TU JEST MÓJ KRAJ
Baśń o dzieciach i Dzieciach
Moją ojczyzną jest Polska Podziemna
Przodkom
Epitafium dla Przemka i Jacka
Chwała moherom!
Wołyńskim sierotom
1 sierpnia
Pokolenie '44
A tam na Łączce…
Chwila triumfu
Sen–śnisień
Nas już nie ma
Boże Narodzenie ’81
10 kwietnia
Smoleńskie Zaduszki
Pozostałym
Smoleński Las
Obrońcom krzyża
Do wyborców PiS-u
Baśń o dzieciach i Dzieciach
W pewnym królestwie zła czarownica wygnała Królową-Matkę i sama objęła rządy. Na początku swego panowania wymordowała te z Dzieci Królowej, które walczyły o powrót Matki. Potem te, które podejrzewała, że chcą walczyć. Później te, które tęskniły za Matką, bo mogłyby pomyśleć o walce. A na końcu wymordowała wszystkie, które nie złożyły jej hołdu i nie wyrzekły się Matki.
Ale niektóre z Dzieci uciekły do sąsiednich krajów, inne poukrywały się po wsiach i miasteczkach, w lasach i w górach, w kościołach, a nawet w wilczych norach. One wychowywały swoje potomstwo na Dzieci. I Dzieci Dzieci. Czarownica wciąż je tropiła i zabijała lub wypędzała z kraju, lub wsadzała do więzień. Ale Dzieci nie ubywało, a wręcz przybywało. Niejedno z dzieci nagle przemieniało się w Dziecko.
Aż w końcu wszystkie podniosły bunt, skorzystawszy z tego, że ojciec czarownicy – diabeł – ma kłopoty w piekle i nie może z niego się wydostać, a czarownica traci moc. Wygnały uzurpatorkę z pałacu, ale nie miały dość siły lub rozumu i nie przepędziły jej do piekła, tylko pozwoliły zostać na ziemi. Uznały, że czarownica nie jest już groźna. Ogłosiły też, że od teraz wszystkie dzieci są Dziećmi. Kto obudził się jako zdrajca, zasypiał obmyty z grzechu. Sądzono, że dzieci będą wdzięczne za to powszechne rozgrzeszenie i z wdzięczności pokochają Matkę. Ale one się bały Matki. Myślały, że jest taka sama jak czarownica i że będzie się mścić. Więc po kryjomu nadal wielbiły czarownicę i błagały, żeby ich broniła. A gdy zażądała, znów złożyły jej pokłon w ciemności, i znów zaczęły jej służyć, jeszcze gorliwiej niż przedtem, bo sądziły, że jeśli czarownica przegra, to Dzieci wrzucą je za karę do piekła.
Niektóre z Dzieci też uważały, że inne chcą się mścić i zabijać dawne dzieci. Więc żeby bronić kraju przed nienawiścią, rozpętały nienawiść do inaczej myślących.
Uważały, że kto potępia czarownicę – chce ją zamordować. Za przemoc i gwałt uznały żądanie, by dzieci przeprosiły Matkę i wyznały swoje winy. Tak bardzo broniły czarownicy, że w końcu zapomniały o Matce i same stały się dziećmi. I blady strach padł na nie, bowiem w głębi duszy rozumiały ogrom swej zdrady. A ponieważ w ich sczerniałych sercach nie było miejsca na litość, ponieważ same okrutnie i krwawo pomściłyby taką zdradę, uwierzyły, że Dzieci myślą tylko o krwawej i okrutnej zemście. Więc żeby się bronić przed zemstą, same zaczęły się mścić.
...a diabeł chichotał z radości, widząc jak coraz bardziej pogrążają się w ciemność. I pewnego dnia uznał, że jego godzina wybiła...
N A G Ó R Ę Moją ojczyzną jest Polska Podziemna
ze Stanisława Balińskiego Moją ojczyzną jest Polska Podziemna,
moim dziedzictwem – ofiara daremna,
moim domostwem nieznane cmentarze,
moim marzeniem… Ja nie mam już marzeń.
Rycerz tchórzliwy, bohater od święta
cóż mogę zrobić, jak tylko pamiętać…
Moja ojczyzna to Polska Podziemna
– mężna, kłótliwa, szlachetna i ciemna –
co ginie dumnie z łopotem sztandarów,
a żyje w krzyku potępieńczych swarów.
Pierwszą się szczycę, a tej drugiej wstydzę,
pierwszą ukochałem, drugiej – nienawidzę?
Moja ojczyzna, która nie istnieje,
ma chlubne karty i wstydliwe dzieje,
bywa ohydna, że tylko zapomnieć,
by zaraz świętą kochać nieprzytomnie.
Do obu biegnie wyznanie dziecinne:
"Nie mam, nie miałem i nie chcę mieć innej".
N A G Ó R Ę Przodkom
Moi przodkowie, sudeckie Szwaby,
jaka was droga do Bochni wiodła?
Co zagrodziło wam szlak do Łaby –
polska gościna tak bardzo szczodra?
Jakaś szlachcianka złamała serce,
dziadku Józefie, rodu praszczurze?
Zostałeś miesiąc, a potem więcej
i już musiałeś zostać na dłużej?
Jak to się stało? Niemal po chwili
serce zabiło wam jak Polakom,
jakbyśmy tutaj od wieków żyli,
jakby stolicą był dla nas Kraków.
I zostaliśmy tu już na wieczność,
szwabskie nazwisko i polska dusza –
straszny dysonans, bolesna sprzeczność
z ojca na syna do walki zmusza.
Dziadku Antoni, robić powstanie
razem z Dembowskim po co ci było,
by zaraz potem iść na spotkanie
z bandami Szeli i ostrą piłą?
Myśmy wszystko zapomnieli;
mego dziadka piłą rżnęli…
Mego ojca gdzieś zadźgali,
krwawiącego przez lód gnali…
Czemuś nie siedział, dziadku Romanie,
w uczniowskiej bursie, jak kazał stryjek,
chociaż wiedziałeś – tego powstania
zwycięstwa nigdy nikt nie dożyje?
Dziadku Antoni, dziadka Romana
nie powstrzymałeś od tego kroku.
Jakże mógł nie iść on do powstania,
któreś szykował od ponad roku?
Dziadku Czesławie, minęła serce
kula spod Valmy, zwykły strzał znikąd.
Mogłeś kurować się długo wielce,
lecz wyruszyłeś na bolszewika.
Potem przeżyłeś klęskę wrześniową,
druty Smoleńska, mury Pawiaka,
szantaż i groźby, dziwne rozmowy:
"Pan jesteś Niemiec, a grasz Polaka".
"Brat siedzi w Auschwitz z całą rodziną,
bo dla nas Polak jest tylko szczurem.
Pomyśl o bracie, co dawno zginął,
kiedy sam jutro staniesz pod murem".
Ojcze, mój ojcze, dzisiaj powstanie!
Idziesz bez broni, ot – polskie losy,
jak boski kamień lecisz na szaniec,
na barykady niczym na stosy.
Podziękowała władza ludowa,
gdy doczekałeś się "wyzwolenia" –
nie będzie karzeł Polski budował,
więc proces, wyrok, i do więzienia.
Ot, polskie losy – zwycięstwa, klęski,
Smoleńsk i Pawiak, wrzesień, Cassino,
dzieciństwo, młodość, cały wiek męski
dla Polski walczyć, żyć w trudzie, ginąć.
Naszą ojczyzną – Polska Podziemna,
walcząca w mroku, samotna, ciemna.
Czy dziś, czy wczoraj, jedno nas łączy:
nurt nieśmiertelny, co w krew się sączy
i każe sercu tak moc natężyć,
że wbrew rozumom musi zwyciężyć.
Przodkowie moi, sudeckie Szkopy!
Dzięki wam, żeście nie szli tym szlakiem,
co wieść przez Niemcy miał do Europy,
bo dzięki temu jestem Polakiem!
N A G Ó R Ę Epitafium dla Przemka i Jacka
Śpiewałeś nam i grałeś nam,
dając do rąk strzały nut,
plecy Ci ranił bat ten sam,
dłoń deptał cenzora but.
Drzewem byłeś, co kruszy mur,
bliskim Ci był śnieżny dziad.
Nas otaczał kłamliwy chór,
Tyś śpiewał przez tyle lat:
Wyrwij murom zęby krat!
Zerwij kajdany, połam bat!
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
Głosiłeś chwałę martwych miast,
a w ogniu stał cały dom,
i chociaż znałeś przyszłość z gwiazd,
wolałeś wciąż wierzyć snom.
Nie ciągnął Cię fałszywy raj,
nie trwożył oprawcy bat,
bo Tyś po prostu kochał kraj
i krzyczał na cały świat:
Wyrwij murom zęby krat!
Zerwij kajdany, połam bat!
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
Byłeś z nami przez tyle lat:
kiedy w Katyniu las milkł,
gdy się wokoło walił świat
i konał zraniony wilk.
A kiedy przyszedł najgorszy czas,
odchodzisz, idąc ku Nim,
bo lepiej iść w smoleński las
niż patrzeć, jak ginie Rzym?
Patrzeć na równy tłumów marsz,
Milczeć wsłuchany w kroków huk,
Gdy mury rosną, rosną, rosną,
Łańcuch kołysze się u nóg...
N A G Ó R Ę Chwała moherom!
Z kanałów, łapanek, z lasu, z Treblinki
z Workuty, z kazachskich pól, spod Monte Cassino
tropieni jak zwierzęta, zaszczuci jak psy
budujący Polskę mimo więzień, UB, Mokotowa
z łaski pańskiej obdarowani prawem do życia
do wiecznego milczenia i zgiętego karku
za każde uniesienie głowy karceni ciosem w kark
straszeni widmem Niemca i tragedii
z uporem budowaliście kraj nie dla siebie
szeptem przekazując prawdy najprostsze:
uczciwość, honor, wiarę
i tę co nie zginęła nieśliście na plecach
zapłacono wam za to milczeniem, pogardą, szyderstwem
wolna Polska miała dla Was wyrok eksmisji
bo płaciliście w nieistniejącej walucie
której nie przyjmował żaden kantor
zabrano wam młodość, zwyczajność, codzienność
wasza radość zawsze była pomimo
wasza nadzieja zawsze była może
istnieliście na kredyt z lichwiarskim procentem
i nawet na moment nie załamaliście rąk
wciąż z nadzieją budujecie przyszłość
również dla tych otępiałych byczków
którzy marzą wyłącznie o stypie po waszym pogrzebie
nie odchodźcie
kiedy odejdziecie – co z nami będzie?
N A G Ó R Ę Wołyńskim sierotom
Mam 7 lat.
Umarł mój świat.
Uciekam w dal…
Tylko mi Ciebie, Mamo!
Tylko mi Ciebie, Tato,
żal…
Wciąż słyszę krzyk,
choć ogień znikł,
bo wicher dmie…
Gdzie się schowałaś, Mamo?
Gdzie się schowałeś, Tato?...
Gdzie?
Przez nocy mrok
widzi mój wzrok
skrwawiony piach…
Jakże bez Ciebie, Mamo;
jakże bez Ciebie, Tato,
strach!
Biegnę co sił,
słyszę jęk pił,
straszny świst kos…
Jaki okrutny, Mamo,
jaki mi przypadł, Tato,
los…
To tylko sny!
Minie dzień zły!
Skończy się szał…
Już się nie będę, Mamo;
już się nie będę, Tato,
bał…
Boże – Twa moc,
niech minie noc,
już mękę skróć…
Jeszcze mi tylko Mamę,
jeszcze mi tylko Tatę…
…zwróć…
N A G Ó R Ę 1 sierpnia
Dla Ciebie, Tato...
Barykadę widzę, cień pada od szańców,
dym drażni nozdrza, wokół ognie krwawe...
Bo oto stoję na grobach powstańców,
widzę, jak giną w płonącej Warszawie.
Zostaną w mej myśli, - i w drodze żywota
Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota:
Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie. AMEN. Za nich i za siebie.
Mówią coś do mnie. Cicho, bądźcie ciszej!
Chcę zrozumieć słowa! Ale – nic nie słyszę...
Same obrazy pozbawione dźwięku,
salwy bez strzału, eksplozje bez huku,
żywe pochodnie palą się bez jęku,
Bez szmeru pędzą żołnierze po bruku.
"Gołębiarz!", wrzeszczę. Nie słychać ni słowa,
pada dowódca – przestrzelona głowa.
Głuchy i niemy podglądacz z przyszłości
cóżbym usłyszał, jakbym pomógł w walce?
Ta młodzież, dzieci rzekłyby bez złości:
"Chłopczyku, odejdź, bo skaleczysz palce.
Nie wiesz, czym jest gniew i nienawiść wściekła,
nie umiesz zabijać, nie wstąpisz do piekła".
Żołnierze smukli. Twarzyczki jasne,
a moce ciemne trą się i gniotą,
lądy się łamią, sypie się złoto
i chyba pancerz ziemi za ciasny...
Twarzyczki jasne! na widnokręgach
armie jak cęgi gną się i kruszą.
O dzielni chłopcy, jakże wam światy
odkupić jedną rozdartą duszą?
Jakież ja mądre powiedziałbym zdanie,
czując płomień wstydu bijący wprost z lic?
Że pamięć, podziw, że ojciec powstaniec?
Mój ojciec – bohater, a ja jestem nic...
Cóż mógłbym rzec, gdy w niebo pieśń leci:
"Przechodniu, powiedz Polsce – my jej dzieci...".
Więc los nasz taki – chodzić na mogiły,
kopce usypać i ognie zapalić,
wiedząc, że chociaż wytężymy siły,
nie potrafimy powstańców ocalić
ani zrozumieć – choćby krótką chwilę.
Dla nas zamknięte polskie Termopile...
Na Termopilach – jaką bym zdał sprawę,
gdyby wtem wyszli chłopcy ze swych mogił,
i pokazawszy mi swe piersi krwawe
wprost zapytali: "Coś dla Polski zrobił?".
Gdyby cień zmarłych nagle mnie otoczył,
co bym powiedział? Jak spojrzał im w oczy?
Gdybym usłyszał: "Zginąłem w kanale",
"Mnie zakatowali zaś na Rakowieckiej",
tą nową Polską jak bym się pochwalił,
co o przyjaźni rzekł polsko-radzieckiej?
Jak mógłbym wyznać, że w wolnym już kraju
kapusie, kaci świetnie się miewają?!
Że Polskę znowu błyskotkami łudzą,
że teraz tylko narodów papugą,
świata popychlem, służebnicą cudzą?
Że się korupcja leje wartką strugą,
Że się nazywa patriotyzm demonem,
w patriotę rzuca się zaś oszołomem.
O! Polsko! póki ty duszy płomienie
będziesz więziła w plugawej skorupie,
tak długo będzie gryzło Cię sumienie
a Twoją przyszłość zniszczą jady trupie.
Póki hodujesz pasożyty w sobie,
dni we śnie pędzisz, zaś noce – wciąż w grobie.
Gdy wreszcie zmarłym oddasz swe honory,
łotrów osądzisz, wynagrodzisz cnotę,
wtedy odejdą przeszłości upiory,
wtedy pomyślisz, co stanie się – potem.
Mówię to grzeszny w rozpaczy godzinie.
Mówię – bom smutny – o swej własnej winie.
N A G Ó R Ę Pokolenie '44
A gdy miną już dni walki, szturmów i krwi,
Bratni legion gdy z Anglii powróci,
Pójdzie wiara gromadą Alejami z paradą
I tę piosnkę szturmową zanuci.
Panien rój, kwiatów rój i sztandary.
Równy krok, śmiały wzrok, bruk aż drży.
Alejami z paradą będziem szli defiladą,
W wolną Polskę, co wstała z naszej krwi.
Oto się wypełniły dni
i stanął czas
w dymie pożarów i w morzu krwi.
Już nie ma was…
Coś słychać? Tak! to skrzypi śnieg,
nie dudni bruk –
wiedzie zwycięzców na drugi brzeg
sojusznik-wróg…
Alejami parada widm
idzie po kres,
przeszli jak cienie, ślad po nich znikł,
zabrakło łez.
Idą czwórkami, za krokiem krok,
idą po śmierć.
Może pożyją jeszcze choć rok,
a może ćwierć.
Taką dał wam paradę los
za krew i trud –
Sybir, Mokotów i trupów stos
lub łagru drut.
Panna z UB wręczyła kwiat –
kulę lub nóż.
I tak ja zawsze milczał świat,
jak zawsze – tchórz.
Za straceńczą odwagę, za śmiałość,
że się głowę zbyt wysoko wzniosło –
umrzeć trzeba, gdy się kochało
wielkie sprawy zbyt wielką miłością.
N A G Ó R Ę A tam na Łączce…
Gdy nagiej czaszki widzisz oczodoły,
zobacz człowieka, co w twarz ci spoziera.
Pomyśl, co widział – Auschwitz? Katyń? Wołyń?
Gdzie krew przelewał, byś ty mógł żyć teraz?
Co czuł związany w ubeckiej ciemnicy,
gdy kat mu tulił stal do potylicy?...
A tam na Łączce zabawa trwa,
bawią się chłopcy na 1002!...
Te nagie kości wciąż jeszcze krwią broczą,
ziemia się staje dzięki tej krwi święta,
i łza bolesna wciąż się z oka toczy
jak rozkaz dla nas, by zawsze pamiętać.
Bo śmierć to jedno, lecz jest zdrada druga:
zgoda na kłamstwo – niepamięci sługa.
By o tej Łączce zapomniał świat,
dbali wciąż chłopcy przez wiele lat…
Mocniej niż kula zabijają słowa,
gorszy od śmierci brak własnego grobu,
źle, gdy herosów spotyka obmowa,
a ich mordercy tłoczą się u żłobu,
ale najgorszy ból, co serca dzieli –
zdrada podobno już polskich elit.
Potrzeba było 20 lat,
by o tej Łączce usłyszał świat…
Teraz na Łączce modlitwa rąk
i wreszcie trumny stojące w krąg.
N A G Ó R Ę Chwila triumfu
(pamięci rotmistrza Pileckiego)
więc to jest ta chwila
tu szedłeś przez całe życie
w to właśnie miejsce – żadne inne
wąski korytarz
łomot podkutych butów
echo od ścian
ksiądz lekarz prokurator żołnierz
i ty samotny
ale z tobą
wileńscy zawiszacy ułani piechurzy żołnierze 1920 i września
kurierzy łączniczki dowódcy więźniowie Auschwitz
żołnierze WiN
zdradzeni i opuszczeni przez wszystkich
zamordowani lub tropieni jak psy
są także z tobą
młodzi powstańcy,
dla których
byłeś "tatą" (czy myślałeś wtedy o własnych dzieciach
niewidzianych od lat?)
nie jesteś sam!
popatrz
twoi oprawcy stąpają niepewnie krokiem szakali
z nastawionymi uszami
i zjeżoną sierścią boją się
ta armia duchów za tobą przepełnia ich grozą
mrugają oczami
nerwowo przełykają ślinę milczą
Atena spluwa z pogardą
Fobos zaciera ręce
erynie patrzą martwym wzrokiem
grzmot
głuchy łomot
smród ekskrementów
Hermes ma łzy w oczach
rozglądam się wokoło
dlaczego nas – żywych jest tak mało?
N A G Ó R Ę Sen–śnisień
Nad nami noc. Goreją gwiazdy,
dławiący, trupi nieba fiolet.
Zostanie po nas złom żelazny
i głuchy, drwiący śmiech pokoleń.
Serce się szarpie niczym kruk w klatce,
Skrwawione ciało zwisa na siatce,
A kłębek mięsa przeszywa ból,
Gdy tną go nici stalowych kul.
Dłonie otula kolczasty drut,
Świat się zanurza w arktyczny chłód…
Nagły blask słońca powietrze tnie!
Budzę się, Matko, czy jeszcze śnię?
Zza okna wolno wtacza się dzień –
To jawa, Matko, czy jeszcze sen?
Ciężka łza wolno, wolno się toczy.
To łza? Czy może wykłute oczy?
Twarz kryję w błoto,
Chrzęści gdzieś szkło,
Na ostrzu noża świeci się złoto,
Skrwawione ciało spada na dno.
Co jeszcze, Matko, co mi się zdarzy?
Czerwone cęgi przy mojej twarzy
I werbel serca, i butów stuk,
I lot Ikara – prosto na bruk.
To przyjaciela wzniesiona dłoń,
Lecz świst nahajki powietrze tnie,
Pada trup nagi w gnojówki toń.
To koszmar, Matko, czy budzę się?
Światłem? Dotykiem? Zapachem? Tchem?
Jakże rozpoznać – co jawą?… Snem?
N A G Ó R Ę Nas już nie ma
Przyszli podpalić dom, spłonął zaś świat cały –
popiół z krematoriów przysypał Zawiszę
i Hektora kości w Katyniu zbielały,
a Brutus z Katonem odszedł w wieczną ciszę.
Kmicic – śmierć w powstaniu, Skrzetuski zaś w łagrze,
Baśkę i Helenę... nie, tego nie powiem!
Zapił się Zagłoba, Pan Tadeusz także,
Małego Rycerza zastrzelił ubowiec.
Traugutt na Łubiance nie powiedział słowa,
lecz na Szucha Wysocki nie przetrwał ni chwili.
Krótki lot Rejtana z okien Mokotowa...
zaś Emilię Plater własowcy zgwałcili.
Strzelcy! Komendancie! Gdzie pierwsza brygada?
"Zośko"! "Rudy"! "Alku"! O młode diamenty!
Zdrada niepamięci wciąż się do Was skrada –
próbuje odesłać w nicości odmęty.
Spłonęliście we wrześniu w sekundy ułamku
pierwszą bombą trafieni przez zmowę zbrodniarzy.
Nasz świat się rozleciał na tysiąc odłamków
i nic go nie sklei. Nie ma o czym marzyć.
N A G Ó R Ę Boże Narodzenie ’81
Kapitanowi "Wolskiemu" dedykuję
Smutne były ostatnio narodziny Boże –
pierwszą gwiazdkę strąciła myśliwców eskadra.
Szły legie Heroda, by niesfornych korzyć.
Patrzyli na to ludzie o bezgłośnych wargach.
Dłoń dzieliła opłatek w rytm kroków żołnierskich,
wygwizdywał kolędy wiatr na karabinach,
płakały świece łzami nadziei i klęski,
Maria z więzienia słyszała krzyk syna.
Ciasny kordon otoczył stajenkę nad ranem:
miecze mieli w rękach, w hełmy kryte głowy.
Posłuchali rozkazów, które im wydano –
poszli, bijąc w tarcze z łoskotem miarowym.
Krótka była Jezusa z żołnierzami rozmowa –
setnik rzekł dobitnie, dorzucając przekleństwo:
"Obywatel Chrystus? Mam was aresztować.
Nie próbujcie walki – opór jest bez sensu".
Później Go ulicami wlekli na powrozie,
do ludzi krzyczeli: "Oto wasz Zbawiciel!"
Wszystkie usta milczały, skute strachu mrozem,
spuszczone martwe oczy złorzeczyły skrycie.
Józef z pasterzami chciał uwolnić Chrystusa.
Bronią był im krzyk i płacz, i nadzieje złudne.
Krzyk w gardła wtłoczono, ogień łzy osuszył –
siedmiu braci zginęło w tej wojnie niechlubnej...
Zamorscy trzej królowie złożyli swój protest –
ci, co Chrystusa udawali przyjaciół,
pogrozili palcem, pokrzyczeli, by potem
rozejść się w spokoju do swych białych pałaców.
Maria łzy wielkie jak jej rozpacz roniła.
Nie chcieli Jej pomóc mocarze tego świata,
górnikom, stoczniowcom brakowało siły –
jej syna nikt nie mógł wydobyć z rąk kata.
Smutne były ostatnio narodziny Boże.
Jezusowi w więzieniu włożyli kaganiec,
na szafot powiedli, tam przebili nożem.
...i nikt nie pamiętał, że on Z MARTWYCH WSTANIE!
N A G Ó R Ę 10 kwietnia
Ptak przerwał trel, oniemiał las,
nie czuję nic w bolesnej męce,
pociemniał świt i zastygł czas,
żyję – choć pękło moje serce…
Przeciekła nam Polska między palcami,
umknęła w lasy jak ogar gończy.
Zostało tylko natrętne pytanie:
czy to musiało się tak skończyć?
Więc wszystko musi się tak skończyć...
Czy zawsze po wiośnie burzliwych myśli,
których ospałe lato nie ziści,
po listopada burzliwych słotach
musi nadejść zimy martwota?
Musi nadejść zimy martwota...
Czy coś się stało? Ja tylko płaczę.
Przecież to tylko trzęsienie ziemi...
Ale wiem jedno – musi być inaczej,
coś wreszcie musi tu się zmienić...
Chyba powinno coś się zmienić?
N A G Ó R Ę Smoleńskie Zaduszki
Tu nie dociera zgiełk świata,
słychać nawet cichy traw szelest,
cisza taka, że aż przygniata...
Siwa mgła pod nogami się ściele.
Białe krzyże stoją wzdłuż drogi,
płoną ognie zniczy wokoło,
suche liście spadają pod nogi –
jak rażony piorunem samolot...
Nagły grzmot milczenie rozrywa,
Los niczyich błagań nie słucha,
Charon w łodzi swej wiedzie nieżywych.
Wokół cisza śmiertelna i głucha...
Liść-samolot rozdarty na strzępy,
życie ofiar przerwane w pół biegu.
Przez smoleńskie płyną odmęty,
Katyń widać na drugim brzegu.
96 zniczy zgasło,
choć płonęły niczym pochodnia.
Lecz w Smoleńskim Lesie wciąż jasno,
my tu znicze palimy co dnia.
Pamiętamy. Nie zapomnimy.
Czy zwycięstwo los da, czy biedę,
światło-pamięć co dnia palimy.
I Ty zapal znicz – chociaż jeden.
N A G Ó R Ę Pozostałym
Nie chowajcie nas w grobach z marmuru,
nie budujcie pomników z granitu.
Wiecie wszak – dulce et decorum...
więc nie trzeba nam więcej zaszczytów.
Nie stawiajcie posągów złoconych,
brak kadzideł nas nie zaboli.
Tylko mówcie na wszystkie strony,
żeśmy tam – pro patria mori...
Pamiętajcie nas w każdej chwili,
w swej pamięci nas przechowajcie,
tak jakbyśmy wciąż z wami byli.
I zapomnieć innym nie dajcie.
O, nasz bracie! o, późny wnuku!
Palcie ognie, światła nam trzeba,
by was dojrzeć na polskim bruku –
niech to światło dotrze do nieba!
Niech łopoczą flagi, sztandary,
niech popłyną Mazurka słowa,
wrócą dawne penaty i lary,
...i my z wami będziemy od nowa.
N A G Ó R Ę Smoleński Las
Przyjaciołom z Lasu Smoleńskiego Jeszcze nieśmiało pierwsze pędy wschodzą,
własną odwagą jakby zalęknione,
i pierwsze pąki dopiero się rodzą...
I nagle!... nie wiesz, skąd drzewa zielone.
Jeszcze u ramion nie rosną nam skrzydła,
na lot ku słońcu któżby się odważył?
Przez świat pełzniemy jak żółw w swoich krzywdach...
I nagle!... Wokół zbuntowane twarze.
Idziemy wolno, stąpając z mozołem,
mijając zdradę i błaznów legiony,
samotni, cisi, z pochylonym czołem...
I nagle!... Widzisz! Idą nas miliony.
N A G Ó R Ę
Obrońcom krzyża
Gwiazdo przewodnia, gdzie jesteś?
Czy wzeszłaś nad naszą ziemią ?
Czy w jakimś szczęśliwym mieście
oświetlasz drogę nadzieją?
Szukamy na niebie znaków,
w którą skierować się stronę,
czy w słońce wzlecieć jak ptaki,
gdzie szukać Arkadii straconej...
Proszę - nie dawaj nam recept
i nie mów, jak żyć musimy,
nie miej nas w swej opiece.
nie o to Ciebie prosimy.
Nas nie obsypuj darami,
starczy, gdy cel życia wskażesz.
O to Cię tylko błagamy -
bądź w życiu nam drogowskazem!
Rozplątaj ścieżek bałagan,
w Tobie nadzieja jedyna.
Przecież Ty wszystkim pomagasz,
więc o nas nie zapominaj.
Jak drzewo rosnące w górę,
jak ptak lecący do gniazda,
jesteśmy dziećmi natury,
więc oświeć nam drogę, gwiazdo.
Gwiazdo Polakom błyszcząca,
my wiemy - jesteś na ziemi,
do Ciebie idziemy bez końca -
i nigdy nie ustaniemy!
N A G Ó R Ę
Do wyborców PiS-u
Wyklęci, słabi, odrzuceni,
ciągle walczymy ze swym losem -
chociaż jesteśmy solą ziemi.
Nawozem i pokosem.
Jesteśmy stąd, z krainy tej,
tutaj swe mamy gniazda -
nic to, że w każdą noc i dzień
ciemna nad krajem gwiazda.
Wyklęci, cisi, porzuceni
pomocy pożądamy z nieba,
a mamy siebie - tu, na ziemi.
Nic więcej nam nie trzeba.
Jesteśmy stąd, w krainie tej,
ktoś solidarność głosił szczerze,
i przyjdzie znowu taki dzień,
ze snu obudzą się rycerze.
Szemrzemy tylko niby liście,
mali, pokorni, zasłuchani -
lecz mocno w ziemię tę wrośliśmy.
Wrośliśmy korzeniami.
Jesteśmy stąd, z krainy tej
czerpiemy soki swoje -
tu w każdą noc i w każdy dzień
poją nas rzeki, studnie, zdroje.
My nie milczymy, my rośniemy,
zmieniamy w siłę gorzki gniew -
i płynie w żyłach moc tej ziemi
jak sok w konarach starych drzew.
Mocni, potężni, wkorzenieni,
wkrótce wzrośniemy w wielką siłę,
ruszymy z posad bryłę ziemi.
Ruszymy ziemi bryłę!
|