CZESŁAW MIŁOSZ
(1911-2004) w swojej poezji niejednokrotnie powraca do swej "małej ojczyzny", na Litwę, w dolinę Niewiaży, do litewskich lasów. Czasami nawet czyni to wbrew sobie. "Po cóż mi wspominać żółte od liści młodziutkich Ponary (...) albo o sosny potrącać biczyskiem/ na drodze z Jaszun, jak ongiś Słowacki?" pyta sam siebie w wierszu Na śpiew ptaka nad brzegami Potomaku. Wie, że "litewska ojczyzna" jest na zawsze utracona, nie tylko z przyczyn historycznych, ale przede wszystkim psychologicznych. Świadczy o tym choćby wiersz w mojej ojczyźnie (1937). Miłosz debiutował w 1936 r. tomem poetyckim Trzy zimy. Widać w nim wyraźnie tropy typowe dla awangardy lat 30. (tzw. Druga Awangarda, m.in. grupa Żagary, której współzałożycielem był Miłosz). Motywy przyrodniczo-kosmiczne, a także symboliczno-wizyjne obrazowanie, ciemna tonacja, aura niepokoju i katastrofizm, charakteryzują wiele ówczesnych wierszy poety. Okupację przeżył w Warszawie, uczestnicząc w konspiracyjnym życiu literackim. Jest świadkiem powstania w gettcie, czego echa odnajdujemy m.in. W jego wierszu Campo di Fiori z tomu Ocalenie (1945). Mówi tam o odwiecznej "samotności ginących". W wierszu W Warszawie poeta "na gruzach katedry świętego Jana" dokonuje przewartościowania swoich dotychczasowych wyobrażeń. Kataklizm wojenny sprawia że rewiduje swoje rozumienie powołania poety i roli poezji. Wołałby "opiewać festyny/ radosne gaje", ale widzi że w sytuacji zagłady poezja musi przede wszystkim nieść moralne ocalenie, a poeta - wypełniać etyczne powinności wobec jednostek i narodu. Odżegnuje się jednocześnie od estetyzmu literatury, która w obliczu tragedii musi być surowa. Czołgi bezpowrotnie zmiażdżyły tani "sentymentalny liryzm". W 1951 r. Miłosz jako dyplomata polskiej ambasady "wybiera wolność" i pozostaje we Francji (do Polski wrócił pod koniec życia). Zgodnie z przyjętymi założeniami jego liryka ma w tym okresie przede wszystkim charakter moralizatorski. W tym czasie powstaje słynny poemat o znamiennym tytule Traktat moralny. Miłosz przypisuje w nim poezji rolę nośnika zbiorowej pamięci, dokumentu krzywd, które nie mogą być zapomniane. Funkcje moralno-ocalające tej poezji realizują się także przez jej klasycyzm pojmowany jako otwarcie na tradycję, uniwersalizm tematów, dystans wobec rozważanych zagadnień i retoryczny chłodny styl. Od 1961 r. poeta mieszka w Berkeley, pracując jako profesor literatur słowiańskich na Uniwersytecie Kalifornijskim. Tam powstaje wiersz Ars Poetica, w którym Miłosz opisuje swoje ciągłe poszukiwania poetyckiej formuły. Poezja ma dlań "w swej istocie" coś nieprzystojnego, dlatego szukał zawsze formy "bardziej pojemnej, która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą". To dlatego często operuje stylem dyskursywnym, boi się "napadów lirycznej emocjonalności, które mają w sobie coś z opętania". Ulega im tylko pod przymusem, a kiedy może chroni się w za retoryczną maską. Jego poezja pozostawała w Polsce zakazana aż do 1980 r., w którym Miłosz otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W 1994 odznaczony Orderem Orła Białego; w 1998 otrzymał Nagrodę Nike za tom miniatur Piesek przydrożny (1997), łączący elementy prozy, eseju i poezji.


WIERSZE

  • Dar
  • Druga przestrzeń
  • Miłość
  • Moja wierna mowo
  • Ojciec objaśnia
  • Piosenka o końcu świata
  • Piosenka o porcelanie
  • Powolna rzeka
  • Przy piwoniach
  • Przypowieść o maku
  • Sens
  • Wyprawa do lasu
  • Zaklęcie
  • Tryumf Armii Czerwonej [wiersz przypisywany Miłoszowi]



  • Miłość

    Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
    Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
    Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
    A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
    Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
    Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.

    Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
    Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
    To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
    Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.

    N A  G Ó R Ę


    Druga przestrzeń

    Jakie przestronne niebiańskie pokoje!
    Wstępowanie do nich po stopniach z powietrza.
    Nad obłokami rajskie wiszące ogrody.
    Dusza odrywa się od ciała i szybuje,
    Pamięta, że jest wysokość
    I jest niskość.
    Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń?
    I znikło, przepadło i Niebo, i Piekło?
    Bez łąk pozaziemskich jak spotkać Zbawienie?
    Gdzie znajdzie sobie siedzibę związek potępionych?
    Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie.
    Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy.
    Błagajmy, niech nam będzie wrócona

    N A  G Ó R Ę


    Piosenka o końcu świata

    W dzień końca świata
    Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
    Rybak naprawia błyszczącą sieć.
    Skaczą w morzu wesołe delfiny,
    Młode wróble czepiają się rynny
    I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
    W dzień końca świata
    Kobiety idą polem pod parasolkami,
    Pijak zasypia na brzegu trawnika,
    Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
    I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
    Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
    I noc gwiaździstą odmyka.
    A którzy czekali błyskawic i gromów,
    Są zawiedzeni.
    A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
    Nie wierzą, że staje się już.
    Dopóki słońce i księżyc są w górze,
    Dopóki trzmiel nawiedza różę,
    Dopóki dzieci różowe się rodzą,
    Nikt nie wierzy, że staje się już.
    Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
    Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
    Powiada przewiązując pomidory:
    Innego końca świata nie będzie,
    Innego końca świata nie będzie.

    N A  G Ó R Ę


    Sens

    Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
    Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
    Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.
    Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.
    Co było niepojęte, będzie pojęte.

    - A jeżeli nie ma podszewki świata?
    Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem
    Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc
    Następują po sobie nie dbając o sens
    I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi?

    Gdyby tak było, to jednak zostanie
    Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,
    Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,
    Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk
    - I protestuje, woła, krzyczy.

    N A  G Ó R Ę


    Zaklęcie

    Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony.
    Ani krata, ni drut, ni oddanie książek na przemiał,
    Ani wyrok banicji nie mogą nic przeciw niemu.
    On ustanawia w języku powszechne idee
    I prowadzi nam rękę, więc piszemy z wielkiej litery
    Prawda i Sprawiedliwość, a z małej kłamstwo i krzywda.
    On ponad to, co jest, wynosi, co być powinno,
    Nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei.
    On nie zna Żyda ni Greka, niewolnika ni pana,
    W zarząd oddając nam wspólne gospodarstwo świata.
    On z plugawego zgiełku dręczonych wyrazów
    Ocala zdania surowe i jasne.
    On mówi nam, że wszystko jest ciągle nowe pod słońcem,
    Otwiera dłoń zakrzepłą tego, co już było
    Piękna i bardzo młoda jest Filo-Sofija

    I sprzymierzona z nią poezja w służbie Dobrego.
    Natura ledwo wczoraj święciła ich narodziny,
    Wieść o tym górom przyniosły jednorożec i echo.
    Sławna będzie ich przyjaźń, ich czas nie ma granic.
    Ich wrogowie wydali siebie na zniszczenie.

    N A  G Ó R Ę


    Piosenka o porcelanie

    Różowe moje spodeczki,
    Kwieciste filiżanki,
    Leżące na brzegu rzeczki
    Tam kędy przeszły tanki.
    Wietrzyk nad wami polata,
    Puchy z pierzyny roni,
    Na czarny ślad opada,
    Złamanej cień jabłoni.
    Ziemia, gdzie spojrzysz, zasłana
    Bryzgami kruchej piany,
    Niczego mi proszę pana
    Tak nie żal jak porcelany.

    Zaledwie wstanie jutrzenka
    Ponad widnokrąg płaski
    Słychać gdzie ziemia stęka
    Maleńkich spodeczków trzaski.
    Sny majstrów drogocenne,
    Pióra zamarzłych łabędzi,
    Idą w ruczaje podziemne
    I żadnej o nich pamięci.
    Więc ledwo zerwę się z rana
    Mijam to zadumany.
    Niczego mi proszę pana
    Tak nie żal jak porcelany.

    Równina do brzegu słońca
    Miazgą skorupek pokryta.
    Ich warstwa rześko chrupiąca
    Pod mymi butami zgrzyta.
    O świecidełka wy płone
    Co radowałyście barwą
    Teraz ach zaplamione
    Brzydką zakrzepłą farbą.
    Leżą na świeżych kurhanach
    Uszka i denka i dzbany.
    Niczego mi proszę pana
    Tak nie żal jak porcelany.

    N A  G Ó R Ę


    Przypowieść o maku

    Na ziarnku maku stoi mały dom,
    Psy szczekają na księżyc makowy
    I nigdy jeszcze tym makowym psom,
    Że jest świat większy-nie przyszło do głowy.
    Ziemia to ziarnko, naprawdę nie więcej,
    a inne ziarnka - planety i gwiazdy.
    A choć ich będzie chyba sto tysięcy,
    domek z ogrodem może stać na każdej
    Wszystko w makówce. Mak rośnie w ogrodzie,
    Dzieci biegają i mak się kołysze.
    A wieczorami, o księżyca wschodzie,
    Psy gdzieś szczekają, to głośniej, to ciszej

    N A  G Ó R Ę


    Ojciec objaśnia

    "Tam, gdzie ten promień równiny dotyka
    I cień ucieka jakby biegą naprawdę,
    Warszawa stoi, ze wszech stron odkryta,
    Miasto niestare, ale bardzo sławne.

    Dalej, gdzie z chmurki wiszą deszczu struny,
    Pod pagórkami z akacjowym gajem,
    To Praha. Nad nią zamek widać cudny,
    Wsparty na górze starym obyczajem.

    To, co krainę białą pianą dzieli,
    To Alpy. Czarność to są lasy jodły.
    Za nimi, w słońca żółtego kąpieli
    Italia leży niby talerz modry.

    Z pięknych miast, których wznosi się tam wiele,
    Rzym rozpoznacie, chrześcijaństwa stolicę,
    Po tych okrągłych dachach na kościele,
    Czyli świętego Piotra bazylice.

    A tam, na północ, za morską zatoką,
    Gdzie mgły niebieskiej chwieje się równina,
    Paryż chce wieży towarzyszyć krokom
    I stado mostów ponad rzeką wspina.

    I inne miasta Paryżowi wtórzą*
    Szkłem ozdobione, okute żelazem.
    Ale na dzisiaj byłoby za dużo.
    Resztę opowiem kiedyś innym razem".

    N A  G Ó R Ę


    Przy piwoniach

    Piwonie kwitną, białe i różowe,
    A w środku każdej, jak w pachnącym dzbanie,
    Gromady żuczków prowadzą rozmowę,
    Bo kwiat jest dany żuczkom na mieszkanie.

    Matka nad klombem z piwoniami staje,
    Sięga po jedną i płatki rozchyla,
    I długo patrzy w piwoniowe kraje,
    Dla których rokiem bywa jedna chwila.

    Potem kwiat puszcza i, co sama myśli,
    Głośno i dzieciom, i sobie powtarza.
    A wiatr kołysze zielonymi liśćmi
    I cętki światła biegają po twarzach.

    N A  G Ó R Ę


    Moja wierna mowo

    Moja wierna mowo, służyłem tobie.
    Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,
    żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila
    zachowanych w mojej pamięci.

    Trwało to dużo lat.
    Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej.
    Myślałem ze będziesz także pośredniczką
    pomiędzy mną i dobrymi ludźmi,
    choćby ich było dwudziestu, dziesięciu,
    albo nie urodzili się jeszcze.

    N A  G Ó R Ę


    Dar

    Dzień taki szczęśliwy.
    Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
    Kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium.
    Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
    Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
    Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
    Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem.
    Nie czułem w ciele żadnego bólu.
    Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

    N A  G Ó R Ę


    Powolna rzeka

    Tak pięknej wiosny jak ta już od dawna
    nie było; trawa, tuż przed sianokosem
    bujna i rosy pełna. W nocy granie
    słychać z brzegu moczarów, różowa ławica
    leży na wschodzie aż do godzin rana.
    O takiej porze każdy głos nam będzie
    krzykiem triumfu. Chwała, ból i chwała
    trawie i chmurom, zielonej dębinie,
    rozdarte wrota ziemi, odkryty klucz ziemi,
    gwiazda już wita dzień. Więc czemu twoje
    oczy zamknęły w sobie blask nieczysty
    jak oczy stworzeń, które nie zaznały
    zła i za zbrodnią tylko tęsknią? Czemu
    przez powieki zmrużone prześwieca gorąca
    toń nienawiści? Tobie panowanie,
    tobie obłoki w złoconych pierścionkach
    grają, na drogach sława szepczą klony,
    od każdej żywej istoty przebiega
    do twoich dłoni niewidzialna uzda -
    targniesz - I wszystko zakręca w półkole
    pod baldachimem nazywanym cirrus.
    A prace jakie są? O, ciebie czeka
    jodłowa góra, na niej tylko zarys
    wielkich budowli, dolina, gdzie zboże
    Wzrosnąć powinno, stół i biała karta,
    na której może poemat powstanie,
    radość i trud. A droga umyka
    spod nóg tak szybko, ślad biały się smuży,
    że ledwo wzrok wypowie powitanie,
    już słabnie uścisk rąk, westchnienie, już po burzy.
    I niosą wtedy polem okrutnika,
    siwy kołyszą włos, w alei u wybrzeży
    składają, gdzie chorągwie zwija wiatr zatoki,
    kędy po żwirach biegną szkolnych gromad kroki
    z pieśnią wesołą.

    - Aby w świątecznych ogrodach rżąc na murawach pili,
    aby nie wiedząc, kiedy strudzeni, kiedy szczęśliwi
    chleb brali z rąk ciężarnych swoich żon.
    Przed żadnym znakiem głowy nie ugięli
    bracia moi, rozkoszy spragnieni, weseli,
    ze świata mając spichrz, radości dom.

    - Ach, ciemna tłuszcza na zielonej runi,
    a krematoria niby białe skały
    i dym wychodzi z gniazd nieżywych os.
    Bełkot mandolin ślad wielkości tłumi,
    na gruzach jadła, nad mech spopielały
    nowego żniwa wschód, kurzawa kos.

    Tak pięknej wiosny jak ta już od dawna
    nie miał podróżny świata. Krwią cykuty
    wód przestrzeń mu się wydała rozległa,
    a flota żagli, która w mroku biegła,
    ostatnim drgnieniem jakiejś czystej nuty.
    Widział na piaskach rzucone postacie
    pod światłem planet lecących ze stropu,
    a kiedy milkła fala, cicho było,
    z piany szedł zapach jodu? heliotropu?
    Na wydmach Maria śpiewali, Maryja,
    rękę zbroczoną składając na siodło,
    nie wiedział, czy to jest to nowe godło,
    które ma zbawiać, chociaż dziś zabija.
    Po trzykroć winno się obrócić koło
    ludzkich zaślepień, zanim ja bez lęku
    spojrzę na władzę, śpiącą w moim ręku,
    na wiosnę, niebo i morza, i ziemie.
    Po trzykroć muszą zwyciężyć kłamliwi,
    zanim się prawda wielka nie ożywi
    i staną w blasku jakiejś jednej chwili
    wiosna i niebo, i morza, i ziemie.
    Wilno, 1936

    N A  G Ó R Ę


    Wyprawa do lasu

    Drzewa ogromne, że nie widać szczytu,
    Słońce zachodząc różowo się pali
    Na każdym drzewie jakby na świeczniku,
    A ludzie idą ścieżką, tacy mali.

    Zadrzyjmy głowy, weźmy się za ręce,
    Żeby nie zgubić się w trawach jak w borze.
    Noc już na kwiaty nakłada pieczęcie
    I z góry spływa kolor po kolorze.

    A tam nad nami uczta. Dzbany złota,
    Czerwone wino w osinowej miedzi.
    I wiezie dary powietrzna karoca
    Dla niewidzialnych królów czy niedźwiedzi.

    N A  G Ó R Ę

    Triumf Armii Czerwonej

    Wiersz ogłoszony we Lwowie w 1939 roku, przypisywany Miłoszowi. Wydrukowany w miejscowej prasie za zezwoleniem władz radzieckich i nagrodzony specjalną nagrodą Stalina. Trzeba przeczytaj ten wiersz nie wg kolejności zwrotek, a jako poziomy tekst.
    I.
    Runą w łunach, spłoną w pożarach
    Krzyże kościołów, krzyże ofiarne
    I w bezpowrotnym zgubi się szlaku
    Lechickiej ziemi Orzeł Polaków
    III.
    Na ziemskim globie flagi czerwone
    Będą na chwałę grały jak dzwony
    Czerwona Armia i wódz jej Stalin
    Odwiecznych wrogów swoich obali
    II.
    O słońce jasne, wodzu Stalinie
    Niech władza twoja nigdy nie zginie
    Niech jako orłów prowadzi z gniazda
    Rosji i Kremla płonąca gwiazda
    IV.
    Zmienisz się rychło w wieku godzinie
    Polsko, a twoje córy i syny
    Wiara i każdy krzyż na mogile
    U stóp nam legnie w prochu i pyle
    Jest to legenda, wymyślona w obronie Miłosza jako poety patriotycznego, którym nigdy nie był ani być nie chciał. Utwór został ogłoszony anonimowo, a sprawa jego autorstwa i przewrotnej wymowy wybuchła w 2002 roku, gdy dyskutowano na temat pochowania poety w sanktuarium na Skałce. Po raz pierwszy ukazał się w kwartalniku Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich "Semper Fidelis" w 1991 roku z informacją, iż pochodzi z roku 1952. Ponadto Miłosz w latach 1939-40 przebywał w rodzinnym Wilnie (wówczas Litwa), z którego ucieką do Warszawy po inwazji sowieckiej. Ponieważ jednak wiersz przypisywany jest jemu, znalazł się tutaj.

    N A  G Ó R Ę



    Antologia poezji