NAJAZD BARBARZYŃCÓW

Wczoraj po południu Dom Dziecka w Ślężnicy przeżył istny najazd barbarzyńców.

A wszystko zaczęło się od tego, że Chudy przestał chodzić do szkoły. Chociaż..., nie, nie od tego. Najpierw trzeba by powiedzieć, jak do tego doszło...

- Z jakiego powodu chłopiec z drugiej klasy może chodzić na wagary? - tak spytała nas Pani, a my milczeliśmy. Trochę dlatego, że ścierpła nam skóra na sam dźwięk słowa "wagary", ale głownie dlatego, że nie wiedzieliśmy, co powiedzieć.

To milczenie trwało długo, strasznie długo. Wydawało mi się, że co najmniej godzinę. Aż sprawdziłem na zegarku i strasznie się zdziwiłem, że to minęła dopiero minuta.

Wtedy wstał Rambo.

- Proszę pani, to pewnie dlatego, że... że... - I zaczął powtarzać "że", "że", a nam się zdawało, że nigdy nie skończy. W końcu Rambo wziął głęboki oddech i bohatersko dokończył: - ...że ja go pobiłem!

W klasie zrobiło się tak cicho, że słychać było, jak Pani wstrzymuje oddech. A potem wybuchł wrzask. Nikt już nie podnosił ręki, nie czekał aż Pani pozwoli mu mówić. Wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego i każdy starał się, by jego było najlepiej słychać. Milczeli tylko Pani i Rambo, który stał w ławce ze spuszczoną głową.

- Ale to Chudy zaczął! - wrzeszczeli jedni.

- Zaczął, zaczął... - przedrzeźniali ich inni. - Gdyby mu Ram... Roman nie dokuczał, to niczego by nie zaczął.

- A co, tylko on mu dokuczał? Ty to niby niewiniątko?!

- A ty to lepszy?!

W tym momencie zapadła cisza. Chyba do nas dotarło, że wszyscy jesteśmy winni.

- Romku, usiądź - powiedziała spokojnie Pani. O rany!, jak my nie lubimy, kiedy Pani mówi tak spokojnie, jakby siłą musiała słowa wyciągać sobie z ust. - Myślę, że wiesz już, jak źle postąpiłeś i wiesz, co powinieneś zrobić. Porozmawiamy o tym po lekcji. Ale teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego dokuczaliście Bartkowi.

Znowu zrobiło się cicho. W końcu ktoś z ostatnich ławek wyszeptał:

- Bo jego mama go nie chciała... To on chyba musiał być bardzo zły dla niej...

Pani usiadła, a minę miała taką, jakby zaraz miała się rozpłakać.

- Tak przypuszczałam... - szepnęła. - Więc to dlatego, że Bartek jest z domu dziecka... Uważaliście, że to jego wina...?

Kilka głów nieśmiało przytaknęło. A Pani znów się poderwała i ni to spytała, ni krzyknęła:

- Dlaczego nie spytaliście mnie? Przecież powiedziałabym wam prawdę!

Fakt, pomyślałem, dlaczego nie spytaliśmy Pani? Wszyscy wokół musieli pomyśleć to samo, bo miny mieliśmy bardzo głupie.

- Powiedziałabym wam, że matka Bartka to chora kobieta, dla której ważniejszy od własnego syna jest alkohol. Oddała go do domu dziecka i... dobrze się stało. Może kiedyś pójdzie się leczyć, wyzdrowieje i wtedy Bartek wróci do siebie. Zrozumieliście?

Nadal milczeliśmy, ale było to takie milczenie pełne zrozumienia.

- I zapamiętajcie sobie: ŻADNE dziecko nie jest winne tego, że znalazło się w sierocińcu. Czasem winny jest los, czasem rodzice, ale dziecko NIGDY. Zresztą... co ja będę wam mówić... Odwiedzicie Bartka, to sami zrozumiecie.

Przez klasę przeszedł szmer.

- Odwiedzimy Bartka? Jak to: my? Wszyscy?

- A co sobie myślicie? - odpowiedziała Pani. - Że kto niby ma go przeprosić i przekonać, żeby wrócił do szkoły?

I tak doszło do najazdu barbarzyńców na Domu Dziecka w Ślężnicy. Tak naszą wizytę określił dyrektor Domu. Trochę przesadził, ale co tam! Grunt, że Bartek był dzisiaj w szkole...!