Bohaterom co bohaterskie


Dawid Warszawski artykułem "Wygra Trzecia Polska" (GW, 20.01.2007) podejmuje próbę polemiki z Maciejem Rybińskim i jego wyznaniem wiary w "Koniec Polski Michnika i Kiszczaka". Co prawda Rybiński znakomicie sam się broni, ale i ja dorzucę swoje trzy grosze.

Bardzo łatwo zaliczyć tekst publicysty Wyborczej do typowej dla tej gazety obrony własnego stanowiska i własnego Naczelnego poprzez wyrafinowany atak na ich przeciwników. Byłby to jednak błąd - w istocie tekst Warszawskiego jest wzruszającym przyznaniem się do bezradności.

Bezradności stopień pierwszy, czyli Warszawski bez matury

Okazuje się, że Dawid Warszawski, autor od lat znany i ceniony, nie posiadł umiejętności, która współcześnie jest niezbędna do zdania matury. Nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Z tekstu Rybińskiego, jak również z całej publicystyki antymichnikowej Warszawski wyczytał, że chodzi jedynie o to, by zniszczyć legendę Michnika jako pierwszego opozycjonisty PRL-u.

Tyle tylko że życiorys Michnika takiej interpretacji jednoznacznie zaprzecza. Trzeba więc oczernić i ten życiorys. W tekście Rybińskiego Michnik pojawia się wraz z Okrągłym Stołem, bez przeszłości. Jakby ta przeszłość była bez znaczenia. Tyle tylko że ten życiorys to integralna część Polski Walczącej. Nie da się go zniesławić, nie zniesławiając i jej.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że publicysta Gazety przespał kilka ostatnich lat, nie zauważył zmian na rynku prasowym i usłyszawszy o krytyce Michnika w "Dzienniku", uznał, że musi chodzić o "Nasz Dziennik". Zrównywanie tekstu Rybińskiego z anonimową twórczością na forach internetowych lub z propagandą "ND" i Radia Maryja nie świadczy dobrze o elementarnej uczciwości polemicznej Warszawskiego. Nikt rozumny, w tym również Rybiński, nie odbiera Michnikowi zasług w obaleniu komunistycznej dyktatury. Nikt nie zaprzecza ani nie zapomina o dawnym bohaterstwie obecnego naczelnego GW. Jest wręcz odwrotnie - ataki na Michnika powstają nie p o m i m o jego życiorysu, lecz właśnie d l a t e g o. Legenda pierwszego opozycjonisty do czegoś zobowiązuje. I tej legendy nikt, kto ma trochę oleju w głowie i odrobinę uczciwości, nie próbuje zwalczać. Negatywnej ocenie podlega t y l k o działalność Michnika w latach 1990-2005.

Jednak problemy Warszawskiego z czytaniem zdają się wynikać nie z braku umiejętności, ale czegoś dużo istotniejszego.

Bezradności stopień drugi, czyli brak argumentów

Jeden z najlepszych autorów GW nawet nie próbuje podjąć polemiki z tezami Rybińskiego, nie rozprawia się z tym, co jest uważane za główny grzech Michnika i co zarzucają mu wszyscy jego oponenci. Warszawski i owszem - dostrzega, że postawiono zarzut, iż "[Michnik] zamykał usta wszystkim (...), że po drodze [mu] było z każdym, kto uznał go za Arcykapłana i dzielił z nim jego wiarę. [A] był to przede wszystkim dawny aparat partyjny i aparat bezpieczeństwa".

Jednak nie stara się bronić swojego szefa i w intelektualnym pojedynku roznieść Rybińskiego w proch. Po prostu wie, że jest bez szans. Więc wybiera ucieczkę - on te zarzuty wyniośle pominie. Przecież

(...) polemika z tymi tezami byłaby równie sensowna jak polemika ze zwolennikami teorii płaskiej ziemi czy tropicielami Żydów w Episkopacie Polski.

Poradziwszy sobie w ten sposób z głównymi tezami swojego polemisty i z całym ciężarem oskarżeń wobec Michnika, logicznie biorąc, powinien Warszawski zakończyć pisanie. Wszystko jest już jasne. Jednak teraz następuje bezradności ciąg dalszy.

Bezradności stopień trzeci, czyli kozioł ofiarny

Faktycznie, powiedzenie: "nie będę dyskutował, bo nie" niewiele pomoże GW i Michnikowi. Jak więc poradzić sobie z oskarżeniami? Jest na to metoda znana od tysiącleci - trzeba znaleźć kozła ofiarnego. A ponieważ Warszawski świetnie wie, co stanowi jądro oskarżeń wobec Michnika - sojusz w wolnej Polsce z PZPR-owskimi aparatczykami - znajduje idealne rozwiązanie. Typowe dla moralności i metodologii GW. Nie po raz pierwszy autorzy tej gazety próbują odpowiedzialność za komunizm przerzucić na cały naród. Przecież

Polacy wstępowali do PZPR masowo, by kontynuować karierę, zyskać profity czy po prostu mieć święty spokój. Wstępując, firmowali i afirmowali ustrój, który partia ta budowała (...). Ustrój mordu na księdzu Popiełuszce i pałowanych manifestacji. Ustrój seansów nienawiści Jerzego Urbana i sumień łamanych w ubeckich pokojach przesłuchań.

Argument obrzydliwy i kłamliwy, zarówno statystycznie, jak i etycznie. Statystycznie, bo największą liczebność PZPR osiągała w momentach zachłyśnięcia się nadziejami na "socjalizm z ludzką twarzą". Polacy, wstępując, firmowali popaździernikową odwilż Gomułki i Gierkowskie otwarcie na Zachód, a nie stan wojenny. Etyczną, bo w efekcie przysłowiowy Kowalski staje się równie winny śmierci księdza Popiełuszki jak Czesław Kiszczak. A raczej - Kiszczak jest równie niewinny jak Kowalski. Powiedzmy może raz jeszcze, choć było to wielokrotnie mówione przez wszystkich niedoszłych dekomunizatorów: przynależność do PZPR można rozpatrywać jedynie w kategorii wstydu i wstyd ten będzie zależał od momentu wstąpienia i wystąpienia z poprzedniczki SLD. O kategorii winy można mówić tylko w odniesieniu do członków władz partii i jej oddanych funkcjonariuszy (np. Jerzy Urban, który do PZPR nie należał). Gdyby Adam Michnik bronił szeregowych członków PZPR, nikt nie miałby do niego pretensji. Jednak żadne próby przerzucenia na barki wszystkich Polaków winy za PRL nie zmienią faktu, że w III RP Michnik zaprzyjaźnił się z tymi, którzy faktycznie za PRL odpowiadali.

Oczywiście, ta żonglerka faktami i interpretacjami nie stanowi celu rozważań Warszawskiego. Podjąwszy heroiczną próbę obciążenia Kowalskiego winami Kiszczaka, może przejść do kolejnego wyznania swojej bezradności.

Bezradności stopień czwarty, czyli szantaż moralny

Jak w szkolnym obrazku małego Jasia - taki obraz PRL-u wyłania się stopniowo z tekstu Warszawskiego. Tu umoczona w komunizmie Polska, tam - nieliczna opozycja, której twarz stanowi Adam Michnik.

Za swoją poczytywali ją ci, którzy nie godzili się na PRL. Zrazu była własnością radykalnych antykomunistów - czyli w pierwszych latach powojennych znakomitej większości społeczeństwa. Z czasem jednak z jej szeregów zaczęli wykruszać się ludzie, którzy stracili wiarę w sens walki (...). Odchodzili też ludzie złamani, zakatowani, zaszantażowani. Zapomnieć nie można o tych, którzy odchodzili do - często dziś bezimiennych - mogił.

To wszystko prawda. Adam Michnik jest twarzą opozycji. Święta prawda. Ale Warszawski sięga po nią, by zaszantażować tych, którzy nie należeli do opozycji, a teraz atakują Michnika. Jak wy śmiecie?! - zdaje się pytać publicysta GW. Zauważmy najpierw, że kto sięga po broń szantażu, jednoznacznie pokazuje swą bezradność merytoryczną. Dodajmy, że Michnika krytykują nie tylko ludzie, którzy w czasach PRL-u robili kariery lub zachowywali święty spokój. Nie da się tego powiedzieć o Zbigniewie Romaszewskim, Antonim Maciarewiczu, Janie Olszewskim, braciach Kaczyńskich, Andrzeju Gwiaździe, Annie Walentynowicz i wielu innych. Nie jest tak, że cała opozycja stoi murem za Michnikiem, a przeciw niemu są wyłącznie konformiści. Ale to wszystko betka. Warszawski miałby prawo sięgnąć po broń szantażu, gdyby krytykom Michnika faktycznie zależało na odebraniu mu zaszczytów Wielkiego Opozycjonisty. A tego, jak już powiedziałem, nikt rozumny nie pragnie. Więc oburzenie GW, że taka straszna się Michnikowi krzywda dzieje, przypomina bezsilną wściekłość wielbicieli podstarzałej primadonny, która ośmiesza się swoimi aktualnymi występami i ma pretensje, że publiczność gwiżdże.

Byłoby to tylko żałosne i śmieszne, gdyby przy okazji Warszawski nie próbował dokonać bardzo wątpliwej moralnie operacji na historii.

Bezradności stopień piąty, czyli czwarta brygada

Po zamachu majowym i przejęciu władzy przez sanację nagle i skokowo wzrosła liczba kombatantów Piłsudskiego. Na każdy kolejny zjazd legionistów przyjeżdżało coraz więcej uczestników. Tych świeżych kombatantów ironicznie nazwano czwartą brygadą. Można rzec: zwykłe karierowiczostwo. Ale też i zawłaszczenie. Zawłaszczenie cudzego bohaterstwa, chwały, autorytetu, by go wykorzystać w niecnym celu. Podobnie postępuje Warszawski, gdy stwierdza:

Polska Michnika była Polską Walczącą.

Tego sformułowania będzie konsekwentnie używał w całym artykule. Dokonuje zawłaszczenia nazwy jednoznacznie związanej z Ruchem Oporu w latach okupacji hitlerowskiej, w żaden sposób nie tłumacząc się z tego zabiegu, nawet go nie sygnalizując. Nie pyta bohaterów AK, chłopców i dziewcząt z powstania, co oni na taki pomysł. Po co? Przecież Polska Michnika to Polska Walcząca i już. Metoda brzydka, podobnie jak i cel. Ale najgorsze jest coś innego. Otóż nie przystoi w Gazecie Wyborczej, w której ukazywały się artykuły Michała Cichego o powstańcach z AK "rozwalających Żydów", która od początku swojego istnienia stara się na wszelkie możliwe sposoby podważać polskie mity narodowe - nie wypada się więc podpierać tymi mitami, gdy trwoga zajrzała w oczy. To już jest zwyczajnie paskudne.

Suma bezradności - kapitulacja

I po cóż to wszystko? Po co to kłamliwe oskarżanie Kowalskich i w efekcie obrona Kiszczaka? Po co udawanie, że się słowa pisanego nie rozumie, że się nie pamięta, co własna gazeta pisała? Po co szantażowanie bohaterską przeszłością? Nawet nie po to, żeby powiedzieć "odpieprzcie się od Michnika!". Chodzi o to, by zaapelować do zwykłych ludzi: "pilnuj, szewcze, kopyta!". Warszawski słusznie zauważa, że do głosu dochodzi

Trzecia Polska - ta, która nie była ani z PRL, ani z Polską Walczącą. Która Polski Kiszczaka może i nie lubiła, ale się przeciw niej nie buntowała. Z Polską Michnika może i sympatyzowała, ale nie nadstawiała za nią karku. (...) Trzecia Polska nie chciała żadnej z nich i w żadnej nie mogła się odnaleźć.

Krótko mówiąc - macie niepowtarzalną okazję, żeby siedzieć cicho. To nie wasza sprawa, więc się nie mieszajcie. A jeśli nie posłuchacie, zadam dramatyczne i retoryczne pytanie:

Czy naprawdę chcecie, by Polskę Michnika wspominano jako agenturalną sitwę? By szkołom odmawiali prawa do przybrania imienia Jacka Kuronia - bo ma "niejasny życiorys" - ludzie, których życiorys jest prosty jak konstrukcja cepa? By ubeckie teczki zastąpiły ludzkie sumienia, a pierwsze strony gazet czuć było nie farbą drukarską, lecz plwociną?

Cała kwintesencja artykułu Warszawskiego i w ogóle publicystyki GW mieści się w tym krótkim akapicie. Typowym zabiegiem jest robienie z jednostkowego wyskoku sprawy uniwersalnej - nie wiem, ile dokładnie szkół nosi imię Jacka Kuronia, ale w internecie błyskawicznie znalazłem ich pięć. Następne stoją w kolejce, a protesty LPR-u kończą się tak jak w Łodzi, gdzie na 32 głosujących 27 było za nadaniem Zespołowi Szkół Specjalnych nr 3 imienia Kuronia. Tylko GW mogła podnieść larum z powodu ośmieszenia się 5 spośród 32 łódzkich radnych. Czy to przypadkiem nie jest spiskowa wizja dziejów? Kompleks oblężonej twierdzy? "Naszych biją!" krzyczy Dawid Warszawski i zapomina sprostować, że nie biją, tylko próbują uszczypnąć, a i to im się nie udaje.

Tak to całe "oszołomstwo", o które GW przez lata oskarżała swoich przeciwników, pojawia się teraz w wywodach jej publicysty. Podobnie jak dramatyczny i dychotomiczny podział na bohaterów i ludzi o życiorysie "prostym jak konstrukcja cepa" - ciekawe, że dokonuje go człowiek wywodzący się ze środowiska, które uwielbia dowodzić, że nic nie jest jednoznacznie czarne ani białe. A jednak... Okazuje się, że bywa. Gdy się broni w ł a s n e g o środowiska.

Dawidzie Warszawski, czy naprawdę sądzi pan, że stoimy przed wyborem między bohaterstwem a agenturalną sitwą, między peanem a plwociną? Czy wierzy Pan, że nadal uda się wmawiać ludziom, iż nie istnieje zwykła uczciwość? Bohaterstwo należy się bohaterom, plwocina - agentom, a nam wszystkim - I bohaterom, i agentom, i zwykłym ludziom - prawda i sprawiedliwość.