świt taki odległy ironiczny jego nie obchodzi patrzy z dystansem mruży oczy zaciera ręce kolejny pot z ciała kochanków kolejny krzyk po przerwanym koszmarze czarne białe takie proste czasem myślę że to bezsens utrzymuje mnie wśród żywych ale wstążka czarna wciąż powiewa na wietrze a on się nie kończy tak po prostu widzisz trzeba żyć choćby dla tego wiatru Czas tak płynie Twarz w lustrze Wciąż ta sama A może trochę inna? wszystkie dni tej szalonej dziecinności bezpowrotnie? sentymentalne spojrzenie w przeszłość tyle było do zrobienia tak mało zrobiono Kolejny księżyc skrywa się za horyzontem kolejne słońce wstaje kolejny dzień taki sam zanim zamknę za sobą drzwi na szeroki świat spojrzę za siebie co ujrzę? wszak nikt mi nie obiecywał że życie nie boli a ja doświadczam mam 17 lat i tysiące wylanych łez ślina taka mokra gdyby ból był nią wyplułabym z obrzydzeniem jak po taniej fajce syf jednak żyjąc ginąc cierpiąc zbliżamy się do nirwany zaufasz to nie takie proste tak zwyczajnie uwierzyć bo co jeśli moje życie to kłamstwo rozczarujesz się sama się rozczarowuję westchnęłam serce bije ręce telepią się jak w febrze boska efedryna nic się nie zmienia dzień za dniem a księżyc wciąż ten sam zniknąć zapomnieć zazielenieć razem z wiosną spójrz na drzewach pąki nowe życie się rodzi po to aby umrzeć perpetum mobile świat ciągle się kręci a ja piszę naiwne wiersze młodość zasłania mi oczy za dużo myślę muszę przestać oszczędzać myśli na starość trup nieżywy kiedyś śmiał się jadł pił kochał drwił był taki jak ja a może trochę lepszy i co z tego ma? teraz to z niego się śmieją bolą mnie włosy za blisko są mózgu i co ja mam z tych swoich lat jestem taka niedorosła nigdy nie będę no i co z tego? w konkursie winiary za cztery kody kreskowe podróż do nieba spytał: czemu ona płacze? spojrzał nań i usłyszał: a, życie nic takiego przejdzie jej znowu histeryzuje że ją serce boli spytałeś: dlaczego? wiesz w sumie to ja nie wiem bywa czasem że nie wiem dziwne ale ja jestem tylko człowiekiem znaczy z tego co mi wiadomo dzisiaj wiersze dużo wierszy dużo myśli nieposkładanych to dlatego nie będę poetką moje słowa są rozhisteryzowane aj tam chyba jestem szczęśliwa nosi mnie młodość i wcale nie narzeka że za dużo ważę i jak tu zrozumieć człowieka niby słowo niby cztery kończyny niby głowa a taki skomplikowany mechanizm nawet najlepszy zegarmistrz nie da rady naprawić śmieszne to całe życie ubaw po pachy i to za darmo paradoks 17 lat i takie spłakane oczy ale to nic z każdym dniem bliżej do raju głowa mnie boli w duszy chyba czas wciąć apap lekarz polecał a ja wezmę Twoją twarz scałuję oczy zetrę uśmiech z ust i uderzę uczuciem aż upadniesz martwy po co chowasz spalone zapałki do pudełka ja nie chcę nowych zmartwień na jutro krzyczysz że świat zmierza donikąd to samo krzyczał Homer a teraz na wrzosowiskach jest nadal tak pięknie zakwitły bzy już prawie i noc taka wiosenna ciepło mi i tu i tam a mam przecież takie lodowate dłonie ciągle noszę Twoje słowa w umyśle analizuję interpretuję przygotowuję się do matury a świat nadal tak do przodu dookoła tego piekielnego słońca które jak zawsze bezczelnie zagląda przez firanki świeżo wyprane na święta zarażamy się nawzajem nie mogąc nasycić się swoimi oczami dobranoc tak naprawdę niech Ci się śnią kolorowe pisanki i złote czekoladowe kurczaki bywaj zdrów następnych świąt nie będzie ciało przy ciele oddechy łączące się w przestworzach uwielbiam Twój pot wychodzący z najgłębszego zakamarka rozkoszy Twój jęk przyspieszony oddech to działa na mnie mocniej niż Twoje ręce na moich piersiach ciało przy ciele a w ustach znów brakuje śliny chciałabym w imieniu swoim i nieswoim uroczyście wznieść toast za wszystkich co zabierają nam grosze młodości sprzedając alkohol nieletnim herbata z cytryną wystygła na szafce chciałam się napić ale zimna rozpryskała się o podłogę razem z kubkiem trzeba posprzątać szkło lubi się wbić w samo serce jest tak pięknie tak słonecznie bo słońce zagląda przez umyte okna wiatr radośnie rusza firankami dym z papierosa rozwiewa się w atmosferze Noc nieszczęśliwe dzieci czeszą swoje włosy łzami Tylko anioł użycza im Skrzydeł na moment Snu Daj im światło - nic nie widzą Księżyc puszcza do mnie oko I nie wie że jeszcze nie śnię Biegnę po rosie na trawach Chcę dobiec do Boga Ale nie! to on jest rosą Jesień moje łzy jak liście opadają opadają opadają by zamarznąć na Zimę woda obmywa mój ból nienawiść jest jak lekarstwo na twoje kłamstwa Samobójstwo krzyczy mi przez palce widok białej pościeli zabarwionej łzami nie chcę utrwalać twej twarzy w zakamarkach podświadomości patrzę marzenia mam chcę być twoją brutalnością byś mogła mnie zabić chcę być w tobie zmysłem niczym więcej zamknij mnie w pokoju bez ścian niech ujrzę co mnie tak męczy ból całkiem niefizyczny modlę się Biała Czysta Śmierci zabierz mnie w swoje ogrody niech zaprzyjaźnię się z biedronką i pocałuję kwiat tracąc niewinność białej stokrotki mam pustkę pełną myśli rozbieganych po głębi rozumu nieokrzesanego świat to dla mnie czysta abstrakcja wylecz mnie z niepokoju z chęci samobójczej walki z Bogiem Kocham milczenie milcząc tym milczeniem i cień ocieniając się tym cieniem Prometeusz zajęty rozmową z Sokratesem nie słyszy bicia serca motyli Ta melodia bezkresna melodia jak pocałunek z samym Bogiem namiętnym za ustami śpiew usta rozchodzą się w grymasie melodia końca dostała orgazmu jak mężczyzna kobietę za nic uderzę w twarz moje nienarodzone dzieci Mocno tłumiona samotność ciche łkanie zawstydzenie odczucia po dzisiejszym koncercie repetytorium muzyka kochankiem poduszka spowiednikiem kot szaleństwem koniec. żegnaj czy do widzenia powinnam gówno mnie to obchodzi mnie i tak już nie ma wśród ludzi alienacja rozmowa ze swoim odbiciem w lustrze oto mój sens życia tęsknię za swoją przeszłością "wehikuł czasu... to byłby cud" kropka . początek wiersza kropka . koniec wiersza nie mam w sobie nic już z człowieczeństwa teraz to tylko mała nienawiść do tych wszystkich co są szczęśliwi Cała mądrość świata jawi mi się przed oczami a pan od chemii mawia gdyby głupota umiała latać to byście się pozabijali w powietrzu zabrakłoby miejsca zadumanie chcę kogoś zabić chętnych brak. pierwsza podniosę rękę za młoda przecież jestem nic o życiu nie wiem ale jeśli jest ono takie jak je teraz widzę mogłam się wcale nie rodzić zimno mi brak stronię od ludzi ale przecież sama jestem człowiekiem może chociaż dym z papierosa mnie przytuli powiedzieli na zebraniu że zabraniają zabraniać mąż wyszedł z domu zostawiając żonę z podbitym okiem i krwią na udach dostosował się nie zabraniał pomyślał Kartezjusz i jak pomyślał tak zrobił jedna kropla w oceanie a przelał na papier sens całego mojego życia gdybyś istniał zaprowadziłabym cię tam dobrze wiesz gdzie pokazałabym ci dobrze wiesz co powiedziałabym ci dobrze wiesz jakie słowa przytuliłabym cię dobrze wiesz jak i odszedłbyś dobrze wiem kiedy jaka ulga że nie istniejesz dzisiaj na przystanku stała pani czekała autobus nie nadjeżdżał a gdy wreszcie nadjechał pani upadła łapiąc się za serce pozostali wsiedli do autobusu uwielbiam zapach świeżo zaparzonej kawy przytomnieję po dwóch łykach papieros w ręce błogi spokój niech ta chwila się nie kończy Mama uczyła bądź dobra nie kłam nie kradnij kochaj ostatniego jakoś nigdy nie potrafiłam się nauczyć 1. pościelić 2. Ubrać się 3. Umyć zęby 4. pomalować oczy 5. Założyć maskę no, jestem gotowa kochanie nie płacz zetrę łzę z twojej twarzy przyłożę zimną łyżkę co by opuchlizna z oczu zeszła pocałuję przytulę a kiedy ja będę płakać ty będziesz miał mnie daleko w dupie każdy dzień jest początkiem końca każda noc jest końcem koszmaru nawet gdy się jeszcze nie zaczął początek i koniec to abstrakcje tak bardzo przeciwstawne że znaczą to samo uśmiechać się lubić wszystkich wkoło robić przysługi być uczynnym pomagać starać się słuchać doradzać kochać i po co to przecież to i tak o dupę rozbić |
Inne wiersze Pauliny
Na stronę gości
Na główną stronę