
- Chciałbyś pomówić ze mną szczerze? Otwarcie i szczerze jak człowiek z człowiekiem?
Przypomniałem sobie o budziku: szybko sięgnąłem do kieszeni, wywlokłem stamtąd szare zawiniątko, przyłożyłem do ucha. Tykał. Całe szczęście, że nie stłuką się przy upadku, bo znów musiałbym przez kilka dni bać się, że zaśpię.
- Przecież mówimy szczerze - odpowiedziałem. - I o czym tu rozmawiać? Ze mną nie bardzo jest o czym, chyba że panią interesuje strzelanie z wiatrówki albo gonitwa po lesie.
- Czy byłeś już zakochany. Arielu?
Zatkała mnie tym pytaniem. Chciałem się opanować, czułem jednak, że twarz mi się robi coraz bardziej gorąca, uszy pieką. Czy byłem zakochany?... W zeszłym roku podobała mi się Anka, nawet śniła mi się cztery razy. Wika teraz... Jest ładna, miło mi z nią, choć czasem mnie wkurza tą swoją próżnością, kolorowymi szmatkami na pokaz. A Majka? Przypomniałem sobie dotknięcie jej palców.
- Nie znam się na tym, pani doktor. Czytałem w książkach, ale z tego niewiele wynika.
- Udajesz, Arielu.
Dlaczego pozwalam, żeby mnie tak nazywała? Już po raz któryś dzisiaj. Próbowałem wstać z krzesła, powstrzymała mnie przed tym dłoń pani Ali.
- Co bym miał udawać... - mruknąłem. - Pójdę już.
- Jeszcze chwilkę - dłoń pani Ali wciąż spoczywała na moim ramieniu. - Jak sądzisz... czy mógłbyś mnie pokochać?
- Że... co?! - wytrzeszczyłem oczy.
- Pytam, czy mógłbyś mnie pokochać - powtórzyła, jej ciemne oczy patrzyły na mnie ciepło i zarazem z powagą. - Pokochać i być prawdziwym przyjacielem.
- Dlaczego?!...
- Bo kocha mnie twój ojciec - odparła poważnie, bez uśmiechu. - I ja go kocham. A ty jesteś cząstką swojego ojca, więc kocham również ciebie.
Wstałem wreszcie z krzesełka.
- On jest mój powiedziałem. Nie oddam go.
Pani Ala także podniosła się z fotela, ujęła w dłonie moją głowę. Było to delikatne, pachnące dotknięcie: aromat konwalii przebijał się przez wonie medykamentów.
- Ja ci wcale nie chcę go zabrać - mówiła cicho, z łagodnym półuśmieszkiem. - Odwrotnie, Arielu. To ja bym chciała być wasza.
- Nigdy! - syknąłem.
Wyrwałem się i wybiegłem z gabinetu.


1. Kto jest głównym bohaterem opowiadania? Jak sądzisz, jakie były koleje jego losu, co zdarzyło się w jego życiu wcześniej? Wyjaśnij swoje domysły.
2. Scharakteryzuj doktor Badeńską. Powiedz, co miała na myśli, mówiąc: "To ja bym chciała być wasza".
3. Po co Ariel mówi doktor Badeńskiej, że się jej boi? Przecież to nie jest z jego strony zbyt rozsądne i skutkuje niemiłą rozmową? Czy to był żart, czy też chłopiec chciał powiedzieć coś więcej. Uzasadnij swoje zdanie.
3. Dlaczego Arielowi tak trudno rozmawiać z doktor Badeńską? Czego się boi? Dlaczego rozmowę kończy kategorycznym: "Nigdy"? Odpowiedz wyczerpująco.
4. Oceń postępowanie Ariela. Spróbuj wczuć się w jego emocje.
5. Napisz początek tej historii - tak, aby wytłumaczyć czytelnikowi zachowanie Ariela.

Na poprzednią stronę

Na główną stronę