CZESŁAW MIŁOSZ |
WIERSZE
Miłość | Miłość to znaczy popatrzeć na siebie, Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy, Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu. A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie, Ze zmartwień różnych swoje serce leczy, Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu. Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć, Żeby stanęły w wypełnienia łunie. To nic, że czasem nie wie, czemu służyć: Nie ten najlepiej służy, kto rozumie. Druga przestrzeń Jakie przestronne niebiańskie pokoje! Wstępowanie do nich po stopniach z powietrza. Nad obłokami rajskie wiszące ogrody. Dusza odrywa się od ciała i szybuje, Pamięta, że jest wysokość I jest niskość. Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń? I znikło, przepadło i Niebo, i Piekło? Bez łąk pozaziemskich jak spotkać Zbawienie? Gdzie znajdzie sobie siedzibę związek potępionych? Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie. Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy. Błagajmy, niech nam będzie wrócona Piosenka o końcu świata W dzień końca świata Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, Rybak naprawia błyszczącą sieć. Skaczą w morzu wesołe delfiny, Młode wróble czepiają się rynny I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć. W dzień końca świata Kobiety idą polem pod parasolkami, Pijak zasypia na brzegu trawnika, Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa, Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa I noc gwiaździstą odmyka. A którzy czekali błyskawic i gromów, Są zawiedzeni. A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, Nie wierzą, że staje się już. Dopóki słońce i księżyc są w górze, Dopóki trzmiel nawiedza różę, Dopóki dzieci różowe się rodzą, Nikt nie wierzy, że staje się już. Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem, Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie, Powiada przewiązując pomidory: Innego końca świata nie będzie, Innego końca świata nie będzie. Sens Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata. Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca. Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie. Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało. Co było niepojęte, będzie pojęte. - A jeżeli nie ma podszewki świata? Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc Następują po sobie nie dbając o sens I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi? Gdyby tak było, to jednak zostanie Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta, Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony, Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk - I protestuje, woła, krzyczy. Zaklęcie Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony. Ani krata, ni drut, ni oddanie książek na przemiał, Ani wyrok banicji nie mogą nic przeciw niemu. On ustanawia w języku powszechne idee I prowadzi nam rękę, więc piszemy z wielkiej litery Prawda i Sprawiedliwość, a z małej kłamstwo i krzywda. On ponad to, co jest, wynosi, co być powinno, Nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei. On nie zna Żyda ni Greka, niewolnika ni pana, W zarząd oddając nam wspólne gospodarstwo świata. On z plugawego zgiełku dręczonych wyrazów Ocala zdania surowe i jasne. On mówi nam, że wszystko jest ciągle nowe pod słońcem, Otwiera dłoń zakrzepłą tego, co już było Piękna i bardzo młoda jest Filo-Sofija I sprzymierzona z nią poezja w służbie Dobrego. Natura ledwo wczoraj święciła ich narodziny, Wieść o tym górom przyniosły jednorożec i echo. Sławna będzie ich przyjaźń, ich czas nie ma granic. Ich wrogowie wydali siebie na zniszczenie. Piosenka o porcelanie Różowe moje spodeczki, Kwieciste filiżanki, Leżące na brzegu rzeczki Tam kędy przeszły tanki. Wietrzyk nad wami polata, Puchy z pierzyny roni, Na czarny ślad opada, Złamanej cień jabłoni. Ziemia, gdzie spojrzysz, zasłana Bryzgami kruchej piany, Niczego mi proszę pana Tak nie żal jak porcelany. Zaledwie wstanie jutrzenka Ponad widnokrąg płaski Słychać gdzie ziemia stęka Maleńkich spodeczków trzaski. Sny majstrów drogocenne, Pióra zamarzłych łabędzi, Idą w ruczaje podziemne I żadnej o nich pamięci. Więc ledwo zerwę się z rana Mijam to zadumany. Niczego mi proszę pana Tak nie żal jak porcelany. Równina do brzegu słońca Miazgą skorupek pokryta. Ich warstwa rześko chrupiąca Pod mymi butami zgrzyta. O świecidełka wy płone Co radowałyście barwą Teraz ach zaplamione Brzydką zakrzepłą farbą. Leżą na świeżych kurhanach Uszka i denka i dzbany. Niczego mi proszę pana Tak nie żal jak porcelany. Przypowieść o maku Na ziarnku maku stoi mały dom, Psy szczekają na księżyc makowy I nigdy jeszcze tym makowym psom, Że jest świat większy-nie przyszło do głowy. Ziemia to ziarnko, naprawdę nie więcej, a inne ziarnka - planety i gwiazdy. A choć ich będzie chyba sto tysięcy, domek z ogrodem może stać na każdej Wszystko w makówce. Mak rośnie w ogrodzie, Dzieci biegają i mak się kołysze. A wieczorami, o księżyca wschodzie, Psy gdzieś szczekają, to głośniej, to ciszej Ojciec objaśnia "Tam, gdzie ten promień równiny dotyka I cień ucieka jakby biegą naprawdę, Warszawa stoi, ze wszech stron odkryta, Miasto niestare, ale bardzo sławne. Dalej, gdzie z chmurki wiszą deszczu struny, Pod pagórkami z akacjowym gajem, To Praha. Nad nią zamek widać cudny, Wsparty na górze starym obyczajem. To, co krainę białą pianą dzieli, To Alpy. Czarność to są lasy jodły. Za nimi, w słońca żółtego kąpieli Italia leży niby talerz modry. Z pięknych miast, których wznosi się tam wiele, Rzym rozpoznacie, chrześcijaństwa stolicę, Po tych okrągłych dachach na kościele, Czyli świętego Piotra bazylice. A tam, na północ, za morską zatoką, Gdzie mgły niebieskiej chwieje się równina, Paryż chce wieży towarzyszyć krokom I stado mostów ponad rzeką wspina. I inne miasta Paryżowi wtórzą* Szkłem ozdobione, okute żelazem. Ale na dzisiaj byłoby za dużo. Resztę opowiem kiedyś innym razem". Przy piwoniach Piwonie kwitną, białe i różowe, A w środku każdej, jak w pachnącym dzbanie, Gromady żuczków prowadzą rozmowę, Bo kwiat jest dany żuczkom na mieszkanie. Matka nad klombem z piwoniami staje, Sięga po jedną i płatki rozchyla, I długo patrzy w piwoniowe kraje, Dla których rokiem bywa jedna chwila. Potem kwiat puszcza i, co sama myśli, Głośno i dzieciom, i sobie powtarza. A wiatr kołysze zielonymi liśćmi I cętki światła biegają po twarzach. Moja wierna mowo Moja wierna mowo, służyłem tobie. Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami, żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila zachowanych w mojej pamięci. Trwało to dużo lat. Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej. Myślałem ze będziesz także pośredniczką pomiędzy mną i dobrymi ludźmi, choćby ich było dwudziestu, dziesięciu, albo nie urodzili się jeszcze. Dar Dzień taki szczęśliwy. Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. Kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium. Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego, zapomniałem. Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem. Nie czułem w ciele żadnego bólu. Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle. Powolna rzeka Tak pięknej wiosny jak ta już od dawna nie było; trawa, tuż przed sianokosem bujna i rosy pełna. W nocy granie słychać z brzegu moczarów, różowa ławica leży na wschodzie aż do godzin rana. O takiej porze każdy głos nam będzie krzykiem triumfu. Chwała, ból i chwała trawie i chmurom, zielonej dębinie, rozdarte wrota ziemi, odkryty klucz ziemi, gwiazda już wita dzień. Więc czemu twoje oczy zamknęły w sobie blask nieczysty jak oczy stworzeń, które nie zaznały zła i za zbrodnią tylko tęsknią? Czemu przez powieki zmrużone prześwieca gorąca toń nienawiści? Tobie panowanie, tobie obłoki w złoconych pierścionkach grają, na drogach sława szepczą klony, od każdej żywej istoty przebiega do twoich dłoni niewidzialna uzda - targniesz - I wszystko zakręca w półkole pod baldachimem nazywanym cirrus. A prace jakie są? O, ciebie czeka jodłowa góra, na niej tylko zarys wielkich budowli, dolina, gdzie zboże Wzrosnąć powinno, stół i biała karta, na której może poemat powstanie, radość i trud. A droga umyka spod nóg tak szybko, ślad biały się smuży, że ledwo wzrok wypowie powitanie, już słabnie uścisk rąk, westchnienie, już po burzy. I niosą wtedy polem okrutnika, siwy kołyszą włos, w alei u wybrzeży składają, gdzie chorągwie zwija wiatr zatoki, kędy po żwirach biegną szkolnych gromad kroki z pieśnią wesołą. - Aby w świątecznych ogrodach rżąc na murawach pili, aby nie wiedząc, kiedy strudzeni, kiedy szczęśliwi chleb brali z rąk ciężarnych swoich żon. Przed żadnym znakiem głowy nie ugięli bracia moi, rozkoszy spragnieni, weseli, ze świata mając spichrz, radości dom. - Ach, ciemna tłuszcza na zielonej runi, a krematoria niby białe skały i dym wychodzi z gniazd nieżywych os. Bełkot mandolin ślad wielkości tłumi, na gruzach jadła, nad mech spopielały nowego żniwa wschód, kurzawa kos. Tak pięknej wiosny jak ta już od dawna nie miał podróżny świata. Krwią cykuty wód przestrzeń mu się wydała rozległa, a flota żagli, która w mroku biegła, ostatnim drgnieniem jakiejś czystej nuty. Widział na piaskach rzucone postacie pod światłem planet lecących ze stropu, a kiedy milkła fala, cicho było, z piany szedł zapach jodu? heliotropu? Na wydmach Maria śpiewali, Maryja, rękę zbroczoną składając na siodło, nie wiedział, czy to jest to nowe godło, które ma zbawiać, chociaż dziś zabija. Po trzykroć winno się obrócić koło ludzkich zaślepień, zanim ja bez lęku spojrzę na władzę, śpiącą w moim ręku, na wiosnę, niebo i morza, i ziemie. Po trzykroć muszą zwyciężyć kłamliwi, zanim się prawda wielka nie ożywi i staną w blasku jakiejś jednej chwili wiosna i niebo, i morza, i ziemie. Wilno, 1936 Wyprawa do lasu Drzewa ogromne, że nie widać szczytu, Słońce zachodząc różowo się pali Na każdym drzewie jakby na świeczniku, A ludzie idą ścieżką, tacy mali. Zadrzyjmy głowy, weźmy się za ręce, Żeby nie zgubić się w trawach jak w borze. Noc już na kwiaty nakłada pieczęcie I z góry spływa kolor po kolorze. A tam nad nami uczta. Dzbany złota, Czerwone wino w osinowej miedzi. I wiezie dary powietrzna karoca Dla niewidzialnych królów czy niedźwiedzi. |
Triumf Armii Czerwonej Wiersz ogłoszony we Lwowie w 1939 roku, przypisywany Miłoszowi. Wydrukowany w miejscowej prasie za zezwoleniem władz radzieckich i nagrodzony specjalną nagrodą Stalina. Trzeba przeczytaj ten wiersz nie wg kolejności zwrotek, a jako poziomy tekst.
|