THOR HEYERDAHL

Wyprawa do Pępka Ziemi
(fragment książki Aku-Aku)


Gdy się wyjeżdża z rodziną na wieś, człowiek dobrze się nakłopocze różnymi sprawami. A cóż dopiero, gdy jako dodatek do rodziny bierze się ze sobą pięciu archeologów, lekarza, fotografa, piętnastu marynarzy, motorówkę z częściami zapasowymi, ekwipunek i zapasy żywności na cały rok. Wtedy człowiek czuje się jak dyrygent, który chce równocześnie zajadać makaron i poddawać orkiestrze takt Węgierskiej Rapsodii Liszta. Biurko zasypane było papierami, paszportami, licencjami, fotografiami, paczkami i listami wszystko tworzyło nieopisany chaos. Meble zniknęły pod stosami map morskich i wzorami różnych części wyposażenia. Cały dom ogarnęło szaleństwo. Telefon i dzwonek u drzwi wejściowych dzielnie współzawodniczyły ze sobą, jeżeli zaś ktoś chciał wejść, musiał gramolić się poprzez skrzynie i tłumoki z ekwipunkiem polowym.
Zrezygnowany siedziałem na wieku szafki mieszczącej magnetofon, pożywiałem się kanapką i z trzymanego na kolanach aparatu telefonicznego usiłowałem połączyć się z miastem. Owego dnia wyglądało to beznadziejnie, gdyż właśnie ukazało się ogłoszenie, że poszukuję pierwszego oficera na rejs na południe, i telefon dzwonił bez przerwy. Wreszcie udało mi się dodzwonić na miasto i połączyć z pewną hurtownią w Oslo.
- Chciałbym zamówić 3 tony gipsu dentystycznego - oświadczyłem.
- Kogoś musiały solidnie rozboleć zęby - odrzeką zgryźliwy głos.
Zamiejscowy telefon przerwał jednak tę rozmowę, zanim zdążyłem wyjaśnić, że gips ma służyć do robienia odlewów posągów na Wyspie Wielkanocnej, a nie do przygotowywania sztucznych szczęk.
- Halo -rozlegą się nowy głos w słuchawce - halo, to jest wiadomość od Olsena, pańskiego mechanika; główna oś jest wytarta, czy mamy ją przetoczyć, czy postarać się o nową?
- Oś - powtórzyłem. - Drrrrrrr!! - odezwał się w tym momencie dzwonek w przedpokoju.
- Zapytajcie Reffa! - wykrzyknąłem do telefonu. On się na tym zna!
Z hałasem weszła Yvonne, prawie niewidoczna za naręczem, pakunków.
- Przejrzałam listę zapasów kuchennych - oświadczyła - I zredukowałam o 2 kilo pieprzu i cynamonu, poza tym doktor Semb zawiadomił, że możemy wypożyczyć szpitalik polowy.
- Doskonale - ucieszyłem się i w tej chwili przypomniałem sobie jegomościa, który uważał, że potrzebowałem gipsu do prac dentystycznych.
- Może tam zadzwonisz - poprosiłem Yvonne i podałem jej słuchawkę w świetnym momencie, gdyż właśnie musiała przyjąć rozmowę z miasta.
- Chyba jakaś omyłka! -zawołała do mnie. - Firma Mustad zapytuje, gdzie mają dostarczyć zamówione 84 kilo haczyków na ryby. A przecież zabieramy ze sobą dwie tony mrożonego mięsa wołowego.
- Wcale nie będziemy łowić ryb tymi haczykami - wyjaśniłem. - Mają służyć jako wynagrodzenie dla miejscowych robotników, których zatrudnimy przy kopaniu. Chyba nie sądzisz też, że cały kilometr pstrokatego materiału na sukienki zabieramy po to, aby się w to wystroić?
Yvonne tak nie sądziła. Mogła natomiast podzielić się ze mną wiadomością, że drugi mechanik właśnie nadesłał telegraficzną rezygnację, gdyż żona nie zgodziła się na jego rejs na morza południowe.
Z szybkością strzały znalazłem się przy kuble ze śmieciami, lecz wróciłem z nosem na kwintę. Kubeł był pusty.
- Czego szukałeś? - zainteresowała się Yvoime.
- Zgłoszeń innych mechaników - wyszeptałem.
- Aha - powiedziała Yvonne, w pełni doceniając sytuację.
W tej chwili rozlegą się dźwięk dzwonka równocześnie w przedpokoju i przy telefonie. Wtoczył się kandydat na płetwonurka naszej wyprawy w towarzystwie dwu innych ludzi z masą gumowych płetw i urządzeń do oddychania pod wodą.
Yvonne zatrzymała mnie rozpaczliwym gestem, podając mi słuchawkę. Gdy rozmawiałem, powoli pchała w moim kierunku chwiejną wieżę składającą się z nie otwartych jeszcze listów. Poczta poranna. Zwlekałem z odłożeniem słuchawki bojąc się, że telefon znów się odezwie.
Dzwoniono z Ministerstwa Spraw Zagranicznych powiedziałem. Poproś tamtych, żeby zaczekali na górze, ja muszę zaraz jechać.
- Weź do taksówki pocztę! wołała za mną Yyonne. Może znajdziesz w mej jakieś spóźnione zgłoszenie kandydata na drugiego mechanika.
Wątpiłem w to ostatnie, lecz w biegu porwałem ze sobą stertę listów. Zwykle listy pochodziły od malarzy, pisarzy i "majstrów od wszystkiego", którzy prosili o zabranie ich na wyprawę. Dostałem nawet list od jakiegoś Niemca, który pisał, że wprawdzie z zawodu jest piekarzem, ale w ostatnich latach pracował na cmentarzu i bardzo by się przydał przy pracach wykopaliskowych.
Nie zapomnij, ze masz obejrzeć namioty! wołała za mną Yvonne już ze schodów. Rozstawiono je specjalnie w tym celu.
W drzwiach omal nie przewróciłem listonosza z popołudniową pocztą. Zamiast odebrać ją od niego, usiłowałem wpakować mu tę, którą trzymałem w ręku, ale ostatecznie znalazłem się w taksówce z obydwoma plikami.
- Majorstuveien - rzuciłem szoferowi nazwę ulicy.
- Właśnie na niej jesteśmy - odpowiedział łagodnie.
- Wobec tego do MSZ - poprawiłem się i zabrałem do otwierania poczty...
Nadszedł wrzesień. Przy przystani C naprzeciw ratusza pojawił się nagle opływowy kształt grenlandzkiego trawlera, który bielą przypominał jacht, na kominie zaś ceglastą farbą miał namalowaną brodatą głowę boga-słońca Kon-Tiki. Tylko wtajemniczeni rozumieli jednak znaczenie dziwnego niebieskiego emblematu, umieszczonego na wysokim dziobie statku, umocnionym w celu stawiania czoła lodom. Emblemat przedstawiał świętość Wyspy Wielkanocnej, dwie postacie półludzi-półptaków, skopiowane z tablicy nie rozwiązanych hieroglifów, cennego znaleziska na wyspie. Z komina leciały teraz . Iskry i dobrze załadowany statek pewnie zanurzał się we fiordzie aż po niebieską linię wodną. Na pokładzie panował gorączkowy ruch, tłum zaś ludzi na lądzie prawie uniemożliwiał dojazd samochodów ciężarowych, dostarczających ostatnie toboły i pakunki.
Czy pamiętaliśmy o wszystkim? Oczywiście mieliśmy zapasy żywności i narzędzia do kopania, i to wszystko, co z całą pewnością wydawało się nam potrzebne. Obawa dotyczyła więc rzeczy nieprzewidzianych. Powiedzmy, że wbrew oczekiwaniom znajdziemy pod wodą jakiś szkielet. Czy mielibyśmy odpowiednie środki chemiczne na to, aby zapobiec zniszczeniu takiego szkieletu? Powiedzmy, że przyjdzie się przeprawić na niedostępną skałę lub rafę czy znalazłoby się konieczne wyposażenie? Albo jak rozwiązalibyśmy problemy łączności i zaopatrzenia w takim wypadku: obóz leży po jednej stronie wyspy, a niepogoda zmusza nagle statek do odpłynięcia na drugą stronę? a jeżeli kucharz przypali kaszę, śruba statku dozna uszkodzenia przy uderzeniu o rafę koralową albo któryś członek załogi nastąpi na trującego jeża morskiego? Co będzie z zapasami żywności, jeżeliby nawaliło urządzenie chłodnicze? Czy mamy wszystkie części zamienne i narzędzia, które mogą być potrzebne do naprawy? Nadarzała się ostatnia okazja, aby o tym wszystkim pomyśleć, gdyż grenlandzki trawler stał pod parą gotów do wyruszenia na Wyspę Wielkanocną, najbardziej samotną wyspę na świecie, gdzie nie istnieje ani żaden warsztat, ani żaden sklep.
Kapitan miał na mostku ręce pełne roboty, na pokładzie trwała krzątanina, zabezpieczanie pokryw luków i zaciąganie lin, podczas gdy atletyczny szturman z niezmąconym spokojem skreślał ciesielskim ołówkiem pozycje na długiej liście. Co mu zgłoszono, to zostało załadowane. Nawet choinka kapitana znalazła się w chłodni. Lista skończyła się.
Po raz ostatni rozlegą się dźwięk dzwonu okrętowego. Zawtórowało mu echo rozkazów przekazywanych przez kapitana szturmanowi i z komina, spoza błyszczącej głowy boga-słońca, buchnęły kłęby dymu. Ponad relingiem w obu kierunkach przelatywały najlepsze życzenia i .okrzyki pożegnalne, zaś gromada zadowolonych i żądnych przygód ludzi na pokładzie statku zapomniała na chwilę o robocie, aby jeszcze raz ogarnąć i utrwalić w pamięci widok bliskich, którzy stali wmieszani w tłum, z twarzami wyrażającymi gamę różnych uczuć, od smutku aż do radości. Brutalnie zdjęto trap, zadźwięczały kable i zastukały korby aparatów, obsługa maszyn zdziałała cud i statek ruszył o własnych siłach. Nad zebranym na przystani tłumem rozlegą się donośny szum, wymachujące ręce przypominały falowanie lasu w czas burzy, a za sprawą kapitana powietrze przeszył rozdzierający głos syreny.
Takim to chaosem zakończył się większy jeszcze chaos, kropka została postawiona po pierwszym rozdziale.


1. Kto jest narratorem i bohaterem opowiadania? Czy w związku z tym książkę "Aku-Aku" można uznać za dzieło literackie? Uzasadnij swoja odpowiedź.
2. Jak myślisz, jakie trzeba posiadać cechy charakteru, by zaplanować tak skomplikowaną i długotrwałą wyprawę?
3. Opowiedz, jak na ogół wyglądają twoje przygotowania do wyjazdu na kolonie lub na obóz.
4. Wyobraź sobie scenę pożegnania w porcie - dlaczego jest ona ważna? Czy pamiętasz inne sceny pożegnań (filmowe np. W filmie "1492 droga do raju", literackie)? Jakie uczucia towarzyszą żegnanym i żegnającym? Zapisz je w tabelce.
5. Czy narrator - Thor Heyerdahl traktuje swoje kłopoty ze śmiertelną powaga czy z humorem? Przeczytaj odpowiednie fragmenty.

Podręcznik 6 klasy

Język polski w szkole

Strona główna