MĘDRZEC

    Ta wyprawa była śmiertelnie nudna. Jak wszystkie poprzednie zresztą. Jedyne napotykane przez nas ślady rasy zwanej ludzką to radioaktywne pustynie, wypalone ruiny miast i tysiące szkieletów. Żaden z nich nie nadawał się do naszych celów. Tak było na każdej planecie skolonizowanej niegdyś przez tzw. ludzi. Z każdym dniem oddalaliśmy się od domu i zagłębialiśmy coraz bardziej w peryferia wszechświata. Z każdą przebadaną planetą malała nadzieja na pomyślne wykonanie zadania. W końcu zrozumieliśmy, że nic nas nie uchroni od lotu w najbardziej zapadłe rejony kosmosu - do macierzystego świata ludzkości, na trzecią planetę gwiazdy, którą oni nazywali Słońcem, a my nawet nie poświęciliśmy jej numeru statystycznego. Co tylko dowodzi, w jak zapadły kąt wszechświata przyszło nam się udać.

    Pełni obaw zbliżaliśmy się do trzeciej planety. Jeżeli i tu nie znajdziemy żadnych organicznych szczątków ludzkich, nasza wyprawa zakończy się fiaskiem. A wtedy nie ma po co wracać do domu. Rada Mędrców nie patyczkuje się z takimi, którzy marnotrawią zasoby powszechne. Czym wytłumaczymy ogromne zużycie, jakże cennego, paliwa galaktycznego ? Przecież zabraliśmy ze sobą pięcioletnią produkcję całego naszego przemysłu paliwowego. O zajęciu jedynego statku zdolnego do podróży międzygalaktycznych już nie wspomnę. Wszystko będzie dobrze, jeśli zgodnie z obietnicami przywieziemy ze sobą żywego osobnika rasy ludzkiej, który naszym naukowcom zdradzi wszystkie tajemnice ziemian. Wówczas i my opanujemy cały wszechświat i zbudujemy Imperium Galaktyczne. A przedtem zniszczymy tych okropnych Alfian. Będziemy - jak ludzie - niezwyciężeni! Ale żeby do tego doszło, nasza wyprawa musi zakończyć się sukcesem. Inaczej nie pozostanie nam nic innego jak zaszyć się na którejś ze spustoszonych planet i przeżyć resztę życia nie zdejmując skafandra z grzbietu.

    Tak więc zbliżaliśmy się do Ziemi pełni obaw i złych przeczuć. Jednak czekało nas radosne rozczarowanie. Jeszcze z kosmosu dostrzegliśmy błękitno-zieloną barwę, co niechybnie zapowiadało istnienie wody i roślinności. Jakże miły był naszym oczom ten kolor - przyjemna odmiana po czerni galaktycznej pustki i pustynnej żółci poprzednich planet.

    Na miejscu nie było już tak pięknie. Znowu ruiny i szkielety przepalone promieniami śmierci. Chociaż nasza wyprawa miała głównie na celu zdobycie sekretu ludzkiej broni , teraz przeklinaliśmy ja serdecznie. W badanych przez nas szczątkach nie było ani śladu żywego DNA!

    - Słuchajcie, to bez sensu - odezwała się szóstego dnia naszych rozpaczliwych poszukiwań Yrm, główny antropolog.

    - Przestań! - krzyknął Dm, kapitan. - Obniżasz morale załogi. A może masz lepszy pomysł ? - dorzucił zjadliwie.

    - A mam.

    Wszyscy przerwaliśmy pracę.

    - Zamiast grzebać się tu, gdzie są największe zniszczenia - ciągnęła nieco speszona naszym zainteresowaniem Yrm - spróbujmy tam, gdzie wojna nie dotarła.

    - Czyli..? - zapytał ktoś podekscytowanym głosem.

    - Czyli w dżungli.

    Yrm odrzuciła wyzywająco głowę i maskując zdenerwowanie czekała na naszą reakcję.

    - Ale tam już próbowaliśmy. Nie ma warunków do lądowania - to kapitan próbował ratować swój prestiż.

    - Trzeba polecieć jeszcze raz. Tylko nie ślizgowcem, a jednolotem.

    - Jedna osoba, sama w dżungli ?!

    - Nie bój się. - Yrm popatrzyła na kapitana z pogardą. - Polecę ja i jeszcze jedna osoba na ochotnika.

    Akurat przykląkłem, żeby poprawić skafander i nie mogłem równie szybko jak inni zrobić kroku w tył.

    - Nsz, brawo! Nie doceniałam cię.

    - No, no, stary...kto by się spodziewał, że to ty będziesz tym odważnym.

    Minęła dłuższą chwila zanim zrozumiałem, że te i inne słowa podziwu skierowane są do mnie. Na nic się zdały moje tłumaczenia. Zostałem drugim uczestnikiem straceńczej wyprawy w głąb dżungli, którą chętnie podziwialiśmy z okien ślizgowca, ale poza tym - odkąd pierwszy patrol nie powrócił ze zwiadu - unikaliśmy jej jak ognia.

    Dżungla okazała się straszna, ale byliśmy na to przygotowani. Nie ruszaliśmy się nigdzie bez broni, nocami paliliśmy ogień i na zmianę czuwaliśmy. Udało nam się ustrzelić kilka okazów przerażających zwierząt. Ich martwe cielska prezentowały się nawet okazale, ale to w niczym nie przybliżało nas do upragnionego celu.

    W końcu los uśmiechnął się do nas - w samym sercu dżungli natknęliśmy się na pozostałości ludzkiej siedziby. W niej odkryliśmy podziemne pomieszczenie, które miało uchronić mieszkańców przed promieniami śmierci. Jego ściany zbudowane były z nieznanego nam metalu. Spotykaliśmy już podobne kryjówki w ruinach przebadanych miast. Żadna z nich nie wypełniła swej roli. W chwili ataku promieni śmierci były otwarte.

    Tu jednak rzecz przedstawiała się inaczej. W środku były szczątki jednego osobnika. Ich układ wskazywał, że umarł on z głodu. Nie od promieni śmierci! Jakby tego było mało, dzięki specyficznej atmosferze panującej w kryjówce jego ciało zasuszyło się. Nie trzeba było robić pomiarów, na pierwszy rzut oka dostrzegliśmy, że to jest to, czego szukamy. Szybko pobraliśmy próbki i w triumfalnym nastroju wróciliśmy do bazy.

    Wiwatom nie było końca. Wszyscy mieli nas za umarłych, więc radość przyjaciół i wściekłość wrogów były równie szczere. Gdy okazało się, że nasza misja zakończyła się sukcesem, kapitan nakazał natychmiastowy powrót do gwiazdolotu, który zawierał aparaturę konieczną do wskrzeszenia znalezionego przez nas osobnika.

    Trzy dni później z zaciśniętym ze wzruszenia gardłem stałem w sali biologicznej i obserwowałem jak Yrm kończy zabiegi ożywiające. Moja współtowarzyszka zaprogramowała ostatnią fazę procesu i drżącą ręką przycisnęła Start. Nie pozostawało nic innego jak czekać. Zapadła śmiertelna cisza. Słychać było tylko prąd płynący w przewodach.

    Nagle osobnik poruszył się, po czym usiadł. Ze zdumieniem popatrzył na kable podłączone do swojego ciała, następnie spojrzał na nas takim wzrokiem aż przeszły mnie dreszcze.

    - Witaj, ludzki osobniku - nadała Yrm, a komputer natychmiast przetłumaczył - Wiemy, że jesteś wielkim mędrcem, bo jako jedyny uniknąłeś promieni śmierci. Powiedz, jak się nazywasz i czy zdradzisz nam tajemnice ludzkich osiągnięć.

    Osobnik milczał dłuższą chwilę, by w końcu wycedzić:

    - Nazywam się Adolf Hitler. I bardzo chętnie was oświecę.