PO KATASTROFIE SMOLEŃSKIEJ...
Apostrofa do zdrady Autobiografia pisuara Biada wam, siewcy burzy! Bóg wam zapłać, koledzy, za miłość do kraju Co się stało z Polską całą? Donald I ReformatorGęby za lud krzyczące Grób prezydenta Kaczyńskiego Hymn Zbychów i Mirów Ja nie chcę być Polakiem Krajobraz po klęsce Kristallnacht Lokomotywa Moherem jestem Moje, nasze życie... Nowy Salon warszawski Orzeł i ścierwojad Panegiryk ku czci KOD-u Po co nam krzyż smoleński? Pogrom (tfu! program) PO Rycerz antysmoka Sk...syny! Smutna pieśń o wojnie polsko-polskiej Smutno mi, Boże... Turniej rycerski Wstęp do "Bajek" Zaklęty krąg Zbyszko Dulski 3 sierpnia roku 1914 Złodziejom smoleńskiego krzyża Żale nad ciężką dolą panapremiera i jego psa podwórzowego
Autobiografia pisuara
Dzieciństwa proste marzenia:
matchbox, kolty, matki dłonie...
Obraz się w pamięci zmienia -
ja z szabelką na balkonie,
dołem tłumy, gazy, krzyki...
...nie poradzą żołnierzyki...
Młodość w PRL-u bura,
Gierek woła: "Pomożecie?!".
Pierwsza miłość, ból, matura,
piesza gdzieś włóczęga w lecie,
pierwsza wódka gdzieś w pośpiechu...
Sierpień, łzy radości, Lechu...
Młodość szybko w grudniu kona -
czołgi, Wujek, demonstracje,
kumpli w pierdlu trzyma wrona,
ja zaś pryskam w emigrację,
tę wewnętrzną - żona, dzieci...
A komunie niech kat świeci!
Stół Okrągły - lęk, nadzieja,
trzeba słuchać mądrej racji:
"trochę" większe jest od zera,
dobre i ćwierć demokracji.
Czerwiec - tryumf i obawa:
czy nie złamie komuch prawa?
Prawiewolność - mało? dużo?
Własny rząd, komusze wojsko,
służby tylko sobie służą,
więc co będzie z Tobą, Polsko?
Janajewa pucz już kona -
będzie Polska wymarzona!
A tu nagle gruba granda:
Kiszczak to honoru człowiek,
pacta, pacta sunt servanda!
Polska stoi znów na głowie.
I mi także - wstyd się przyznać,
bliższy Michnik niż Ojczyzna.
Precz z lustracją, oszołomy!
UB chce nam pisać dzieje!
Gadam niczym zaczadzony.
Może przez to, że wciąż chleję,
zaraz bowiem po odwyku
wiem, co myśleć o Michniku.
Nie mógł mnie zaskoczyć Rywin,
ni że się SLD topi,
za to się radośnie dziwię
nowej koalicji POPiS.
Wszyscy dalszy ciąg już znamy...
Znowu czekam... Doczekamy!
N A G Ó R Ę
Co się stało
z Polską całą?
Co jest z nami, przyjaciele,
POpaprańcy i pisiory?
Trąbka dźwięczy, trup się ściele,
każdy już do bitki skory.
Pył zasypał ideały
wspólnej walki, pracy, znoju.
Tylko pięści pozostały,
krew zatruta, żądza boju.
Gdzie rozmowy aż do świtu,
spory, kłótnie przyjacielskie?
Flaszki wódki wspólnie pitej
i marzenia o zwycięstwie?
Gdzie herosi naszych marzeń?
Złoty róg z ich wypadł dłoni.
Jakież im szaleństwo każe
własny ogon w kółko gonić?
Solidarność i braterstwo,
ideały i herosi...
Nic nie broni nas przed klęską,
znów jesteśmy nadzy, bosi.
Ty, który czytasz jak starcze bajanie,
i każdą zwrotkę śmiechem swoim chłostasz -
zbyt pewnyś siebie. Nie widzisz przesłania,
nie rozumiesz tekstu, co dla Ciebie powstał.
N A G Ó R Ę
Zaklęty krąg
na melodię "Korowodu" Marka Grechuty
Kto pierwszy wyśmiał brata,
kto cel pokazał palcem,
a kto z precyzją kata
ironii użył w walce?
Kto pierwszy prawdę kalał i czynił to z uśmiechem,
a kto nie umiał kłamać, by się nie splamić grzechem?
Kto pierwszy słowa ostrzem jak mieczem ludzi ranił?
Kto został paszkwilantem? Kto sławę złą miał za nic?
Kto pierwszy został mędrcem, choć nie miał krzty rozumu,
a kto mądrości pełen wariatem był dla tłumu?
Zatopieni w gniewie, pogrążeni w boju,
poranieni w walce - nie chcemy pokoju.
Wciąż szukamy ludzi, w każdym widząc drania
i wciąż zadajemy dziecinne pytania.
Kto pierwszy wyśmiał brata...
Kto pierwszy kłuć przestanie
i spyta, co się dzieje?
Kto się okaże draniem
i znowu coś wyśmieje?
Czy historyczna księga w przyszłości kiedyś powie,
kim pierwszy był szyderca, a kim ostatni człowiek?
Zatopieni w gniewie...
N A G Ó R Ę
Wstęp do "Bajek"
Był Tusk energiczny, reform nie wstrzymywał,
urzędników karał, sam rąk nie umywał;
A minister Sikorski rodaków szanował;
Klich pilotów szkolił i armię budował;
Był Komorowski mądry i Kopacz uczciwa;
Był na koniec Arabski, co tutek nie skrywał,
Kutz, co nie obrażał, Palikot nie judził;
Bartoszewski nie ględził, a Wajda nie nudził.
- A cóż to jest za bajka! Wszystko to być może!
- Prawda, jednakże ja to między bajki włożę.
N A G Ó R Ę
Pogrom (tfu! program) PO
1. Wykorzystamy wzrost gospodarczy.
(Dla siebie. Przecież dla wszystkich nie starczy).
2. Wasze pobory wystrzelą po prostu
(w sam środek skroni), renty skoczą (z mostu).
3. Drogi, wiadukty, autostrady staną.
(Jak mają ruszyć, gdy forsę wydano).
4. Lekarz nie będzie cię grosza kosztować.
(Bo prędzej umrzesz, nim zechcesz chorować).
5. Niższe podatki i ulga na dziecię.
(Podwyżka VAT-u, bo pustki w budżecie).
6. Stadiony na Euro - nasz powód do chwały.
(Gdyby PiS rządził, budowy by stały).
7. Iracką szybko opuścimy ziemię.
(Zlikwiduje się armię - będzie po problemie).
8. Wrócą emigranci, irlandzcy tułacze.
(Jeśli są naiwni lub mądrzy... Inaczej).
9 a. Reforma szkoły wyda wielkie dzieło.
(Naukę historii ma w pogardzie PO).
9 b. Internet wejdzie w powszechne użycie.
(My go cenzurą otoczymy skrycie).
10. Z korupcją wreszcie uczynimy koniec.
(Rycho i spółka zacierają dłonie).
Podsumowanie:
Wszystko MIŁOŚCI otuli pozłota.
(W ustach Niesioła, Kutza, Palikota).
N A G Ó R Ę
Hymn Zbychów i Mirów
Rychu - dla Ciebie nasze pieśni,
nasze serca, słowa, czyny i... Ustawy
Czy przypadkiem nie wicie,
miłe panie, panowie,
skąd by wziąć tu na życie,
bo pogubił się człowiek.
Skąd na życie wziąć by tu,
kto da banknotów pliki,
nasze pensje - do kitu,
dobre są na waciki.
Jak dziewica tęsknie czekam na pierwszego,
drugi, trzeci, czwarty, piąty łatwo idzie,
smętna jestem gdzieś tak koło dziesiątego,
potem całkiem zapominam już o wstydzie...
Gdy 15 nadchodzi,
idą w kąt obyczaje
i nic mnie nie obchodzi -
który - ważne, że daje.
Bo mam duszę Rzymianki,
co wśród wichrów i łez
powtarzała kochankom:
"Do ut des".
Jak dziewica tęsknie czekam na pierwszego...
N A G Ó R Ę
Donald I Reformator
Na Wielkiej Rafie Koralowej
wielki dzisiaj dzień.
Wielkie regaty kajakowe
tu odbędą się.
Wszystkie załogi siedzą w łodziach
tak jak jeden mąż,
a nam się sternik gdzie zapodział,
lecz czekamy wciąż.
Wezwali go do komandora,
by kurs podać nam.
Miał jednak wrócić jeszcze wczoraj.
Czy zachorzał tam?
Strzał! i flotylla rusza łódek,
dzioby fale tną.
Nadbiega sternik, skacze w środek
i... przebija dno.
Ciągniemy, biją siódme poty,
bo zaczynał tyć.
- Załogo! - wrzeszczy - rzuć głupoty
i za wiosła chwyć!
Raźno rzucamy się do wioseł
i już chcemy pruć -
sternik dno orze długim nosem
i przewraca łódź.
Wreszcie skończyły się problemy,
któryś wyszedł start.
Wreszcie do biegu startujemy,
sternik wróży z kart.
Prędkość nam wzrasta regularnie,
mamy pełny gaz.
Wtem rafa wielka wprost koszmarnie
wali prosto w nas.
W panice chcemy zmienić trasę,
bo przed nami mur,
lecz wciąż idziemy lewym halsem -
sternik trzyma kurs.
- Ta sytuacja was przeraża,
lecz sił macie dość,
bo się okazja nie powtarza -
Irlandia na wprost!
My całą parą na bieg czwarty,
bo nad nami bat,
lecz kajak... Ach, ten grat uparty...
Cham na skały wpadł!
I o sterniku fakt ponury
wyszedł tu na jaw:
nie umiał pływać , choć był z góry.
Leży u stóp raf.
N A G Ó R Ę
Moherem jestem
na melodię "Motylem jestem" Ireny Jarockiej
Moherem jestem.
I jest nas więcej.
Podajcie mi przyjazne ręce,
spotkajmy się w tej piosence...
Moherem jestem.
Zostaję jeszcze.
Nie odejdę - tu me miejsce,
nie ucieknę - nas jest więcej!
My mohery, my mohery -
w sercach płonie afekt szczery
do tej, co żyje wciąż.
Dla tej, która nie zginęła
płynie nasza pieśń-nadzieja,
rośnie serc oddanych gąszcz.
Nigdzie nie pójdziemy precz,
bo to nasza Wspólna Rzecz
Polska!
Moherem jestem
i będę jeszcze.
Iskrą jestem i płomieniem,
co rozpala polską ziemię,
koi ból i łzy osuszy,
wlewa spokój w polskie dusze...
Moherem jestem
i jest nas więcej.
Bądźmy wszyscy jak mohery,
niech w nas płonie ogień szczery
do tej, co żyje w nas.
Niech nas grzeje sierpnia słońce
dziś i jutro, i bez końca -
póki trwa ziemski czas.
My wciąż jeszcze istniejemy,
by rodzinnej bronić ziemi
polskiej!
Moherem jestem...
N A G Ó R Ę
Smutna ballada o wojnie polsko-polskiej
na melodię "Warchoł" Jacka Kaczmarskiego
Strumieniami płynie whisky -
polska bawi się elita.
Płoną oburzeniem pyski.
Dzień 10 kwietnia świta...
Po co leci do Smoleńska
ten kartofel, buc, chamisko?
Będzie w dyplomacji klęska!
Goście jadą na lotnisko...
Ministrowi dupę truje,
grozi, żąda samolotu.
Niech se sam wyczarteruje!
Pilot zgłasza wieży: "Gotów".
Spieprzaj dziadu w bory, w knieje,
nie każ dłużej nam się wstydzić!
Cały świat się z ciebie śmieje.
Pilot pas przed sobą widzi...
Jaką nową gafę walnie
ten kurdupel, dureń, pijak?
Znów zachowa się koszmarnie!
Tutka się do lotu wzbija...
Furda względy bezpieczeństwa!
To prywatna jest wyprawa -
po co pcha się do Smoleńska?
Już daleko jest Warszawa...
Nic nie grozi kaczorowi,
ślepy snajper nie wystrzeli,
przecież lecą z nim wojskowi.
Tutka płynie w chmurach bieli...
Taki prezio, jak wizyta -
cios w stosunki europejskie.
Po co leci, jak się pytam?!
Tutka krąży nad Smoleńskiem...
Nie ma lotnisk zapasowych,
zabezpieczeń. Mowa krótka:
musi wracać, problem z głowy.
Nad Smoleńskiem krąży tutka...
Cham, kartofel, pijak, durak!
Pilot, wieża, jar, lotnisko...
Buc, kurdupel, błazen, burak!
"Odchodź!", drzewo, mgła, za nisko...
.......................................................
.......................................................
.......................................................
.......................................................
To prezydent był Warszawy,
czemu cała Polska płacze?
Co tam! Nic to! Nie ma sprawy,
wnet zaśpiewa nam inaczej.
Mamy na to patent stary:
córkę błotem się obrzuci,
potem wykpi się ofiary,
winę na kaczory zrzuci!
Tam oszczerstwo, fałsz, zgnilizna -
słowa prawdy ni na ćwierć.
Tutaj prawość, Bóg, ojczyzna,
Tutaj Polska, prawda... śmierć...
Sprawa z wami jak świat ten stara
i jak często on - obrzydliwa.
Zbudziliście w ludziach janczara,
nie próbujcie tego ukrywać.
Niesiołowskie, Palikoty,
przez was Polska się w pół dzieli.
Bartoszewskie, Kuce, młoty -
chcecie wojny? Będziecie ją mieli!
N A G Ó R Ę
Ja nie chcę być Polakiem
Polska to wstyd, żenada,
to obciach jednym słowem.
Polacy - durniów gromada,
mohery niepostępowe,
co nadal wierzą w przesądy,
bełkoczą o cnotach i Bogach.
Ich niepoprawne poglądy
drażnią jak krzyże przy drogach.
Nie chcę być dłużej Polakiem!
Tu chamstwo, bród i samogon,
idee byle jakie,
ciemnota i zabobon.
Polacy słuchają kleru,
tańczą jak kuria chciała.
Ohydna banda moherów!
Kpi z nas Europa cała...
Czy widział to ktoś na świecie,
by stu oszołomów z prawicy,
miast siedzieć w swoim powiecie,
zrobiło burdel w stolicy?
Pod prezydenta pałacem
klepali modły, a potem -
dla prowokacji raczej -
śpiewali pełną "Rotę"?
A! Jeszcze radio mają!
Tak, tak, niestety... Nie wiecie?
I ciągle nie wymierają.
To jest bezczelność przecież!
Zamiast uwielbić Adama -
co z konstytucji wynika -
oni słuchają chama,
jakiegoś grzybka... rydzyka!
Dziwne pieśni śpiewają,
"Warszawiankę" i "Rotę",
i z oślim uporem trwają,
zamiast zdechnąć pod płotem.
To są katopałkarze! -
każdy dzierży gazrurkę
i bije nas po twarzy
"Dąbrowskiego Mazurkiem".
Zbudzili bestię straszną:
gdzie stąpnie - słychać grzmoty,
gdzie spojrzy - słońca gasną,
a zwie się - patriotyzm.
Na niej Kaczor Krwawy
kraj wszerz i wzdłuż przemierza,
w krąg toczy wzrok plugawy
na podobieństwo zwierza!
Ni chwili już tego nie zniosę,
nie będę Polakiem dłużej!
Tego, co rządzi losem,
poproszę: "Zrób mnie Francuzem...
lub Niemcem czy Austriakiem,
Hiszpanem, a nawet Grekiem.
Bylebym nie był Polakiem -
nie muszę być i człowiekiem".
To chyba wszystko, papieros w ręku drga...
A, jeszcze podpis - Józio Kowalski, I a
N A G Ó R Ę
Grób prezydenta Kaczyńskiego
Przesiąkła pleśnią niewielka krypta,
jarmarczny sztandar błyska tombakiem,
w świetle wirują liczne kurzu szczypty,
uschnięte kwiaty - dla niepoznaki.
Czy to tak trudno - świeżą wiązankę
biało-czerwonych goździków złożyć?
A może groźne? Bo którymś rankiem
wiatr może zawiać i sztandar ożyć?
Mądrze myślicie - Kremla lokaje,
berlińskich bruków wierni szlifierze -
bo sztandar ten codziennie wstaje
i cichy pokłon składa w ofierze.
N A G Ó R Ę
Krajobraz po klęsce
na melodię "Krajobrazu po uczcie" Jacka Kaczmarskiego
Nie ogryźli kości
Nie dopili wina
Resztek jedzenia szuka pies pod stołem...
Nie dopili whisky, na łososiu pety,
ziarenka kawioru skrzypią pod stopami.
Wszak żałoba nie jest przeszkodą dla fety,
przeto towarzystwo bawi się z dziwkami.
Ta na rurze tańczy, tamta robi laskę,
tu i ówdzie parka dziko kopuluje.
Na stole gospodarz pieprzy dziwkę z wrzaskiem,
ona jęczy, krzyczy, chociaż nic nie czuje.
A w stolicy tłumy pod pałacem
i sam premier smutną pokazuje twarz.
Ochoczo objął honorową straż,
Lecz w głębi duszy aż z radości skacze.
Nie przestali ranić ni na jedną chwilę,
nie zdobyli się nawet na wstydu minutę -
Wciąż drukują listy, pamflety, paszkwile,
utwardzają serca, co już w stal zakute.
Pędzą do redakcji, studia, komputera,
by kłamać, mącić, szydzić, jątrzyć, judzić,
by głos nienawiści ludziom mózg wyżerał
i głos sumienia nie mógł się obudzić.
A w stolicy zjazd ambasadorów,
i jest z samej Rosji honorowy gość,
lecz nie ma Rejtana, żeby krzyknąć: "Dość!"
Dosyć tych hołdów, ukłonów, honorów!
Jeszcze nie porwali tego sukna w strzępy -
chociaż chora Matka ciągle jeszcze żyje,
lekarze już dzisiaj przywołują sępy,
przyjmując srebrniki, gną tchórzliwe szyje.
Uciekną daleko, jak najdalej z kraju,
rzucą stanowiska objęte w złej wierze,
na plażach gorących w podatkowym raju
będą z swej ojczyzny rechotali szczerze.
A w stolicy wojna, kanonada,
rząd wydał rozkaz, premier hasło dał -
gdy obywatele wpadną w boju szał,
nie zobaczą nigdy, że wokoło zdrada.
Grilla nie skończyli,
whisky nie dopili,
Uciekli daleko, jak najdalej z kraju...
N A G Ó R Ę
Sk...syny!
Kobiety, mężczyźni, chłopcy i dziewczęta,
coście swym rechotem struli Polskę całą,
wasze słowa-kule będziemy pamiętać,
nie damy zapomnieć, co przez was się stało.
Nie zaznacie spokoju ni dnia, ni godziny,
bo wszyscyście winni - łotry, sk...syny!
Politycy obmowy, nienawiści szczwacze,
bywalcy nagonki, mistrzowie obławy,
co znacie jedynie szacunek inaczej,
podłe macie myśli i język plugawy.
Nie zwiodą nas wasze niewiniątek miny -
wiemy, żeście winni - łotry, sk...syny!
Pijany wesołku z Biłgoraja rodem,
samotnych do Brukseli wypraw miłośniku,
żyrandolu z wąsem, któryś głosił zgodę,
bufetowo i ty, mistrzu elektryków -
spisane są wasze obelgi i czyny,
i to, żeście winni - wszyscy, sk...syny!
Gwiazdy internetu - półświatku wesoły,
rozsyłacze spamu, co wart tylko chlewa,
blogerki z Krakowa, islamu anioły
nie martwcie się niczym - o was też zaśpiewam.
Gadajcie zdrowo: "My czyści, bez winy".
Brudne macie dusze - łotry, sk...syny!
Przepełnieni pychą, gdy świat na was patrzy,
ślepi na człowieka i na prawdę głusi,
gdy gaśnie reflektor i kończy teatrzyk
wpadacie w snu otchłań, gdzie zmora was dusi
i gdzie z krzykiem swoje wyznajecie winy:
"Tak! Jesteśmy świnie, łotry, sk...syny!".
My także - milczący, wychowani dobrze,
grzeczni, kulturalni, rozważni, cierpliwi,
rozgrzeszeniem wokół szafujący szczodrze,
tchórzliwe mądrale, herosi leniwi -
przyznajmy, że mamy rozliczne przyczyny
uderzyć się w piersi, tchórze, sk...syny!
N A G Ó R Ę
Biada wam, siewcy burzy!
Biada nam, tchórze, żeśmy w czas pogardy
wzniosłym milczeniem sznurowali wargi,
że gdy się plenił wciąż fałsz i obmowa,
myśmy myśleli: "To są tylko słowa".
Kiedy pismaków ujadała sfora,
myśmy biadali: "O mores! Tempora!".
A trza im było między oczy splunąć,
potem dopiero odwracać się z dumą.
Kiedy się burek słowem swym upijał,
trzeba nań było wziąć tęgiego kija -
i patrzeć, ile będzie zgrywać zucha
Januszek Pijak, Stefek Burczymucha.
Biada nam, głupcy, że w czas polowania
myśmy mówili: "Sumienie nam wzbrania",
żeśmy sumieniem chcieli się kierować,
miast bluznąć fałszem i w krzaki się schować;
żeśmy wierzyli w Prawdę, Honor, Cnotę -
dzień w dzień bez przerwy obrzucani błotem.
Że gdy zza węgła wiodły kanonadę
łotry i szuje przepełnione jadem,
kiedy dostawał każdy drań przechera
za swoje bluzgi miano bohatera,
myśmy milczeli, krzyczeli za mało,
by się nie stało to, co się stało...
Lecz to już koniec, nie będzie tak dłużej,
każdy dostanie - to, na co zasłuży:
za draństwo, oszustwo, łajdactwo i kpiny
spłacimy równo wszystkie wasze winy.
Biada wam łotry, coście wiatr zasiali!
Słyszycie? Burza nadciąga z oddali...
N A G Ó R Ę
Żale nad ciężką dolą panapremiera
i jego psa podwórzowego
(chodzi rzecz jasna o panapremiera
Wysp Hula-Gula - żeby se nikt nie pomyślał!)
na melodię "Graj, Cyganie, graj" Andrzeja Rosiewicza
Ciężka jest dola brytana, amstaffa czy bulteriera...
Tak się pieśń moja zaczyna, pieśń dla panapremiera.
Gazeta z troską donosi, a kur na płocie pieje,
że nasz zmęczony panpremier to wręcz ze smutku łysieje.
Gryź go, Burek, gryź,
Z ciebie superbryś,
Szczekaniem twoim wielka radość w sercu wzbiera.
Bierz Kaczora, bierz,
Rozdepcz go jak wesz!
Niełatwe jest życie premiera.
Brytan posłusznie gryzie, ujada i ciągle szczeka,
ale to jeszcze za mało, panpremier potem ocieka.
Wierna psina jazgocze, jakby ze trzy miała gęby,
ale panpremier wciąż cierpi, próchnica niszczy mu zęby.
Daremnie Burek się łasi, daremnie wyje i warczy,
panpremier w swym gabinecie wciąż stęka, pluje i charczy.
Koszmary, zmory, wampiry żyć premierowi nie dają,
piłka kopana nie cieszy, cojones zanikają!
A mogło być już tak pięknie, kraj mógł zakwitnąć zielony,
reformy panapremiera radować mężów i żony.
Dobrobyt by zapanował, szczęśliwy byłby lud cały,
Gdybyż, ach gdybyż, ach gdybyż... Oba Kaczory leciały...
Żal mi biednego premiera i jego pieska na smyczy,
bo nie ma bladego pojęcia, że zamiast ujadać - kwiczy.
Wy wiecie, o co mi chodzi, dlaczego dziś ich żałuję...
A dobrze im tak: oszczercy, partacze, szuje!
Gryź go, Burek, gryź...
Z ciebie superbryś,
Szczekaniem twoim wielka radość w sercu wzbiera.
Bierz Kaczora, bierz,
Rozdepcz go jak wesz!
Niełatwe jest życie... gangstera.
N A G Ó R Ę
Po co nam krzyż smoleński?
Weźcie ten krzyż i zadumę.
Oddam je bez westchnienia,
byle prezydent nie umarł,
a premier z wstydu skamieniał.
N A G Ó R Ę
Kristallnacht
Młodzieńczy śpiew radosną nutą brzmi,
karnawał, śmiech, zabawa na 102,
to idzie młodość - z nią pogodne dni.
...a tam pod Krzyżem modlitwa cicha trwa...
Kto nie skacze
ten za krzyżem,
hop, hop, hop!
Tak się bawi,
tak się bawi
Warszawa!
Śpiew nas uniesie, skrzydła da nam śpiew,
zmusimy noc, by szybciej nadszedł brzask,
i bruk już dudni na młodości zew.
...a tam pod Krzyżem słaby zniczy blask...
Kto nie skacze,
tego w mordę,
trach, trach, trach!
Tak się bawi,
tak się bawi
Europa!
To stare próchno trzeba zabrać stąd,
przecież to w całej Europie wstyd.
Do krypt! Do kruchty! Spalić! Rzucić w kąt!
...bo na tym Krzyżu wisi jeden Żyd...
Kto nie skacze...
Ktoś nie skacze?!
Raus, raus, raus!
Kto się bawi?
Kto nie bawi?
Żyd, żyd, żyd!
Cisza hołoto! Czarne wrony precz!
I ty wesołku stul plugawy dziób!
Tu rośnie Polska Postępowa Rzecz.
...a tam na Krzyżu wisi nagi trup!
Sieg heil, sieg heil!
Na żydów sraj!
Nóż w rękę daj!
Sieg heil! Heil! Heil!
10. 08. 2010 - po "pokojowej demonstracji"
przeciwników krzyża smoleńskiego
N A G Ó R Ę
Złodziejom smoleńskiego krzyża
Nie pierwszy to krzyż zabrany o świcie,
nie pierwsi także z was wrogowie Krzyża.
Do własnej klęski niczym ćmy pędzicie,
a krzyż wciąż rośnie i ku wam się zbliża.
N A G Ó R Ę
Czego nie było, co zostało...
Po raporcie Millera i krakowskiej ekspertyzie
Nie było czterech podejść, nie było nacisków,
słów o debeściakach – pilot nie lądował.
Została sterta gazet, w radiu szumy, piski –
kłamstwo, oszustwo, zdrada, fałsz, obmowa…
Nie było podczas sekcji Polaków lekarzy,
nie przesiano ni grama katyńskiego piasku,
umówiono na gębę: "Będzie, co się zdarzy".
Były wieńce i smutek – w reflektorów blasku.
Zabrakło żarówek, radar zastrajkował,
na wieży kontrolnej burdel niczym w bursie.
Wieczna mgła pod Smoleńskiem i wciąż słychać słowa:
"TU-154 na ścieżce, na kursie".
Nie było lidera, nikt nie chronił wizyty,
zabrakło prognozy, zapasowej drogi,
obniżono rangę prezydenckiej świty.
Wrak został i jeszcze – 96 mogił.
Generała Błasika ni śladu w kokpicie,
załoga znała pomiar wysokości.
Opluto zmarłych, zatruto wdów życie –
bez serca, bez żalu, bez czci, bez litości.
Przebrała się miara smoleńskiego łgarstwa,
medialni krętacze, polityczne dranie.
Kłamstwo wciąż odłazi - za warstwą warstwa,
każdy z was za swoje zapłatę dostanie.
N A G Ó R Ę
De profundis
Wszystkim polskim patriotom w II rocznicę Tragedii Smoleńskiej
O Matko-Polko! Jeśli dziecko swoje
chcesz ciągle jeszcze czynić patriotą,
nie ucz go ruszać z pieśnią w srogie boje
ni wprost na wroga nacierać z ochotą.
Nie ucz godności, nie praw o honorze,
pluń na uczciwość – bujdy dla ciemnoty!
Niech i moralność między bajki złoży,
a ogniem wypal wszystkie jego cnoty.
Ucz je pogardy, co dodaje mocy,
by na otwartość kłamstwem odpowiadać,
by trybunałom śmiać się prosto w oczy –
tarzać się w grzechu i o cnocie gadać.
Niech jak wąż kąsa wszystkich swoich wrogów,
niech jak lis kręci, jak małpa tańcuje,
i niech się kłania wszystkim ciemnym bogom,
a na uczciwych fałsz i podłość szczuje.
Lecz Ty nie możesz! Nie będziesz umiała
stworzyć kaleki, potwora urodzić.
Więc nas już nie ma. Wokół nas mgła biała
i Charon woła już do swojej łodzi.
Wpierw wsiadanego! Pójdziem w bój ostatni!
Z tym, co dokoła, trzeba wreszcie skończyć.
Niech drży polactwo, gdy ujdziemy z matni...
...by się z tamtymi pod Smoleńskiem złączyć.
N A G Ó R Ę
Apostrofa do zdrady
O polska zdrado! Tak nam dobrze znana!
Stałaś przy Polsce już u jej zarania.
Wzywałaś pomoc niemieckich cesarzy,
uznałaś Szweda, gdy się Potop zdarzył,
dłoń całowałaś moskiewskiego cara,
zresztą od każdego chętnie złoto brałaś.
Wciąż taka sama! Nic się nie zmieniłaś.
Wciąż liczysz złoto, wciąż klękasz przed siłą.
Lecz nie do końca, zmieniły się czasy –
dziś chcesz nie złota, a wyłącznie kasy.
Dawniej kąsałaś wciąż podobna wilkom,
jak wściekły kundel dziś ujadasz tylko.
Władysław, Zbigniew cesarza wzywali,
Radziwiłł króla szwedzkiego pochwalił,
nawet przeklęci zdrajcy z Targowicy
szukali wsparcia u samej carycy.
Pakt spisywali z diabłem, lecz mocarzem,
władcą i królem, carem i cesarzem.
Cesarz brzmi dumnie, a jakieś tam Schulze?
W historycznej roli? Chyba tylko rólce.
Oniemiał Kmicic, gdy zdradził Radziwiłł,
Schetyna – Petru kogóż mogą zdziwić?
Współczesna zdrado! Żałosna, niewielka,
kto cię dziś wesprze? Bruksela? Brukselka.
N A G Ó R Ę
Gęby za lud krzyczące
Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,
I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi lud pozapomina.
Odejdą w niesławie medialni krzykacze,
którzy głoszą prawdę, lecz zawsze – inaczej.
Fałszywi lekarze, demokracji stróże,
"legendy" podziemia nie przetrwają dłużej.
Bo kłamstwo, pogarda, oszustwo i blaga,
chociaż o tym nie wie, samo się domaga,
wręcz się samo prosi, za swe własne winy,
by zapamiętano i słowa, i czyny.
Lud nasz nierychliwy, powolny, siermiężny,
lecz gdy się obudzi, to zawsze zwycięży.
My jak wół jesteśmy – powolni, ciężkawi,
lecz gdy się zeźlimy, któż nam opór stawi?
My już nie rycerze spod kresowych stanic,
husarzy wyklętych przyzywamy na nic,
bękarty skarlałe, cisi, głusi niemi,
lecz to my jesteśmy solą naszej ziemi.
My z tej ziemi jak dąb wzrastamy powoli
i żadne oszustwo nie śmie nas zniewolić!
Wy jak ognik błędny wśród borów dębowych –
i tyle przetrwają wasze gniewne mowy.
Pożar w końcu przejdzie, spali chwast, krzewinę
i na zawsze zatrze małych zdrajców imię.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
N A G Ó R Ę
Lokomotywa
Pełznie przez Polskę lokomotywa,
tak umęczona, że ledwo żywa –
aż pot z niej spływa.
Człapie i sapie, iskier nie ciska,
ledwo się żarzy żar z paleniska:
Buch – ruszaj w drogę!
Uch – już nie mogę!
Puff – wpadam w trwogę!
Uff – zmień załogę!
Choć ledwo sapie, choć ledwo zipie,
to palacz wcale węgla nie sypie.
Wagony do niej podoczepiali
Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali.
Udecja jedzie w pierwszym wagonie
i już się ubek przykleił do niej.
W drugim wagonie – donosiciele,
A razem z nimi heros na czele.
W trzecim wagonie tłoczy się ZOMO.
Spałuje czwarty? Cóż – nie wiadomo,
bo w czwartym burdel na kółkach pędzi,
a tłok tam taki, że nikt nie wejdzie.
W szóstym zaś jadą sami tajniacy,
W siódmym spasione biurwy po pracy,
W ósmym polityk, działacz i klecha,
W dziewiątym stoi krzyż z puszek "Lecha"
i celebryci wśród żurnalistów.
Dalej zaś Polska – w koszmarnym ścisku:
starcy, kobiety, dzieci, ojcowie,
lekarz i górnik, belfer, stoczniowiec,
uczciwy prawnik, szczery dziennikarz,
Polak, któremu padła fabryka,
rolnik, sprzątaczka, dziwki, dziewice
i mnóstwo innych, których nie zliczę.
Wrzask, ścisk, głód, ból, smród – w takim wagonie –
i to bez przerwy, po świata koniec.
Lecz choćby przyszło ubeków tysiąc,
wszystkich nie wezmą – mogę to przysiąc.
Niechaj się każdy spina, natęża,
a nie poradzą – taki to ciężar!
Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – w tłok!
A tu – szok!
Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
zwolniła
maszyna
na szynach
ospale.
– A czemu? A czemu? A czemu to tak?
Dlaczego hamuje? To bardzo zły znak!
– Gdzie leży przyczyna? Ten pociąg to wrak,
prowadzi go wariat i skończył się trakt.
– Palaczu, syp węgiel i rusz tak czy siak!
– Lecz właśnie się skończył! Lecz węgla już brak…
Choć palacz posłuszny na rozkaz się zrywa,
nie słucha rozkazów LO KO MO TY WA.
Szarpnęła wagony i koło za kołem
hamować zaczęła z ogromnym mozołem.
I szarpie, i ciągnie, i tłucze, i wali,
aż wszyscy na się poupadali:
Bolek na Lecha,
a Lech na Znaka,
Znak na Wojciecha,
ten na Kiszczaka.
Bul na Adama,
Adam na schody;
pod nimi dama,
co lubi lody.
Janusz Stefana
tuli łeb świński;
na samym dole
sędzia …ysiński.
Jeden na drugim
wije się, kłębi,
aż wrzask najgłębszych
dosięga głębin.
Ciała skłębione –
Meduza, smok
wiją się w nicość.
Już skrył je mrok…
Więc gdy kocioł w niebo strzelił
w dymie, huku i kipieli,
ani się nie obejrzeli –
ani zdążył pisnąć kapuś,
premier skryć się wśród tajniaków,
ubek krzyknąć: "Moje teczki!",
Bolek wspomnieć cios zdradziecki,
Janusz kasę, Wojciech grudzień,
Adam kłamstwa tkane w trudzie –
nawet okiem nie mrugnęli,
kiedy wszystkich diabli wzięli!
Wszystkich wszyscy diabli wzięli…
Wszystkich – wzięli…
N A G Ó R Ę
Moje, nasze życie...
To moje życie, gdzieś puszczone z dymem,
z kurzem pożogi; z Michnikiem, Kuroniem,
z Wałęsą, Tuskiem, innym skurwysynem.
Z tym czy innym draniem – życie przewalone.
Przegrałem je z wami mędrcy odpustowi,
przegrałem je z wami – i to wina wasza,
Przegrałem je z wami – możecie się głowić,
lekką ręką odsyłać choćby do Kajfasza.
Miała powstać Polska czysta choć uboga,
tak piękna, by z grobów powstali herosi,
uczciwa i prawa, niczym matka droga,
a wyrosła macocha – pasierbów nie znosi.
Polska to macocha wzgardą przepełniona
dla pasierbów, którym coś się nie udało;
nie matka, w której przyjazne ramiona
dziecko z PGR-u może uciec śmiało.
Spisaliście tysiące na zagładę, dranie!
Ty – zdrajco Wałęso! Ty – zdrajco Michniku!
Geremki zdrajcy, naiwne Kuronie
sprzedaliście Polskę. I już, i po krzyku.
Sprzedaliście ludzi, którzy wam ufali,
POLSKĘ wschodnią, zachodnią, z południa, północy
sprzedaliście żywych! żeby się ocalić;
sprzedaliście martwych! by zyskać pół nocy.
Jedno tylko cieszy – nic was nie zratuje.
Wy jeszcze nie wiecie, że to koniec marzeń.
Nikt z was nawet tego w koszmarach nie czuje,
że wam też szykują palikocmentarze.
Umrzecie razem z nami, potrzebni nikomu,
krzycząc Panu Bogu: "My dobrzy, my czyści!".
Lecz Bóg nie wysłucha, nie powie: "Do domu",
bo na waszych plecach wyrośli faszyści.
To tylko wasza wina. Jedyna zasługa,
żeście palikotów sobie wychowali.
Nie jestem mściwy, ale wieczność długa
nic z waszych losów i słów nie ocali.
N A G Ó R Ę
Orzeł i ścierwojad
Raz młodego orła stado wron opadło.
A kiedy obronę prowadził zajadłą,
podstępny niedźwiedź na myśl wpadł obrzydłą –
zaszedł orła z tyłu i złamał mu skrzydło.
Skrył sie ranny orzeł wśród obłoków bieli,
a niedźwiedź z wronami łupem się podzielił.
Ale żeby orła nikt już nie pamiętał,
uradzili wspólnie zabić też orlęta.
Wrony, jak to wrony – głupie i okrutne –
mordowały jawnie w swojej sile butne,
cwany niedźwiedź wszystko tak sprytnie urządził,
by za jego zbrodnie świat wrony osądził.
Wrócił stary orzeł w swe rodzinne strony,
lecz słaby, samotny, z skrzydłem przetrąconym.
Darmo szukał i pytał... świat nie chciał pamiętać.
Cóż lwa obchodziły czyjeś tam orlęta?
Czy jakiegoś koguta orli los poruszy?
A orzeł zamorski tylko skrzydłem wzruszył:
"Żal mi cię, bracie, ale musisz wiedzieć,
że nawet dla ciebie nie zadrę z niedźwiedziem".
A kiedy nad orłem świat nieszczerze biadał,
niedźwiedź namiestnikiem zrobił ścierwojada,
żeby do ostatka zatruć orle plemię,
by orzeł już nigdy nie wrócił na ziemię.
Gorliwy ścierwojad truł wszystko jak leci –
morza, lasy, góry; dorosłe i dzieci.
Po rozum do głowy poszły więc zwierzęta:
"Wszystkie nas wytruje, nim się opamięta!"
I wygnały zdrajcę, orzeł wrócił w chwale,
nikt już nie pamiętał ścierwojada wcale,
a ten truć nie przestał i – jak to pasożyt –
na tysiącach zwierząt swoje jaja złożył.
Kiedy orły tryumf hucznie świętowały,
u ich skrzydeł rosły ścierwojady małe,
niejeden się orzeł zmienił w ścierwojada...
...i znów krajem całym plemię zdrajców włada.
Tymczasem zaś niedźwiedź, co już ledwo zipał,
dawne siły odzyskał i o sługi spytał.
A że mu za jedno, z jakim gadem gada
młodego zaprosił do się ścierwojada.
"Ale wiesz co, młody? Orzeł mi się wprasza.
Mnie to nie obchodzi, to jest sprawa wasza...
Orzeł zgarnie chwałę, oklaski, no... Wszystko...
Więc trzymajcie z dala to durne ptaszysko!"
Że wierne z nich sługi, ścierwojady słyną –
orzeł sam poleciał. I samotnie zginął.
Jeszcze trup nie ostygł, a już nowa zdrada –
ścierwnik niedźwiedziowi śledztwo w łapy składa!
Potem się w objęcia rzucili nieszczere.
Głupi ścierwnik myślał, że misio przechera
będzie się z nim liczył, jego zdanie cenił.
Raz jeden "Nie" bąknął, a miś się odmienił –
najpierw druha zgwałcił, potem w twarz mu splunął
i dorzucił: "Ścierwo, nie unoś sie dumą,
będę ciebie dymał, jak będę chciał długo,
bo ja jestem panem, a ty moim sługą".
Ścierwnik łapę cmoknął, za gwałt podziękował,
a u siebie w domu ozwał się w te słowa:
"Ja do kłótni z misiem ręki nie przyłożę.
Zgwałci ze sto razy, lecz... Zapłaci może?"
Morał z tej bajeczki każdy zgadł przed czasem:
Tam, gdzie mamy serca, ścierwojad ma kasę.
N A G Ó R Ę
Panegiryk ku czci KOD-u
Tra-ta-ta ta! Tra-ta-ta-ta!
Słyszysz? Trąba. Na trwogę gra!
Jedna. I druga. I już sto.
Trąbią? By z kraju wygnać zło.
Ding-don! Ding-don!
Dołączył dzwon.
Dzwonią. I dzwonią. Wciąż. I wciąż.
Idą. Kobieta. Dziecko. Mąż.
Idą. Krzyczą. Ludzi mrowie.
Mnóstwo haseł. Jedno w głowie.
Ding-don! Ding-don!
Paszoł ty won!!!!
Co nam wybory i demokracja,
W Polsce jest tylko jedna racja…
Paszoł ty won! Moher! Kaczor!
Faszysta! Komuch! Hitler! Maczo!
Poszli wy won! Katole precz!
Nasza jest Pospolita Rzecz!
Ding-don! Ding-don!
Pisiory won!
Pan i sztandar. Pan zdziwiony.
Sztandar? Biały i czerwony???
Pani. Śpiew. Chce kolędy.
Pieśń roboli gra przez zęby.
La-la! Li-li!
Dziś wszystkim my!
Przekaziory. TVN-y.
Zapał. Zapał. Zapał szczery.
Lisy. Michniki. Wyższe sfery.
Zapał. Zapał. Zapał szczery.
Tru-tu-tu-tu!
Majdan dziś tu!
Idzie Arab. Arab to brat.
Pisior cię gnębił tyle lat.
Chodźże z nami. Wspólny tan.
Tyś nam bliski. Nie jesteś sam.
Naraz… Bum-bam!
……………………………………
Ale i to nas nie odstrasza,
Kaczor utonie – dobra nasza…
Arabska bomba to nie pech,
Byleby tylko Kaczor zdechł…
N A G Ó R Ę
Nowy Salon warszawski
Umyśliłem opisać polski salon nowy.
Już mi brzmiały w duszy michnikowe mowy,
lecz słowa bez riposty padły w wielką ciszę…
Zrozumiałem – tej sceny nikt dziś nie napisze.
Chciałem iść tropem wieszcza, ale się nie uda,
bo to nie żaden salon, a zwykła tancbuda,
gdzie wciąż tę samą nutę gra pijany grajek,
a kto mu prawdę powie, majchrem w brzuch dostaje.
Żadnej dystynkcji w myśli, w gębie pełno krzepy,
łańcuchy tautologii, pojęcia jak cepy,
a ich bluzgi knajackie każdy zapamięta:
"Zamach niczym wizyta", "cham jest z prezydenta"...
Nowy salon warszawski jak smuga na niebie
sam ze sobą rozmawia o sobie, dla siebie.
Nowy salon warszawski innych słów się boi,
więc parkiety szlifują tylko sami swoi.
Cichowskich bym odszukał i w Litwie, w Koronie,
tylko kto ich historię opowie w salonie?
I któżby się ośmielił zapytać w rozmowie:
"Czemuż to o tem pisać nie chcecie, panowie?"
Nowy salon warszawski chętnie wita łotra,
lecz nigdy tam nie znajdziesz Wysockiego Piotra.
A jakaż to będzie z salonem rozprawa,
jeśli nikt nie powie: "Nasz naród jak lawa"?
Więc nic z tego nie będzie, nici z Mickiewicza,
niech kto innych łotrostwa salonu rozlicza,
bo też – Bogiem a prawdą – nie na wieszcza pora.
Chyba czas wreszcie dojrzał dla prokuratora?
N A G Ó R Ę
Bóg wam zapłać, koledzy za miłość do kraju
Strażnicy cnoty narodowej,
coście się sami wyznaczyli
i wciąż węszycie zdrady nowe,
skreślacie innych w ciągu chwili,
bo nie śpiewają w waszej trupie…
Szczwacze, warchoły – mam was w dupie.
Bohaterowie jednej akcji,
chojracy w tłumie albo w sieci,
dzierżawcy prawdy, całej racji,
a innym niechaj kat zaświeci,
gdy nie chcą z wami klaskać w kupie…
Sędziowie dumni – mam was w dupie.
Pomyślałby kto, że już dnieje,
wieniec triumfu zdobi szyje.
…a to zwyczajne polskie dzieje –
już dzielą skórę, choć miś żyje,
i już się kłócą, jak go upiec…
Myśliwi szybcy – mam was w dupie.
A ty Donaldzie Złotousty,
po kiego diabła zęby szczerzysz?
Sądzisz, że odmienimy gusty,
że w twe szalbierstwa ktoś uwierzy?
Może my durnie jak but głupie,
lecz i tak ciebie mamy w dupie.
Łatwo powiedzieć, zrobić trudniej,
i nie dlatego, że d… mała.
Fajnie się żyje w wierze złudnej,
że można w nosie mieć świat cały,
lecz rani warchoł, łotr, oszczerca
największą świętość w naszych sercach…
Stanąć i odejść? Iść sobie? Gdzie???
Jak JEJ powiedzieć – mam Cię w d…
N A G Ó R Ę
Zbyszko Dulski 3 sierpnia 1914
1.
Pan Zbyszko Dulski z żoną Milusią
na letni spacer właśnie wyrusza.
– Chodźmy się Zbyszku rozweselić.
– No to spacerkiem do "Bagateli".
– Idziemy Wolską czy też Krupniczą?
– A może Żabią do Mickiewicza?
Taki spór toczą ciut żartobliwie,
lecz kroczą dumnie oraz nobliwie.
Nie trwożą duszy najlżejsze lęki –
czym się tu smucić, gdy dzień tak piękny?
Mila rozmowę zagaja z wolna:
– Jak myślisz, Zbyszku, będzie ta wojna?
– Przecież pan radca wczoraj tłumaczył:
te demonstracje niewiele znaczą.
Austria się nadmie, Rosja się włączy,
Serbia spasuje – na tym się skończy.
– Prawda! Pan rajca jeszcze dowodził,
że się na wojnę biznes nie zgodzi,
bo... koncentracja... eee... kapitału...
I tak gaworząc, doszli pomału.
Już Oleandry, tam teatr czeka.
Ale ulicą tłumy jak rzeka.
– My do teatru!
– Zapchana cała...
– Teatru? Panie! Teatr nie działa.
– Teraz tam będą kwatery dla wojska.
Teraz tam, panie, narodzi się Polska.
2.
– Patrz, Zbyszku, przecież to jeszcze dzieci!
Kto ich do wojska zabrać polecił?
Któż to odłączył od matek synów
I kazał chwytać się karabinu?
– To zapaleńcy, same smarkacze.
Lecz wkrótce będą śpiewać inaczej.
Tylko się zaczną strzały i rany,
każdy w te pędy wróci do mamy.
– Śmieszne mundury. Dlaczego szare?
– Polskę wyzwolą... Oni? Dasz wiarę?
– Lecz może, gdyby wielu ich zebrać...
– To i co z tego? Polska to żebrak!
Kto się z żebrakiem na świecie liczy?
Wrócą ci chłopcy do domów z niczym,
bo wielkiej wojny nigdy nie będzie –
rozsądni ludzie mówią tak wszędzie.
Trzeba się cieszyć nam autonomią,
a nie uganiać wszędzie za wojną.
Ten, kto dopuścił do tego szału...
Oj, on nie wyjdzie już z kryminału.
To ten z wąsami. On Polaków dzieli.
...Chodźmy, Milusiu. Teatr diabli wzięli...
N A G Ó R Ę
Turniej rycerski
Król skinął dłonią, zaczęto harce.
Herold ogłosił: "W dzisiejszej walce
z brzemieniem losu
wielu się zmierzy
wielkich herosów -
błędnych rycerzy.
Dzisiaj w uczucia staną tu szranki:
będą sławili piękno wybranki,
będą przedstawiać męki swej duszy.
A ten zwycięży – kto króla wzruszy".
Wpierw kornwalijski przemawia Tristan.
Jawi się widzom Izolda czysta,
magiczne wino -
zrządzenie losu.
Słowa wciąż płyną
i szloch bez głosu:
sąd Boży, ogień, piekło na ziemi.
Wstrzymują oddech widzowie niemi,
i łzy współczucia po twarzach płyną.
…król tylko ziewa z ponurą miną.
Jeden po drugim stają rycerze,
każdy przemawia pięknie i szczerze.
Sławi Don Kichot
swą Dulcyneję -
wśród widzów cicho…
a król się śmieje!
Już żegna Hektor swą Andromachę,
Abelard własnym dławi się strachem.
Dalili zdradę Samson przeklina,
…i wciąż znudzona królewska mina.
Wreszcie ostatni – Rycerz Nieznany.
Brzydki, kulawy, na głowie rany.
Dziwna szkarada:
stoi i milczy,
wciąż nic nie gada,
a wzrok ma wilczy.
Wreszcie przemówił: Panie, panowie.
Przyćmiewa wszystkie świata królowe
cnotą, urodą ta moja Pani,
więc służby swojej nie oddam za nic.
Widzicie rany? Blizn jeszcze więcej.
Za każdą z nich dostałem w podzięce
nowe zadanie
i walkę nową.
Kiedyś przestanie -
dała mi słowo…
Kiedyś zdradliwych gachów przegoni,
zdrajców przestanie karmić z swych dłoni,
kiedyś nagrodzi swego rycerza.
Kiedyś… Bo dzisiaj – to nie zamierza…
Dziś mą wybrankę młodzik pociąga,
smagły, papuśny, pięknie wygląda.
A wygadany!
A wyszczekany!
Taki, co zwodzi
na raz trzy damy.
A moja Pani ślepa i głucha
moich próśb, błagań za nic nie słucha.
Co on opowie – wierzy we wszystko,
a mnie – na śmietnik, na pośmiewisko!
Dinozaur jestem, niemodny, wsteczny
i obciachowy, nieużyteczny.
Ja się nie zmienię,
bom stały w gustach,
więc z Jej imieniem
umrę na ustach.
Śmiejcie się ze mnie! Śmiejcie, pajace!
Lecz wszyscy milczą. A król? Król płacze!
- Jakie jej imię? – naraz zapyta.
- Jeszcze nie zgadłeś? Rzeczpospolita.
N A G Ó R Ę
Smutno mi, Boże...
Smutno mi, Boże! – Ojczyznę nam dałeś
najlepszą z możliwych, byśmy ją cenili.
Byśmy poświęcili dla Niej życie całe
o każdej chwili.
Wszystko nam dałeś, a i więcej może...
Smutno mi, Boże!
Cel nam wskazałeś, pokazałeś drogę,
ścieżkę na szczyty widne o poranku.
Dałeś nadzieję, by każdy rzekł: "Mogę!"
i ruszył naprzód, i szedł bez ustanku.
Lecz że ta wiedza niewiele pomoże –
Smutno mi, Boże...
Idziemy razem, lecz każdy osobno,
zamiast z osobna, ale wszyscy razem.
Gdy wicher wieje i serca nam chłodną,
zimno nam zbliżać do siebie się każe.
Lecz niechaj tylko błysną nowe zorze...
Smutno mi, Boże!
Ten zna najlepszą drogę aż na szczyty,
tamten pożąda palmy męczennika,
trzeciemu w głowie zdobywcy zaszczyty.
A cel wędrówki powoli zanika...
I znów stoimy na polskim ugorze –
Smutno mi, Boże.
Więc pojedynczo, ale wszyscy społem,
idźmy osobno do wspólnego celu;
tanecznym krokiem lub z ciężkim mozołem
idźmy samotnie, ale – bardzo wielu.
Tak krok po kroku spotkamy się może.
To – daj nam, Boże!
Kto fajerwerków pragnie, niech odpala,
a inny niechaj lemingów nawraca,
trzeci niech przeszłość, tradycję ocala,
a czwarty wiarę i godność przywraca.
Każdy z nich serca zbudzi i przeorze
dla Polski, Boże!
Jednością silni, rozumni szałem,
Razem, młodzi przyjaciele!...
N A G Ó R Ę
Rycerz antysmoka
Pewien kraj (dosyć blisko)
gnębi straszne smoczysko.
Rusza w bój śmiałek młody,
żądny sławy, przygody.
Lud mu kłania się nisko.
Wszystkim nadzieja świta:
"Rycerz wygra i kwita!".
Panny chcą go za męża,
błogosławią go księża.
Rumak ruszył z kopyta…
Pędzi nie tracąc chwili.
Choć sierota gdzieś kwili,
rumak gna w susach, skokach,
rycerz musi – na smoka!
Trudno, sierotę zbili…
Widzi – wdowę okrada
banda złego sąsiada.
Miast kobietę ratować
rycerz nie rzekł ni słowa.
Za to – smokowi biada!
Patrzy – zbóje zajadli
wozy kupców napadli.
Minął ich o dwa kroki,
spytał, gdzie żyją smoki.
Trudno, kupcy przepadli…
Książę pogan lud spędza
na publiczną kaźń księdza.
"Gdy go będę ratować,
misji swej nie dochowam".
Rycerz konia popędza…
Dziki Hun z błyskiem stali
hordą do grodu wali.
Rycerz dopadł w trzech skokach…
Stop! Hun ma znak antysmoka!
Jak ten gród pięknie się pali!
Naprzód! Widzi – chałupa.
Chłopek zwisa ze słupa
jeszcze żyw, w drgawkach cały.
"To są smocze kawały!".
Rycerz nie odciął trupa.
Ziemia w biegu stanęła.
Skończył rycerz swe dzieła.
Wreszcie odnalazł smoka –
w swojej duszy głęboko.
…Nicość go pochłonęła…
N A G Ó R Ę
|