Witold Makowiecki
Niech żyje Milet!
(fragment powieści Diossos)


Trzeci dzień do igrzysk istmijskich*.
Diossos od samego rana jest już na stanowisku. Od świtania siedzi nieporuszenie na gałęzi, nie pozwalając się z niej zepchnąć przybyłym później chłopcom.
Przed Diossosem i pod nim jest morze głów. Nieogarnięty okiem tłum otacza z trzech stron małą, pustą przestrzeń stadion. Stadion leży pośrodku niewielkiej doliny, ku której schodzące łagodnie wyniosłości tworzą rodzaj naturalnego amfiteatru. Po przeciwległej stronie wzgórza podnoszą się bardziej stromo, tłumów tam nie ma, wyrastają za to wspaniałe budynki gimnazjonu i palestry*. Na prawo od nich, niżej, niewielka, ale święta, stara świątynia Posejdona, niżej jeszcze, wzniesiony przed paroma laty wielki marmurowy ołtarz, przed którym odbywają się uroczyste ofiary w dniu otwarcia igrzysk.
Idą już! Tłum milknie nagle, zastyga w pełnej szacunku ciszy a święta procesja schodzi powoli ze stopni gimnazjonu, zstępuje uroczyście miarowym krokiem ku leżącemu w dole stadionowi. Na czele kapłani w długich, białych szatach, w wieńcach złoconych na głowach, dalej sędziowie igrzysk hellanodikowie, kierownicy gimnazjonu i palestry, wreszcie zawodnicy. Ci wyróżniają się z dala złotawym brązem swych ciał, idą bowiem nadzy zupełnie.
Na ich widok w tłumie rozlega się szmer. Padają imiona najsławniejszych zawodników: Kleomenesa z Aten, Tisikratesa z Koryntu.
Przechodząc obok ołtarza Zeusa, kapłani przystają chwilę, pochylają głowy. Wszyscy rozumieją, że to jest wielka chwila. Jeśli kiedy, to teraz, w takim właśnie dniu, bogowie muszą być blisko, tu wśród ludzi, wśród śmiertelnych. Muszą patrzeć na ich wysiłek, ich radość. Zwykłe, nędzne kłopoty człowiecze, sprawy i troski powszedniego dnia nie są godne spojrzenia bogów ale igrzyska?! Trudno przypuścić, żeby bogowie nie chcieli swych oczu nacieszyć takim widokiem.

Pierwszy bieg rozpoczął się.
Polinik nie brał w nim udziału. Był to tak zwany bieg krótki, na odległość jednego zaledwie stadionu.
Zawodnicy z miejsca ruszyli największym pędem jak strzały wypuszczone z napiętych do ostatka cięciw. Zrazu biegli zwartą gromadą, wnet jednak na czoło wysunęło się dwóch biegaczy.
- Kleomenes z Aten! Tisikrates z Koryntu! - wołano. W tłumie zawrzało.
Tisikrates był obywatelem korynckim i ulubieńcem miasta. Koryntyjczycy podnieśli taki krzyk, że zagłuszyli do szczętu nieliczną gromadkę Ateńczyków.
Ale to nic nie pomogło. Kleomenes zaraz za zakrętem wysunął się na czoło i szedł jak piorun. Wbiegą pierwszy na linię, za nim Tisikrates, za nimi dopiero o kilkanaście kroków inni. W tłumie zerwała się burza oklasków, do której wkrótce przyłączyli się i Koryntyjczycy. Wolno im było życzyć zwycięstwa ziomkowi, ale nie wolno nie przyznać, że Kleomenes jest świetnym biegaczem, wzorem dla wszystkich zawodników, ulubieńcem całej Hellady. Zresztą Koryntyjczycy pocieszają się, że pozostał jeszcze długi bieg, w którym ci sami zawodnicy spotkają się powtórnie.
- Wówczas zobaczymy - mówią.

Zaczęło się.
Zawodników jest w tej chwili więcej niż przy pierwszym biegu i lecą z początku bezładną gromadą, w której trudno kogokolwiek odróżnić. Ale zaraz za pierwszym zakrętem rozciągać się zaczynają w węża, który wydłuża się z każdą chwilą. Polinik biegnie mniej więcej w środku węża, trochę bliżej jego łba, jest piąty, może szósty z rzędu. Zawodnicy nie spieszą się zanadto; ruchy ich są miarowe, doskonale opanowane. Trzeba zachować siły na całych piętnaście okrążeń stadionu.
W tłumie panuje milczenie. Ludzie szeptem co najwyżej rzucają sobie uwagi.
Szóste, siódme okrążenie. Polinik pozostaje jakby trochę w tyle. Diossos gryzie wargi z rozpaczy.
Ósme okrążenie. Nagle wśród widzów rozlega się szmer. Jeden z zawodników przyśpiesza z każdą chwilą kroku, zwiększa tempo, ze środka wychodzi coraz bliżej na czoło.
- Tisikrates! - ryczy tłum.
Tisikrates obejmuje prowadzenie biegu.
Koryntyjczycy nie mogą pohamować radości.
- Korynt! Korynt! - ryczą ochrypłe gardła.
Ale stary brodacz, stojący w pobliżu Diossosa, szepce z cicha:
- Za wcześnie zaczął, wyczerpie się przed końcem.
Dwunaste okrążenie. I znów okrzyk przebiega przez tłum. Z grupy zawodników wydobywa się teraz jeden i zbliża się z każdą chwilą do Tisikratesa.
- Kleomenes Ateńczyk! Kleomenes, Kleomenes!
Ale w ślad za Kleomenesem wysuwa się z gromadki biegaczy jeszcze jeden nieznany zawodnik. Włosy jego jasne, ciało jaśniejsze od innych.
- Polinik! - krzyczy nieprzytomnie Diossos.
Kleomenes dobiega do Tisikratesa.
- Korynt! - krzyczą tysiące rozpaczliwych głosów. Wszystko na próżno. Tisikrates zmęczył się za wcześnie; pozostaje z każdym krokiem w tyle.
Czternaste okrążenie. Kleomenes jest na czele. Ale nie! Na wszystkich bogów, co to jest? Ten jasny, biegnący wciąż za Kleomenesem, wysuwa się nagle naprzód, zawraca pięknie na zakręcie prowadzi.
Tłum milknie zadziwiony. Wśród widzów przebiegają szepty, zapytania. Kto to jest, na Achillesa, kto to jest?
- Polinik! - krzyczy ktoś w tłumie. - Polinik z Miletu!
- Milet! - podchwytuje od razu cały tłum Koryntyjczyków. - Każdy, byle nie Kleomenes - powtarzają zawzięcie.
Ale Kleomenes nie myśli ulec łatwo. Odległość między nim a Polinikiem zaczyna się zmniejszać.
Tłum milknie, cisza jest taka, że słychać tupot nóg na stadionie. Wszyscy patrzą z zapartym tchem.
Ostatni zakręt. Jeszcze tylko pół stadionu. Polinik jest jeszcze pierwszy, ale tamten jest tuż za nim...
Weźmie go. Ale nie. Polinik, czując niemal na karku oddech przeciwnika, zrywa się rozpaczliwie ostatni raz. Ma przed sobą przecież tylko kilkadziesiąt kroków. Musi wytrzymać! Musi...
Z tłumu wybiega krótki okrzyk i znów cisza. Aż nagle huk, huk coraz większy.
- Milet! Milet!
Diossosowi mgła przesłania oczy. Obaj zawodnicy wbiegają na metę, są tak blisko, że nie widać dobrze, kto jest pierwszy.
Ale ci bliżsi, siedzący na ławach kamiennych wokół stadionu, nie mają wątpliwości.
- Milet! Milet! Polinik z Miletu! - krzyczą.
Huk oklasków zagłusza wszystko.
Diossos chce biec, krzyczeć i klaskać razem, puszcza gałąź i spada nagle jak dojrzała gruszka wprost na głowę stojącego niżej brodacza. Ale ten nie gniewa się. Chwyta wpół chłopca i podnosi go w górę.
- Niech żyje Milet! - woła ochrypłym głosem.

*Igrzyska istmijskie - rozgrywane w Koryncie , jedne z największych w starożytnej Grecji.
*Gimnazjon, palestra - miejsca treningu lekkoatletycznego i bokserskiego.

1. Znajdź na mapie Korynt, Ateny i Milet. Zastanów się, ile trudów i niebezpieczeństw musieli pokonać zawodnicy, by wziąć udział w zawodach. Powiedz, jakie znaczenie miały dla Greków igrzyska istmijskie.
2. Przeczytaj jeszcze raz początek tekstu. Zastanów się, czy dla Greków igrzyska były tylko zawodami sportowymi.
3. Porównaj zachowanie widzów na stadionie w Koryncie i współczesnych kibiców (nie pseudokibiców) sportowych. Jakie dostrzegasz różnice, a jakie podobieństwa?
4. Kim byli hellanodikowie? Zastanów się, od jakiego słowa (znajdziesz je w tekście) pochodzi ten wyraz.
5. Co na podstawie tego tekstu możesz powiedzieć o wierzeniach Greków? Jakie mieli wyobrażenie na temat własnych bogów i ich związku z ludźmi?
6. Przeczytaj przytoczony fragment: Na wszystkich bogów, co to jest? Ten jasny, biegnący za Kleomenesem, wysuwa się naprzód... Tłum milknie zadziwiony.
Kto wypowiada słowa zapisane tłustym drukiem?


Co cztery lata w różnych miejscach naszego globu odbywają się igrzyska olimpijskie - największe zawody sportowe współczesnego świata. I choć coraz więcej mówi się o negatywnych zjawiskach związanych ze sportem (sztuczny doping, przekupstwa), miliony ludzi zasiadają przed telewizorami, by obserwować rywalizację sportowców. Na kilka tygodni z pierwszych stron gazet znikają doniesienia o konfliktach zbrojnych i sporach politycznych, a ich miejsce zajmuje sport.
Współczesne zawody olimpijskie są jedną z nielicznych udanych prób wskrzeszenia starożytnej tradycji. Igrzyska narodziły się ponad dwa i pół tysiąca lat temu w Grecji. Najsłynniejsze z nich rozgrywane co cztery lata w Olimpii przetrwały ponad tysiąc sto lat. Wznowiono je w 1896 roku, jako święto nie tylko Grecji, ale całego świata. Każdy zgodzi się, że są to zupełnie wyjątkowe zawody sportowe. Wynika to nie tylko z powodu ogromnej liczby zawodników biorących udział w rywalizacji. Wyjątkową atmosferę olimpiady tworzy chyba także pamięć o jej antycznych korzeniach.
Dla starożytnych Greków igrzyska były nie tylko zawodami sportowymi. Miały charakter religijny, najpełniej wyrażały grecki ideał połączenia piękna i mądrości, tężyzny fizycznej z wszechstronnym rozwojem duchowym. Rozpoczynały się i kończyły złożeniem ofiar dla bogów. Oprócz sportowców w igrzyskach rywalizowali artyści (najczęściej muzycy), odbywały się także wystawy rzeźb i malowideł.
Wśród dyscyplin sportowych znajdowały się: bieg krótki i długi, rzut oszczepem i dyskiem, skok w dal, zapasy, boks, wyścigi konne, wyścigi rydwanów (wozów). Największą sławę przynosiło zwycięstwo w pentatlonie pięcioboju złożonym z dyscyplin lekkoatletycznych i zapasów. Wszyscy jednak zwycięzcy zdobywali nieśmiertelną sławę, wieńce laurowe i prawo do postawienia własnego posągu w świętym gaju Zeusa.
Po ogłoszeniu terminu igrzysk w Olimpii w całej Grecji rozpoczynał się dwumiesięczny okres świętego pokoju, którego nikt nie ośmielał się zerwać. Coś z tego zwyczaju przetrwało do dzisiaj. Gdy w 1972 roku terroryści zaatakowali wioskę olimpijską, cały świat zamarą z oburzenia. Trudno było sobie wyobrazić gorsze świętokradztwo.






Podręcznik 5 klasy

Język polski w szkole

Strona główna