Hector Malot
Pierwszy przyjaciel
(fragmenty powieści Bez rodziny)


Kim może być człowiek, który kupuje dzieci za czterdzieści franków? Ten, który kupił mnie, nie był zły. Szybko miałem się o tym przekonać.
Szliśmy około kwadransa, gdy przystanął. Wziął mnie lekko pod brodę i powiedział:
- Płaczesz. Rozumiem to. Ale i ty spróbuj zrozumieć mnie. Jaki los cię czekał? Twój opiekun zamierzał oddać cię do przytułku. Tego chciałeś?
Aż się zatrzęsłem z przerażenia. W naszej wsi było dwoje dzieci z przytułku. Pasały bydło bogatych gospodarzy. Miały podarte ubranie i zawsze, nawet zimą, chodziły boso. Wszystkie dzieci rzucały w nie grudkami ziemi i krzyczały: "Podrzutki!". Ja tez tak robiłem.
Witalis musiał zrozumieć moje milczenie, bo powiedział:
- Sam widzisz. Ze mną czeka cię lepszy los.
Przyjrzał mi się krytycznie i dodał:
- Na początek kupimy ci buty. Jak tylko dojdziemy do jakiegoś miasta.
- Buty? Prawdziwe buty?! - wykrzyknąłem.
- Oczywiście, najprawdziwsze. W tych sabotach nie zajdziesz daleko.
Ta obietnica osuszyła moje łzy i dodała mi sił. Prawdziwe buty! w naszej wsi tylko syn sołtysa miał takie i gdy dumny niby paw wchodził w nich na niedzielne nabożeństwo, wszyscy zagryzali wargi z zazdrości. Teraz ja będę miał takie same! Szkoda tylko, że inne dzieci tego nie zobaczą.
Marzenie o butach dodało mi sił, ale szliśmy tak długo, że w końcu zacząłem odczuwać zmęczenie. Nigdy jeszcze nie zrobiłem tylu kilometrów jednym ciągiem. Po prostu słaniałem się ze zmęczenia. Nie śmiałem jednak poprosić o odpoczynek.
Mój opiekun nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia. Małpka usadowiła się na jego karku, jak małe dziecko na plecach ojca. Psy biegły przodem i wesoło podskakiwały. Tylko ja opóźniałem marsz i wstyd mi było z tego powodu.
W końcu Witalis dostrzegą moje kłopoty.
- Mamy przed sobą jeszcze około sześciu kilometrów - zwrócił się do mnie. - Wytrzymasz? Inaczej będziemy musieli nocować w polu.
Zdobyłem się jedynie na energiczne pokiwanie głową, które mogło znaczyć wszystko. Mój opiekun zrozumiał, że mam jeszcze siły.
- Świetnie. Więc w drogę!
Nie dane nam jednak było dotrzeć tego dnia do miasta i kupić wymarzonych butów.
Niebo, bezchmurne gdy wychodziliśmy ze wsi, zaciągnęło się i zaczął siąpić dokuczliwy kapuśniaczek. Nie przerywaliśmy marszu, ale gdy deszcz przemienił się w ulewę, zostaliśmy zmuszeni do szukania schronienia w napotkanej po drodze wsi.
Szliśmy smagani wichrem i ulewą, a w każdej chałupie odpowiadano nam: "Nie mamy miejsca. Poszukajcie gdzie indziej". Ci ludzie musieli mieć serca z kamienia. A może oceniam ich zbyt surowo? Musieliśmy wyglądać podejrzanie - siwobrody starzec z ledwie powłóczącym nogami wyrostkiem, trzema psami i małpką, której przerażony pyszczek wychylał się spod kurtki opiekuna.
Nocleg znaleźliśmy dopiero na końcu wsi, gdy już byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Gospodarz, który udzielił nam gościny miał litościwe serce (lub kiepski wzrok), ale był człowiekiem zapobiegliwym. Zanim wpuścił nas do stodoły zabrał nam świece i zapałki.
Musieliśmy wieczór spędzić w ciemnościach. Na szczęście nie o głodzie. Mój opiekun okazał się przewidujący i teraz z plecaka wyciągnął bochenek chleba. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że dzieli go na pięć części.
Zdążyłem się zorientować, że swoje zwierzęta traktuje lepiej niż ludzie w wiosce współmieszkańców. Dlaczego więc nie podzielił chleba między wszystkich?
Odważyłem się o to spytać.
- Jak to? - zdziwił się Witalis. - Nie zauważyłeś, że Zerbino ukradł w jednej chacie kawałek chleba? Za karę pójdzie spać głodny. Nie toleruję złodziei w swoim towarzystwie.
- Ależ to tylko pies!
- Zapamiętaj, mój mały, ten "tylko pies" jest naszym towarzyszem. Musi się zachowywać odpowiednio. Razem wędrujemy, razem pracujemy i razem ponosimy odpowiedzialność.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc milczałem. Miałem zresztą także inne powody. Byłem śmiertelnie zmęczony, przemoczony i głodny. Co gorsz znowu zacząłem odczuwać dojmująca samotność i smutek. Przypomniałem sobie dom, który przez dziesięć lat uważałem za dom rodzinny, i łzy napłynęły mi do oczu.
Witalis dał mi swój sweter. Owinąłem się nim i zagrzebałem się najgłębiej, jak potrafiłem w sianie.
Trząsłem się z zimna, a może od z trudem powstrzymywanego płaczu. Jednego dnia dowiedziałem się, że moja matka nie jest moją matką, straciłem dom, musiałem przejść wiele kilometrów i iść spać niemalże bez kolacji. Przerażała mnie myśl o dniu jutrzejszym. Ile będziemy szli, gdzie przenocujemy, czy zjemy coś poza suchym chlebem?
Tego wszystkiego było za wiele, jak na dziesięcioletniego chłopca. Zaniosłem się bezgłośnym szlochem.
Wtem poczułem jakiś ruch koło siebie. Wyciągnąłem rękę i natrafiłem na gęstą sierść Capiego. Ciepły oddech owiał mi twarz. Przytuliłem psa do siebie, a on westchnął zupełnie jak człowiek i przylgnął do mnie całym ciałem. Wysunął język i polizał mnie delikatnie po ręce.
I tak zasnęliśmy, wtuleni w siebie. Zapomniałem o złych myślach, zmęczeniu i smutku. Miałem pierwszego w życiu przyjaciela! Jak się rychło miało okazać - nie ostatniego.

1. Akcja tej powieści toczy się we Francji. Co o tym świadczy?
2. Jak sądzisz, kiedy mogą toczyć się te wydarzenia - całkiem niedawno, około stu lat temu, czy wiele, wiele lat temu? Odpowiedź uzasadnij.
3. Wymień wszystkie ważne postacie, które występują w tym fragmencie, również te, których imion nie znasz.
4. Kto jest głównym bohaterem opowieści? Jaką jeszcze rolę w niej pełni?
5. Co sądzisz o postępowaniu dzieci ze wsi wobec dzieci z sierocińca? Jak sądzisz, dlaczego tak postępowały?
6. Dlaczego trudno było bohaterom znaleźć nocleg? Która z wersji przedstawionych przez narratora bardziej ci odpowiada? a może znajdziesz jeszcze inne wytłumaczenie?
7. Chłopiec znalazł pierwszego w życiu przyjaciela. A ty - czy masz już przyjaciela? Opowiedz o nim. Jeśli go jeszcze nie znalazłeś, opowiedz o tym, jak go sobie wyobrażasz.

Podręcznik 4 klasy

Język polski w szkole

Kanon literatury dla dzieci

Strona główna