Kwiat ametystu (fragment utworu H. Górskiej O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej) Było starym obyczajem na dworze króla Zygfryda, że rycerze urok swych dam chwalili i każdy z nich opowiadał, jakich czynów na cześć swej pani dokonać jest gotów. Każdy z nich starał się towarzysza w przechwałkach prześcignąć. Żaden nie chciał ustąpić drugiemu w rycerskim animuszu i fantazji. Jeden tylko Gotfryd, Zwycięskim zwany, milczał. Zapytał go tedy król Zygfryd: - No a ty, Gotfrydzie, jakiego czynu gotów byłbyś dokonać na cześć córki mojej, księżniczki Roksany? - Myślę, najjaśniejszy panie - odrzeką Gotfryd - że poszedłbym dla niej po zaklęty kwiat ametystu. - Nigdy o takim nie słyszałem - powiedział zdziwiony król. - Czy to być może, panie i władco? - odparł rycerz. - Rośnie on na Górze Niedostępnej. Posadził go tam król gór i otoczył wieńcem olbrzymich ogni. Tylko ten rycerz zerwać go może, który bez lęku przez ogień przejdzie. Jeśli zadrży mu choć na chwilę serce, zamieni się w popiół. Przyklasnęli rycerze słowom Gotfryda, potwierdzając, że czyn ten godnym byłby złotowłosej księżniczki Roksany. Ale Arnold zwany Złośliwym, który zazdrościł Gotfrydowi jego sławy, wybuchnął śmiechem: - A może obiecasz, Gotfrydzie, że zdejmiesz księżyc z nieba i księżniczce go ofiarujesz? Będzie go jako medalion na złotym łańcuszku nosić! Nie mogli się powstrzymać od śmiechu rycerze i nawet sam król roześmiał się w głos. Nie z Gotfryda się śmieli, a z żartu dobrego. Gotfryd jednak, do kpin z siebie nieprzywykły, zerwał się od stołu, krzycząc: - Mylisz się, grafie Arnoldzie, za czcze przechwałki słowa moje biorąc! Wyruszam natychmiast i albo zginę, albo księżniczce kwiat ametystu przyniosę! Jak postanowił, tak zrobił, i w niedługim czasie u stóp Góry Niedostępnej stanął. Śmiało i wesoło wieniec płomieni straszliwych, co kwiat czarodziejski otaczały, wzrokiem objął i bez drżenia wszedł w ogień. Rozstąpiły się przed nim płomienie i Gotfryd ujrzał cudowny kwiat ametystu. W milczeniu i podziwie przyglądał się przez chwilę jego piękności, po czym pochylił się, by go zerwać. W tej samej chwili poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Odwrócił się. Przed nim stała cudna pani, o oczach barwy ametystu, z tęczowymi skrzydłami u ramion. - Proszę cię, nie tykaj tego kwiatka - rzekła błagalnie. - To kwiat mojego życia. Jeśli go zerwiesz, będę musiała umrzeć! - Piękna pani - odparą wzruszony Gotfryd - nie dotknę tego kwiatu. Wrócę do domu z pustymi rękami, ale nikt nie będzie miał mi tego za złe. - Niestety, szlachetny rycerzu. Jeśli o naszym spotkaniu opowiesz, również będę musiała umrzeć. Nam, wróżkom, nie wolno pokazywać się ludziom. Jeśli moja królowa dowie się, że z tobą rozmawiałam, skaże mnie na śmierć. - Cóż więc mam uczynić? - zapytał niepewnie Gotfryd. - Powiedz wszystkim, żeś się przeraził wielkich ogni i dlaotego wracasz z niczym. - Jak to?! Ja, Gotfryd Zwycięzca, mam wszem i wobec ogłosić, żem stchórzył? Nie mogę tego uczynić! - To prawda - odparła cicho wróżka. - Cóż by się stało z twoja sławą rycerską? Zerwij więc kwiat, który zdobyłeś. Widzę, że muszę umrzeć. - Gdybym to uczynił - rzeką Gotfryd po chwili namysłu - popełniłbym czyn podły, prawego rycerza niegodny. Żegnaj, piękna pani. Odwrócił się i szybko jął schodzić z góry.
Z ciężkim sercem stanął Gotfryd przed królem Zygfrydem i ukochaną księżniczką Roksaną. Spuścił nisko głowę, wahał się chwilę, jakby to, co miał powiedzieć, nie chciało mu przejść przez gardło, w końcu rzeką cichym głosem: - Królu najjaśniejszy! Księżniczko Roksano! Nie zdobyłem zaczarowanego kwiatu ametystu. Gdym ujrzał wieniec ogni ogromnych wokół kwiatu płonący, zadrżało we mnie serce i z niczym odjechałem. W zdumieniu głębokim spoglądali po sobie rycerze. W całej ogromnej i ludnej sali zapanowała taka cisza, że zdawać by się mogło, że nie ma w niej nikogo. Nagle wśród tej grobowej ciszy odezwał się dźwięczny i silny głos księżniczki Roksany: - Zaprawdę, nie wierzę ci, Gotfrydzie! Drgnęli wszyscy rycerze i oczy ku Roksanie zwrócili, a Gotfryd zadrżał cały i po raz pierwszy od momentu przybycia w twarz ukochanej spojrzał. - Nie wierzę ci, Gotfrydzie! - powtórzyła księżniczka. - Nie wiem, dlaczego bez kwiatu ametystu powróciłeś, wiem jednak, że nie nędzne tchórzostwo było tego przyczyną. Nie żądam, byś się wytłumaczył. Widzę, że tego uczynić nie możesz. Kocham cię i ufam ci, i życie moje należy do ciebie. Zawstydzili się rycerze. Jakże mogli choć przez chwilę Gotfryda o tchórzostwo posądzić? Czyż nie powinni zrozumieć, że pieczęć jakaś usta mu zamyka? Czyż nie powinni towarzyszowi miłemu zaufać, o przyczynę nieudanej wyprawy nie pytając? Nawet Arnold Złośliwiec rozumiał, że niegodnie się zachowali. Otoczyli Gotfryda kołem i ręce mu ściskając o przyjaźni swojej zapewniali. A Gotfryd do stóp księżniczki Roksany upadł i, głowę na kolanach jej złożywszy, jak dziecko zapłakał...
1.Co to znaczy: 2.Oceń postępowanie Gotfryda, gdy: 3.Czego na podstawie tej baśni dowiedziałeś się o rycerzach? 4.Czy dzisiaj ludzie postępują tak, jak niegdyś rycerze? Czy to dobrze, czy źle? 5.Jakie dwa - trzy zdania można by dopisać do zakończenia tej baśni? 6.Narysuj portret wróżki lub zaprojektuj dla niej kostium teatralny. |