SIEDEM GRZECHÓW PRAWICY POLSKIEJ

Na początek krótkie oświadczenie, które jak sądzę może być symptomatyczne dla wielu osób z mojego pokolenia: przez 28 lat, czyli przez całe swoje życie pod rządami komunistów, byłem przekonany, ze jestem liberałem. Do lewicy każdej maści (ze szczególnym jednak uhonorowaniem tzw. lewicowych intelektualistów zachodnich) czułem naturalne obrzydzenie. Z kolei słowo: prawica budziło niemiłe skojarzenia z południowoamerykańskimi dyktatorami. Jak całe moje pokolenie, dorastające w rozkwicie realnego socjalizmu, wchodzące w życie w stanie wojennym, otrzymałem w chwili narodzin wielki dar wiedzę, czym jest komunizm. Nikomu z moich rówieśników żadne ukąszenie heglowskie nie groziło. Do PZPR-u zapisywali się już nawet nie karierowicze i oportuniści a tylko naiwniacy liczący na przydział mieszkania. Czuliśmy do nich pogardę zabarwioną litością.

Równie łatwe, jak odrzucenie realsocu, było wskazanie tradycji składających się na nasz światopogląd. Mieścił się w nim kult Piłsudskiego (ale tego do 1926 roku jakoś udawało nam się nie zauważać przewrotu majowego), szacunek dla uczestników powstań narodowych, z równoczesnym odrzuceniem walki zbrojnej jako metody naprawy rzeczywistości (ale pozytywizm nudził nas i budził podejrzenia o ugodowość), duma z demokracji szlacheckiej i tradycji polskiego oręża. Szczególne miejsce w naszej świadomości (i podświadomości) zajmowali bohaterowie Ruchu Oporu i powstania warszawskiego. Byliśmy przecież dziećmi tych bohaterów, II wojna światowa stanowiła część naszej historii rodzinnej. To budziło dumę, ale też frustrowało, zmuszając do porównań i nieuniknionych stwierdzeń: Mój ojciec był bohater, a ja to jestem nic.

Jak łatwo dostrzec nasz stosunek do przeszłości charakteryzował się niemałym materii pomieszaniem. Jeszcze gorzej było, gdy zaczynaliśmy dyskutować o przyszłości. Wolność i demokracja były jedynymi ideałami, które nie budziły niczyjego sprzeciwu. Słowo: kapitalizm wypowiadaliśmy szeptem, niepewni, co to tak naprawdę jest. Nie spędzało nam to jednak snu z powiek, ważne było, by nie dać się czerwonemu, a co będzie później się zobaczy.

Naszym największym ideałem była WOLNOŚĆ pisana dużo większymi literami, bowiem jej brak odczuwaliśmy najboleśniej. Zaraz po niej stała PRAWDA (w polityce, historii, w codziennym życiu) i najogólniej pojęta SPRAWIEDLIWOŚĆ. Byliśmy jednak przekonani, że praprzyczyną wszystkich niegodziwości, które mają miejsce w naszym kraju, jest jego niesuwerenność. Idealizowaliśmy więc wolność jako wartość absolutną.

Stąd się wzięło moje błędne samookreślenie ideowe. Musiało upłynąć kilka lat, wolność musiała stać się codziennym doświadczeniem, bym się przekonał, że marzenie o podstawowym prawie człowieka, prawie do wolności, omyłkowo uznałem za przejaw liberalizmu, że moja niechęć do prawicy była efektem komunistycznej propagandy, której jak się okazało również podlegałem.

Razem z normalnością przyszło też trzeźwe spojrzenie na Zachód, do niedawna idealizowany jako kraina wolności i sprawiedliwości, oraz na demokrację, od której nieodłączna okazała się korupcja, demagogia, przestępczość, kultura wideoklipu i wiele innych negatywnych zjawisk. A kapitalizm, do którego nigdy nie odczuwałem specjalnego nabożeństwa, okazał się niczym innym jak pogonią za dobrami materialnymi i niepohamowaną konsumpcją.

W samookreśleniu pomogła mi też Unia Wolności, która z partii uczciwości i szlachetności w coraz większym stopniu stawała się partią pragmatyzmu i liberalizmu, może i skuteczniejszą (czy na pewno?), ale dużo mniej sympatyczną.

Tak to w 10 lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości mogę z przekonaniem powiedzieć o sobie jestem liberalnym konserwatystą. Oznacza to, że nadal prawo do wolności uważam za podstawowe prawo człowieka, nie dostrzegam titleernatywy dla demokracji i gospodarki rynkowej, choć widzę ich wszystkie wady, ale za największe wartości uważam godność osoby ludzkiej, rodzinę, naród i jego tradycje.

Zdaję sobie sprawę z tego, że świat idzie naprzód (czy mnie zachwyca kierunek, to już zupełnie inna sprawa), że trzeba godzić się na nieuniknione zmiany w mniejszych sprawach, by wielkie pozostały nienaruszone. A konkretnie jestem np. przeciwnikiem przerywania ciąży, ale zwolennikiem szerokiej dostępności tanich środków antykoncepcyjnych, mogę pogodzić się z małżeństwami homoseksualistów, ale nigdy nie zgodzę się na adopcję przez nie dzieci, jestem za naszym wejściem do Unii Europejskiej, ale nie za wszelką cenę.

Trudno nie zauważyć, że to ideowe samookreślenie zajęło mi wyjątkowo dużo czasu . Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że odbyło się to nie dzięki a mimo prawicy polskiej. Partie nazywające się prawicowymi od samego początku robiły wszystko, by mnie do siebie zrazić. Trudno utożsamiać się z agresją, amnezją, dwulicowością, głupotą, histerią, nieodpowiedzialnością i zachłannością a takie są (w kolejności alfabetycznej) główne grzechy prawicy polskiej.

By nie być gołosłownym, postaram się grzechy te pokrótce opisać, bez większej nadziei, że spotka się to z inną reakcją niż

agresja

środowisk prawicowych. Przejawia się ona w formie zarówno werbalnej, jak i fizycznej. Czasem bywa to tylko irytujące, jak w programach W. Cejrowskiego, który mądre przemyślenia prezentuje w niedopuszczalnej formie. Nie wiadomo też po co np. Bohdan Urbankowski w pasjonującej pracy o Mickiewiczu musi dokładać swoim przeciwnikom politycznym czy wspominać o pedalskim podziemiu.

Gdybyż to były jedyne przykłady... Niestety, najczęściej poziom agresji w mediach prawicowych można porównywać z prezentowanym przez Nie Urbana (próbuje z tej manii wyzwolić się Życie, ale i jemu nie zawsze się udaje, zwłaszcza kiedy pisze o sprawach zahaczających o seks, patrz: ostatnia nagonka na wątpliwej wielkości artystkę, K. Kozyrę, wyrastającą w artykułach Życia na demona XX wieku).

Poziom większości pism, które w tytule maja przymiotnik Polska budzi po prostu obrzydzenie. Równie obrzydliwe jest obrzucanie przeciwników politycznych jajkami, przepychanki w miejscach martyrologii narodowej czy hasła w stylu Znajdzie się kij na Kwaśniewskiego ryj, że o ohydnych okrzykach antysemickich nie wspomnę. Trudno przy tym zapomnieć, że tę ofensywę chamstwa w polityce rozpoczęły środowiska prawicowe podczas pierwszych wyborów prezydenckich.

Wówczas także po raz pierwszy objawiła się na większą skalę

amnezja

która głównie polega na nieumiejętności wyciągania wniosków z własnych porażek. Prawica polska nie jest w stanie uwolnić się od regularnego popełniania tych samych błędów. Przykłady znajdują się w dalszej części artykułu.

Innym przejawem kłopotów prawicy z pamięcią jest tendencja do dostrzegania źdźbła wyłącznie w oku bliźniego. Fascynuje mnie, jak można tolerować ludzi, którzy kolaborowali z władzami stanu wojennego (np. R. Bender) i równocześnie oskarżać o współpracę z komuną członków opozycji sprzed 1980 roku (np. Tadeusza Mazowieckiego).

Przez takie nieodpowiedzialne rzucanie oskarżeń na każdego, kto się prawicy chwilowo nie podobał, zmarnowano szansę na dekomunizację. Okazało się bowiem, że wobec wszystkich można wypichcić bardziej lub mniej bzdurne pomówienie. Był to zarazem prezent dla rzeczywistych współpracowników komuny, którzy ukryli się w tej masie oskarżonych. Tak się musiało stać w sytuacji, gdy nie próbowano nawet stworzyć precyzyjnej definicji komunisty i kolaboranta. Chęć narzucenia jako kryterium własnego widzimisię skończyła się dla prawicy fatalnie wyborczą klęską o czym prawicowi politycy zdają się powoli zapominać.

Tej dziwnej pamięci o czasach najnowszych towarzyszy podobne podejście do przeszłości. Kiedy słyszę o poszanowaniu tradycji narodu polskiego zawsze mam ochotę spytać: których? Rzeczpospolitej Obojga Narodów, w której kwitła tolerancja religijna i narodowa, gdzie tak samo ceniono kalwina Reja i katolika Kochanowskiego, czy tej, w która miejsce było już tylko dla prawowiernego Paska, a nie dla Potockiego arianina? To zbyt odległe przykłady? Spytajmy więc o II Rzeczpospolitą. Co z niej weźmiemy antagonizmy polsko-ukraińskie czy płynne włączenie carskich generałów i urzędników w budowę nowego państwa?

Przeszłość, zarówno ta bardzo odległa, jak i najbliższa ma to do siebie, że jest różnorodna i każdy może w niej znaleźć coś dla siebie. Nie należy jednak przy tym twierdzić, że się posiada monopol na prawdę i wybiórczej historii czynić orężem w walce politycznej. Razi to tych, którzy wiedzą trochę więcej, i budzi podejrzenie o

dwulicowość

Trudno oprzeć się wrażeniu, że współczesna prawica polska, tak wiele mówiąca o moralności, posiada sumienie obrotowe. Te same czyny, które u naszych przeciwników są zbrodnią, wywołują oklaski, gdy popełniają je "swoi". Podczas czteroletnich rządów koalicji PZPR ZSL (pardon, SLD PSL) ciągle pojawiały się oskarżenia o tworzenie przez te partie rzeczypospolitej kolesi. Podobne działania w wykonaniu AWS-u są jedynie normalną wymiana kadr. To prowadzi do powszechnej konstatacji, że wszyscy politycy myślą tylko o jednym żeby się nachapać.

Inny przykład prawicowi tropiciele różowych z UW nie mieli żadnych oporów przed współpracą z przemalowanym ZSL-em.

Jednak najlepszym chyba świadectwem prawicowego dwójmyślenia jest wybielanie Pinocheta przy równoczesnym atakowaniu Mandeli czy Arafata. Obrona zbrodniarza, przy którym Jaruzelski jest czysty jak dziewica, zasługuje na miano szczytu faryzeuszostwa. Co gorsza, panowie pielgrzymujący do chilijskiego dyktatora zhańbili symbol, który (przynajmniej dla mnie, bo dla nich chyba nie) wiele znaczy. Ryngrafów nie daje się mordercom. Dziwić musi, że ten gest nie wywołał najmniejszego oburzenia, jeśli przypomnieć sobie, jaką burzę spowodowała swego czasu proekologiczna okładka Wprost.

Ale chyba nie mam racji. Szczytem obłudy była reakcja na listę Macierewicza. W środowisku prawicowym panuje powszechne przekonanie, że była to lista rzeczywistych agentów, na którą przez przypadek albo perfidię ubecji dostali się kryształowi ludzie. Dziwnym trafem wśród kryształowych znajdują się wyłącznie "nasi". Wszyscy "nienasi" to z pewnością zdrajcy.

Takie myślenie to sabotaż, bowiem powoduje wśród wyborców przekonanie, że nie ma żadnych istotnych różnic między polską prawicą i lewicą w powszechnym odczuciu i jedni, i drudzy więcej dbają o "swoich" niż o Polskę. W efekcie dwulicowość to

głupota

polityczna, która jest dla prawicy zabójcza. Zamiast przeciwstawić kumoterstwu SLD troskę o państwo jako dobro wspólne, prawica prezentuje podobny stopień partyjnictwa. Ale postkomuniści prezentują się jak monolit, a AWS wręcz przeciwnie.

Kłótnie wewnątrz prawicy nie tylko obniżają jej szanse wyborcze. Także kompromitują idee i projekty. Zaczęło się od listy Macierewicza obryzgała ona błotem wszystkich i postawiła pod znakiem zapytania ideę lustracji w ogóle. Trudno o obecnej ustawie i działaniach Sądu Lustracyjnego powiedzieć: To jest to! Nie dość, że za późne są te działania, to na dodatek połowiczne. I jeszcze to oskarżenie premiera... (Jak się czuje Antoni Macierewicz jako nieślubny ojciec Adama Słomki?)

Bezsens walki prawicy z prawicą jest tak oczywisty, że aż wstyd o tym mówić. Ile to kosztuje, przekonaliśmy się podczas poprzednich wyborów. Niestety, coraz wyraźniej rysuje się możliwość powtórki z przeszłości. Zobaczymy, ilu będzie prawicowych kandydatów na prezydenta oraz czy będą w stanie wesprzeć się w II rundzie.

Tej głupocie w sprawach najważniejszych odpowiada brak namysłu w codziennej działalności. Była już mowa o nagonce Życia na plastyczkę K.Kozyrę. Dzięki temu miernota artystyczna zyskała bezpłatną reklamę. Dżentelmen takie wydarzenia, jak dzieła pani Kozyry zbywa pogardliwym milczeniem. A jeśli już redaktorzy Życia w żaden sposób nie mogli milczeć na ten temat, to należało autorkę potraktować normalnie jako osobę, której udało się specyficzne upodobania seksualne zrealizować w szlachetniejszej niż zwykłym striptizerkom formie. Zamiast tego zaprezentowano święte oburzenie, które pani Kozyrze napędzi odbiorców. Nie zdziwię się, jeśli niedługo w wypożyczalniach pojawią się kasety z pirackimi kopiami jej "dzieła" (celowo nie podaję tytułu). A wydawało się, że przykład filmu Ksiądz powinien wszystkich czegoś nauczyć. Ale widocznie

histeria

jest trwałym elementem postawy prawicowej. Co ciekawe, bardzo często ma ona podłoże antyseksualne. Co i rusz spotkać można oskarżenia o pornografię. Pornograficzne było reklamowanie papierosów przez dziewczynę z nagim biustem, pornograficzne są reklamy damskiej bielizny (ciekawe, że męskiej nie). Pornografią ponoć ocieka telewizja, w ogóle wszędzie jej pełno.

Ta szlachetna pasja w potępianiu wszelkiej golizny mogłaby śmieszyć, gdyby nie kryła się w niej pewna groźba. Otóż, jeśli wszystko jest pornografią, to nic nią nie jest. Nie sposób odróżnić reklamy rajstop od aktu, a jednego i drugiego od pornografii. To prowadzi do zatarcia granic między tym, co dozwolone, a tym, co jedynie tolerowane; między tym, co jeszcze dopuszczalne, a tym, co już zakazane. W efekcie zanikają powszechne reguły etyczne, strażnikiem moralności staje się indywidualne sumienie. A stąd już krok do permisywizmu. Efekt krótko mówiąc odwrotny do zamierzonego.

Podobnie niebezpieczne jest histeryczne poszukiwanie konkretnego wroga. A wrogów ci u nas dostatek, ale każdego nowego przyjmiemy na zadatek zwycięstwa. Oczywiście głównym przeciwnikiem jest światowe żydostwo, które zaczyna finalizować plan zniszczenia narodu polskiego. W jego ręku znajduje się Międzynarodowy Fundusz Walutowy i wszystkie instytucje finansowe mające wpływ na naszą politykę gospodarczą. Działa także poprzez media szerzące permisywizm i hedonizm na zgubę narodu polskiego.

Rzecz ciekawa, Żydzi sprzymierzeni są z Niemcami, zamierzającymi wykupić całą Polskę, a przynajmniej Ziemie Zachodnie. Nie chce mi się kontynuować tego dokumentu spiskowej wizji dziejów. Za długie to i nudne. Efekt tej "propagandy wroga" może być tylko jeden: zbagatelizowanie wszystkich zagrożeń. I tych urojonych, i tych rzeczywistych.

Na pewno wielkim niebezpieczeństwem jest rozwój konsumpcyjnego modelu życia. Wynika z niego upadek norm moralnych, bo jedyną wartością staje się pieniądz, i przestępczość, bo każdy chce brać udział w tym wielkim żarciu. Tyle że konsumpcjonizm ginie wśród urojonych wrogów Niemców, Żydów i pedałów. Nie zwalczy się go biciem w dzwon na trwogę , tylko propagowaniem alternatywnych, rzeczywistych wartości i wychowywaniem w pierwszej kolejności własnych dzieci. Jednak polską prawicę cechuje

nieodpowiedzialność

zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym. Kiedy ktoś co i rusz stara się epatować opinię publiczną zagrożeniem niewinności swego siedmioletniego syna (czemu nie sześcioletniej córki?), na którego czyhają np. reklamy telewizyjne i uliczne, i całkiem poważnie artykułuje żądanie prawnego zakazu tych demoralizujących działań, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę pragnie, by państwo wzięło na siebie odpowiedzialność za wychowanie jego dzieci. To prawda, że są one narażone na czyhające zewsząd niebezpieczeństwa. Ale większości tych zagrożeń nie zlikwidują żadne prawne zakazy.

Obowiązek chronienia naszych dzieci spoczywa w pierwszej mierze na nas rodzicach. Własnym przykładem i odpowiednim wychowaniem musimy je przygotować do życia w zrelatywizowanym świecie pełnym brudu, ale też świętości. Musimy nauczyć je trudnej sztuki odróżniania dobra od zła i dostrzegania, że zło wcale nie dominuje w naszym świecie, jedynie bardziej rzuca się w oczy.

Tyle że, aby komukolwiek wpoić tę umiejętność, trzeba samemu ją posiadać. A mam wrażenie, że rozhisteryzowana prawica polska nie ma jej ani za grosz. Stąd bierze się ucieczka od osobistej odpowiedzialności i oczekiwanie, że prawo zastąpi wychowanie.

Tej porażce w życiu osobistym towarzyszą analogiczne klęski w życiu publicznym. Prawica traktuje własne społeczeństwo jak dziecko, któremu najlepiej zakazać wszystkiego, co dla niego niebezpieczne (o tym oczywiście decyduje mądry tatuś polityk) i zagrozić karą.

Pomysły dekomunizacyjne w momencie, gdy ponad 1/5 wyborców trwale popiera komunistów, oznacza uznanie tych ludzi za niedojrzałych lub niepoczytalnych. Żądanie penalizacji aborcji było rozbrajającym przyznaniem się do niewiary w moralność własnego społeczeństwa. Wpisanie do ustawy telewizyjnej wymogu respektowania wartości chrześcijańskich to efekt przekonania, że trzeba odgórnie chronić widza przed demoralizacją, bo sam nie będzie umiał się uchronić. Podobnie rzecz się przedstawia z próbami wprowadzenia zakazu rozpowszechniania czasopism "ginekologicznych".

Co gorsza, prawica nie ma żadnych propozycji poza zakazami. Pomoc dla kobiet w niechcianej ciąży jest stanowczo za mała w stosunku do potrzeb (rozbrajające są ogłoszenia w stylu: "Jesteś w ciąży? Boisz się tego? Nie martw się. Zadzwoń poniedziałki od 17 do 18"), utrącono próbę cywilizowanego ograniczenia dostępności golizny do miejsc przeznaczonych wyłącznie dla dorosłych. A nakaz respektowania wartości chrześcijańskich, zbyt niejasny i ogólnikowy, z góry był skazany na klęskę.

Zresztą tworzenie martwych przepisów jest charakterystycznym przykładem nieodpowiedzialności prawicy. A jeden martwy paragraf budzi brak szacunku do prawa w ogóle.

Jednak politykom zwącym się prawicowymi nie spędza to snu z powiek. Symboliczne deklaracje wystarczają, by zaspokoić ich

zachłanność

duchową, która polega na pragnieniu podporządkowania wszystkich sfer życia publicznego i indywidualnego dyktatowi poglądów prawicy. Na szczęście dążenie to jest niegroźne, ponieważ jak się rzekło kontentuje się symboliczną realizacją.

Magiczne gesty zastępują konkretne działania na rzecz suwerenności (ukoronowanie orła zamiast, np. poprawy statusu materialnego nauczycieli, by do tego zawodu trafiali wyłącznie najlepsi) czy moralności (zawieszenie krzyża zamiast, np. likwidacji immunitetu poselskiego). W ten sposób giną sprzed oczu największe potrzeby narodu, ale przynajmniej nie prowadzi to do demoralizacji.

Gorzej rzecz się przedstawia z zachłannością materialną. Gorszące przetargi przy tworzeniu koalicyjnego rządu, wybuchające na nowo z wielką siłą przy każdej pogłosce na temat jego rekonstrukcji rodzą przekonanie, że w polityce nie chodzi o nic innego jak dorwanie się do żłobu. Dają przykład, że najważniejsze w życiu jest być (u władzy), a nie mieć (wiedzę, umiejętności, czyste ręce).

Ta postawa przejawia się zarówno na najwyższych, jak i niższych szczeblach prawicowej elity. Jako przykład może służyć zaciekła obrona podejrzanego o korupcję ministra Janiszewskiego (że polityk musi być poza wszelkimi podejrzeniami, do działaczy SKL nie docierało), ale też oburzenie publicysty Życia (4.05), że znowu "nienasz" otrzymał nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej. Pierwszy przykład jest groźny dla państwa, bowiem budzi podejrzenie, że nie tylko Jacek Janiszewski ma niezbyt czyste ręce, drugi wyłącznie śmieszny, oba jednak prezentują filozofię, którą Jarosław Kaczyński nazwał postawą TKM.

Takie postępowanie nie może dziwić wśród bezideowych postkomunistów, wśród reprezentantów prawicy musi oburzać. Obrońcom imponderabiliów nie przystoi zabiegać o własne interesy.

Podsumowując - większość działań prawicy stanowi zaprzeczenie głoszonych przez nią ideałów lub wywołuje efekty wręcz przeciwne do zamierzonych.

Gromka retoryka antykomunistyczna spowodowała wyborcze zwycięstwo SLD i Kwaśniewskiego; szukanie pornografii w każdym wizerunku mniej lub bardziej rozebranej kobiety owocuje kłopotami ze ściganiem jej faktycznych przejawów; histeryczna obrona Kościoła, kiedy trzeba i nie trzeba, wcale nie zmniejsza (a może wręcz zwiększa) odpływu wiernych ze świątyń. Te przykłady można mnożyć niemal w nieskończoność.

Mówię to, bom smutny, choć nie poczuwam się do winy: coraz wyraźniej rysuje się przerażająca wizja przyszłości, w której spełnią się proroctwa Krasińskiego:

Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to,
czego nie znali ich przodkowie (...)
i stało się zatem, że zniknęli z powierzchni ziemi
i wielkie milczenie jest po nich.

Obym był złym prorokiem.